MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kozłowe Bagno. Oszalały jeździec i koń

Bogumił Drogorób, [email protected]
Strażak OSP Górzno, Józef Żbikowski, dał się namówić na wypad w stronę Kozłowego Bagna. Ale tylko za dnia.
Strażak OSP Górzno, Józef Żbikowski, dał się namówić na wypad w stronę Kozłowego Bagna. Ale tylko za dnia. fot. autor
Drogą leśną, z Górzna za jeziorem, na Czarny Bryńsk. Najlepiej pójść nocą, koniecznie przy pełni księżyca, na przedwiośniu. Może trafimy na ślad...

Wiele jest miejsc w Górznieńsko-Lidzbarskim Parku Krajobrazowym, do których ciągną turyści, gdzie przyroda pokazuje światu swoją moc, oryginalną urodę, gdzie poraża i ujmuje swoją łagodnością, bywa groźna i przyjazna. Artyści znają tajemnice Szumnego Zdroju, wiedzą, co ich tam inspiruje. Rozkładają się w leśnej ciszy z blejtramami o każdej porze roku, żeby uchwycić światło dnia i barwy nocy.

Wędrują miłośnicy fotografii do Jaru Brynicy. Cierpliwie, okiem kamery, chwytają epizody zastygłe zimową porą, budzące się do życia wiosną, rozszalałe w letnim słońcu i barwach jesieni. Wszystkiemu towarzyszą emocje, zachwyt, czasami trwoga.

Znajdziemy tam też inne, wyjątkowe miejsca, zaszyte w leśnej głuszy, o ciekawych nazwach: Kocioł, Diabelec, Bagno Koziana, Mszar Płociczno, Traczyska... Mnie zagoniło coś jeszcze dalej, na Kozłowe Bagno - być może mgła, unosząca się nad okolicą, być może opowieści ludzi omijających ten teren z daleka, przejeżdżających z konieczności, może ciekawość, wyobraźnia pracująca już w lesie na wysokich obrotach? Pewnie wszystko po trochu.

A było tak - jak wieść niesie, a leśni ludzie ją powtarzają - że niejaki Wincenty Kozioł, lat temu dwieście, może nieco więcej, wyrobnikiem był u leśniczego w górznieńskich lasach. W każdej robocie sprawny. W drzewnych pracach akuratny, toporem władał bez zarzutu, okorowywał, w konia ze zrębu wielkie bale zwoził. Po robocie leśniczemu fajkę nabijał, pod piętami go drapał.

Poza pracą u leśniczego miał Wincenty Kozioł swoje pasje i umiejętności, które wymagały wielkiego skupienia, oddalenia, cierpliwości i smaku. Pędził bowiem gorzałkę. Ziół dodawał do niej, traw, kory. Pędził i pił wówczas bez umiaru. Bywało, gdy jeszcze ciepłą, cynową chochlą próbował raz i drugi, dziesiąty, konia zaprzęgał do wozu i hajda, leśnym traktem, pod stary dąb się zapuszczał, w którym moc boską widział, tam nawracał i gnał do siebie.

- Wiatru mi trzeba - wrzeszczał, powożąc w ten dziwny sposób, w tych dziwnych okolicznościach.

Pewnego razu ten wypad zakończył się dla niego tragicznie. Przedobrzył w próbowaniu smaku gorzałki, zjechał z głównego traktu i wpakował się w bagno. Północ była, pełnia księżyca, przedwiośnie, gdy ziemia go pochłonęła.

Zniknął, ale czy na zawsze?
Leśniczy czekał dzień, dwa. Przyzwyczajony był, że wyrobnik Wincenty Kozioł, czasami znikał, ale nie na długo. Po tygodniu poszedł w las, w okolice gdzie mógł się spodziewać wiernego pracownika. Przeorał znane sobie tereny, nasłuchiwał, węch wyostrzył, ogniska wypatrywał. Na nic. Zrobiło się ciemno, ale cóż to dla leśniczego. Strzelbę miał i pewność siebie. I nagle usłyszał koński tętent, narastający odgłos toczących się kół wozu. Wybiegł na główny trakt i zobaczył wtedy szkielet woźnicy, szkielet konia, oszalałego w pędzie. Serce mu zamarło, w ludzkim szkielecie woźnicy rozpoznał, po charakterystycznych ruchach, Wincentego Kozła. Sięgnął po strzelbę i przymierzył.

- A strzelaj sobie - usłyszał. - Mnie już tu nie ma! Znajdziesz mnie w Kozłowym Bagnie!

W drodze na Czarny Bryńsk to Kozłowe Bagno. Wody niewiele, prawie nic. A topiel zdradziecka! Siedem metrów w głąb sam muł. Zarośla wierzbowe, las mieszany dalej, olsza czarna rośnie. Mchy torfowce, turzyce - trawy ostre jak brzytwa. Pomiędzy kępami roślinności połyskują lusterka wody.

O tym, że bagno wciąga, przekonał się kilka lat temu pewien turysta z Warszawy. Ostrzegano go, żeby uważał, że to Kozłowe Bagno, opowieść mu przypomniano. Machnął ręką i poszedł. Z kępy na kępę, śmiało sobie poczynał, zdjęć narobił, może i ciekawych... W pewnym momencie osunęła się noga, wpadł po kolana, z minuty na minutę było gorzej. Przerażony porzucił aparat fotograficzny, jakoś przesuwał się w stronę stałego gruntu. Gdy już Kozłowe Bagno trzymało go po pachy, złapał się turzycy, tych ostrych traw. Wypełzł. Bólu nie czuł, dłonie jednak miał posiekane, krew tryskała. Uratował się.

Jakieś trzydzieści lat temu trafiło się jechać przez Czarny Bryńsk, maluchem, ojcu pana młodego z Lidzbarka Welskiego. Cztery skrzynki wódki w środku. Wesele za kilka dni. Pakował ten towar do samochodu, w Górznie na rynku, gdy spotkał znajomego. Dał się namówić na piwo, a po drugim uznał, że wróci, jak się ściemni, żeby przypadkiem milicja go nie potraktowała. Byle do lasu, a potem, jak batem strzelił.

Okazało się, że droga nie taka prosta, nie pozbawiona wybojów. Jak później, po wytrzeźwieniu, objaśniał całe zdarzenie, zatrzymał go szkielet woźnicy, który wraz ze szkieletem konia czekał na niego przy Kozłowym Bagnie.

- Kazał mi wypić całą wódkę, całe cztery skrzynki, dopiero wtedy mnie puści wolno. Nie wiem, ile wypiłem, ale on chyba miał mocniejszą głowę, bo gdy zajechałem do domu, nie miałem w samochodzie nawet skrzynek! Wesele trzeba było przełożyć, ale wierzę, pod Bogiem, że ten Kozioł rządzi jeszcze na tym świecie. Sam go widziałem! Już nigdy tamtędy nie pojadę, a nocą, to już w ogóle...

Komentowano to zdarzenie na dwa sposoby: rzeczywiście, Wincenty Kozioł pokazuje się na trakcie, przy Kozłowym Bagnie. Wersja druga jest taka, że ojca pana młodego okradziono, po prostu.

Jednak nocą w tamte strony nie zapuszcza się nawet dzielny strażak OSP Józef Żbikowski z Górzna. Daje się namówić na wyjazd za dnia. Jemu kiedyś też się coś przytrafiło, więc woli dmuchać na zimne.

- Ojciec hodował świniaki, a ja woziłem je na targ do Lidzbarka. Zapakowaliśmy kiedyś dziesięć sztuk na wóz, jedenasty miał zostać w chlewiku. Był jakiś taki dziwny, ryj miał długi jak klarnet. I tak na niego wołaliśmy. Na dodatek szczecina taka, że do fryzjera powinien pójść najpierw. Pomyślałem, jak wszystkie, to klarnet też. Wpakowałem go i jazda. Targ udany, poszły prawie wszystkie. Tylko klarnet został. Nie było jeszcze ciemno, ale już zmierzchało, a dwa godziny w konia się jechało. I nagle, ten klarnet zakwikał i wyskoczył z woza. I dalej, w stronę mokradeł. Skojarzyłem, że to Kozłowe Bagno. Batem konia i do domu. Wcale go nie żałowałem - opowiada strażak. - Jeszcze by mi się coś przytrafiło.

Nad Kozłowym Bagnem zalega mgła. Latem przyjadą tutaj studenci, botanicy, prowadzący badania. Zjadą malarze na plenery, fotograficy, miłośnicy przyrody, amatorzy przygód i leśnych opowieści. Gdy o Kozłowym Bagnie mówię Marianowi Szulcowi, dyrektorowi Górznieńsko-Lidzbarskiego Parku Krajobrazowego, wcale się nie uśmiecha. W lesie wszystko jest możliwe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska