Do bulwersującego zdarzenia doszło w ubiegły czwartek. W parafii pw. św. Katarzyny miało odbyć się ostatnie pożegnanie jednego z wiernych. Ale wikariusz, który pojawił się w zakrystii, był pijany. Bliscy zmarłego nie zgodzili się, by w takim stanie odprawiał uroczystości pogrzebowe. Nietrzeźwy duchowny wsiadł do swojej mazdy i jak gdyby nigdy nic odjechał. Do celu nie dotarł, bo na ul. Kopernika spowodował kolizję, wbijając się w słup energetyczny. 48-latek w wydychanym powietrzu miał 1,48 promila alkoholu.
Mieszkańcy Tyczyna do dziś zastanawiają się, dlaczego wsiadł do auta. Bo to, że miał problemy z alkoholem, wiedzieli od dawna.
- On jest u nas już 11 lat, a przez ten czas zdarzały się drobne incydenty, o których się głośno nie mówiło - zdradza pan Mateusz, który był świadkiem kolizji. - Pytanie tylko, dlaczego nie poszedł po prostu na plebanię tylko próbował odjechać. Tego, co robił z tym autem, nie można nazwać jazdą. Na prostym odcinku drogi wbić się w słup? - kręci głową.
I zaznacza, że część Tyczyna nie potępia księdza, który jak każdy człowiek może mieć swoje problemy. Za to członkowie rodziny zmarłego są zdruzgotani skandalicznym zachowaniem księdza, którego ponoć musieli najpierw budzić na pogrzeb.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że ksiądz, który uczy w szkole, prowadzi parafialną grupę na rzecz życia w trzeźwości. Chcieliśmy zapytać dlaczego jego telefon od kilku dni milczy. Jego bezpośredni przełożony, czyli proboszcz jest na urlopie.
Za prowadzenie auta na podwójnym gazie księdzu grozi do 2 lat więzienia. Odpowie także za spowodowanie kolizji. Na razie Kuria Diecezjalna w Rzeszowie nie podjęła decyzji, jakie konsekwencje poniesie kapłan. Wyraziła jedynie głębokie ubolewanie z powodu gorszącego zachowania wikariusza i strat moralnych, jakie ono wywołało.