- Od kilku miesięcy widać w Porcelanie spory ruch, dużo się tu dzieje...
- Odrabiamy straty, walczymy o lepszą przyszłość, nasze miejsca pracy. Przez pewien czas spółka poddawana była eksperymentom, które jej nie pomogły.
- A pan posprząta i wyprowadzi ją na prostą? Jak?
- Staram się. Najpierw uporządkować trzeba sprawy w samym zakładzie, na przykład uprościć struktury organizacyjne. W tak małym zakładzie za dużo jest pracowników w administracji. Od kierownictwa do produkcji nie potrzeba aż tylu pośredników. Zatem przesuwamy ludzi na stanowiska robotnicze, bo nie chcemy zwalniać.
- Ludzie do pracy są, a pieniądze na rozwój?
- Zatwierdzony jest już program inwestycyjny, na który właściciele przeznaczyli półtora miliona euro. To daje nam spore możliwości. Przede wszystkim odnowienia urządzeń, modernizacji starych pieców, zakupu nowych. Dzięki temu będziemy mogli zwiększyć produkcję o sto ton, a to jest o jedną trzecią więcej, niż ostatnio produkowaliśmy. Mamy też umowę z wyspecjalizowanym dystrybutorem, który umieszcza nasze wyroby w największych sklepach, supermarketach i tym podobnych w kraju.
- Załoga jest zadowolona?
- Wszystko to robimy po to, żeby ludzie mieli pracę. Myślę, że to jest dobry powód do zadowolenia. Moim zdaniem atmosfera w fabryce jest lepsza, jest więcej nadziei. Też bym chciał, żeby więcej było pieniędzy. Ostatnio, na Dzień Kobiet, daliśmy bony, na tyle na razie nas stać. Musimy być ostrożni, sytuacja nie jest łatwa.
- Krucha, jak porcelana. Przy okazji "odradzania" się zakładu - jaka jest szansa na powrót do tradycyjnego, włocławskiego fajansu?
- To jest inna technologia, zatem zainwestować trzeba by w urządzenia. Propozycja jest kusząca, bo "włocławki" zawsze miały nabywców. Ale na razie musimy się uporać z bieżącymi problemami. A propos tradycji - dodam jeszcze, że powróciliśmy do tradycyjnego znaku handlowego na naszych wyrobach, czyli włocławskiej, stylizowanej koniczynki.
