
Jak została oszacowana? - Na początku tego roku pojawił się w Bydgoszczy mecenas strony kościelnej - przypomina mec. Mazur. - Podstępnie uzyskał pełnomocnictwo mojego klienta, będąc jednocześnie pełnomocnikiem obu diecezji, a przynajmniej jednej - wrocławskiej. Jeśli powoływał się w proponowanym projekcie porozumienia na kurię bydgoską, to uważam, że działał w granicach upoważnienia. To jest adwokat, nie może samopas tego robić. Musiał mieć jakieś umocowanie. Zaproponował Arkowi (imię zmienione), że w sprawie przeciwko księdzu Kani wystąpi o 250 tys. zł. Uzasadniając wysokość odszkodowania, w pozwie powołałem się na ten argument. Jednocześnie tamten adwokat zaproponował mojemu klientowi - w imieniu obu kurii - 40 tys. zł od „sponsora”, płatne miesięcznie po 1,5 tys. zł. Stąd przynajmniej minimalna kwota 300 tys. zł uznawana i oszacowana przez stronę kościelną.

A jeżeli strona kościelna - przynajmniej diecezja bydgoska - będzie się broniła, że w czasie pracy w Bydgoszczy ksiądz pedofil Paweł Kania zachowywał się wzorowo? Jeszcze w piątek mecenas Edmund Dobecki, reprezentujący kurię bydgoską, zapewniał „Pomorską”, że kiedy tylko do sądu wpłynie pozew, to ustosunkuje się do zarzutów.

- Oczywiście mogą się tłumaczyć, że do nich nie docierały żadne sygnały o złym zachowaniu księdza Kani wobec dzieci - dodaje mec. Mazur.

- Trudno jest uwierzyć, że nie docierały do kurii bydgoskiej i do proboszcza parafii Opatrzności Bożej. Tylko że proboszcz temu zaprzecza. Dowodem na to jest korespondencja, zachowanie i postępowanie pani dyrektor Gimnazjum nr 13. Dowody znajdują się w aktach postępowania karnego przeciwko Pawłowi Kani. Przecież strona kościelna wiedziała, że od 2005 roku przeciwko księdzu Kani toczyła się sprawa karna, a prawo kanoniczne nakazuje szczególny nadzór i kategoryczne odsunięcie od pracy z dziećmi takiego księdza. A oni księdza pedofila wręcz wpychali do opieki nad ministrantami i do pracy w gimnazjum! A to był pedofil, a nie ksiądz. Od 2005 roku były dowody, że jest on pedofilem. Kościół o tym wiedział i nic nie zrobił. Ten sam mechanizm, co przypadki księży pedofili z diecezji bostońskiej opisane w książce „Spotlight”.