Gospodarstwo jak na Swornegacie w gminie Chojnice mieliśmy duże - 48 hektarów, z lasem i łąkami nad rzeką. Dzieci w domu było jedenaścioro, ale ja tylko ośmioro pamiętam. Rodzice mieli pięć krów dojnych i jednego konika, 30 owiec i świń ze trzydzieści. Jak starsi bracia Bernard i Franek dorośli, sprzedali szkapinę, kupili dwa mocne konie i zajęli się flisem - wyrabiali drzewo, wieźli je do rzeki, a tam już byli tacy, co spławiali je do Męcikału.
Się polepszyło
Bracia zarabiali nawet 300 złotych i wtedy nie tylko mnie Władkowi, ale w ogóle wszystkim nam, Stoltmanom, się polepszyło. Janek wstąpił do werbistowskiej szkoły średniej w Górnej Grupie, rodzice dostali na niego ulgę - nie płacili za naukę, tylko za wyżywienie - 25 złotych.
Najstarszy Bernard trafił do wojska, służył w kompani honorowej prezydenta i jak jechał na urlop do domu, to miał lepszy mundur, niż oficerowie - tak mi mówili, bo ja go w tym mundurze nie pamiętam.
Wojna
Przyszła wojna, żyło się na początku normalnie, w październiku 1939 Janek rozpoczął w Chludowie nowicjat. Chciał być misjonarzem. Na stronie internetowej pelplińskiej kurii, gdzie jest o męczennikach, napisali:
Sługa Boży Jan Stoltman
1920-1941
Numer obozowy: 22121
Zakon: Werbiści
Miejsce śmierci: Dachau
Proces beatyfikacyjny: w trakcie
Teraz w Sworach przy bocznym ołtarzu stoi jego portret. Rodzice wykupili urnę z prochami z obozu, zapłacili za nią 22 marki i pochowali w grobie, w którym leżał już nasz starszy brat. Na cmentarzu oprócz rodziny nie było nikogo.
Później przyszedł obowiązek podpisania volkslisty, ale ojciec powiedział: - Wszystko wszystkim, ale nie chcę was widzieć poległych w niemieckim mundurze.
W życiu trzeba mieć szczęście do zdarzeń i ludzi, a ja takie szczęście mam. Gestapo poszło do Jana Stoltmana, który miał takie samo imię i nazwisko jak mój ojciec, ale mieszkał w przeciwnym od nas kierunku. Zwyczajna pomyłka, zabłądzili i to uratowało nam życie.
Uprzedził nas sąsiad, który skupował grzyby. Był 21 września. Uciekliśmy w las - każdy w inną stronę. A 42 rodziny, które volkslisty nie podpisały i rodziny chłopaków, którzy w czasie urlopu zbiegli z niemieckiego wojska, Niemcy wywieźli do Potulic.
Koń mną rządził
Zamieszkałem w Nierostwie w gminie Konarzyny.
Służyłem tam za parobka u gospodarza, ale zaraz wzięli go do wojska, bo podpisał volkslistę.
Ludzie po wojnie mnie pytali, jak mógł, ale on czwórkę małych dzieci miał, żadne jeszcze do szkoły nie chodziło. Człowiek sam nie wie, co zrobiłby na jego miejscu. Gdzie miał z nimi uciekać?
I tak zostałem jako parobek sam na całym gospodarstwie. Teraz śmiech mnie bierze, bo z końmi nie umiałem się obchodzić. Koń mną rządził, a nie ja nim. Chciał, to szedł, chciał to pociągnął, trzeba go było ładnie prosić, ale wtedy nawet 14 lat nie miałem.
Jak się wojna skończyła, do siedemnastu brakowało mi czterech dni.
Telewizji nie było
Po wojnie najstarszy brat Feliks zajął się porządnie ziemią w Sworach, a ja poszedłem do dwuzimowej szkoły rolniczej w Pawłowie. Dwuzimowej, bo od wiosny do jesieni w polu się robiło, a zimą uczyło. Akurat szkołę przenieśli do Ciechocina, też w gminie Chojnice, a jak zaczynałem naukę, to naszym zajęciem było wyrywanie buraków. Tam, gdzie teraz jest klinika w Krojantach, były kursy dla świetlicowych, same dziewczyny się na nich uczyły. Gier, zabaw, tańców i tak oprócz wyrywania buraków poznałem taniec, co mi się później bardzo przydało. Kiedyś świetlica na wsi to było całe życie. Ludzie nie pamiętają, ale jak telewizji nie było, wszyscy się tam schodzili, grali w warcaby, pili herbatę, czytali. Nie było telewizji, kto teraz w taki świat uwierzy?
Do naszej szkoły przyjechał inspektor oświaty rolniczej Rentowski. Odwoziłem go bryczką na dworzec.
- I jak tam nauka? - pyta mnie. - _E tam, co to za nauka, tylko te buraki wyrywać - _mówiłem mu.
_- To ja cię polecę do Szubina, tam jest wysoki poziom - _powiedział mi i już za kilka dni byłem w Szubinie.
- Rentowski tak cię zachwalał, ale czy ty sobie u nas dasz radę? - pytali mnie w kancelarii._- _Niech się dzieje co chce, muszę się uczyć, egzamin mi na koniec klasy zróbcie, zdam, to zostanę - prosiłem, bo wierzyłem, że mogę wszystko nadrobić.
Teściowa mnie lubiła, żonę mam kochającą, dzieci dobrze się chowały, ludzie mnie dobrze wspominają. W życiu miałem zwyczaj zjadać, co mi dadzą, pracowałem z pasją, tak samo się bawiłem. I to jest najważniejsze.
Taśma zielona
Przy tym miałem szczęście i złapałem dwa plusiki od razu - za referat "Taśma zielona" - o tym, jak dostarczać pokarm z pola o określonym czasie i za to, że chłopaków nauczyłem tańczyć, bo wstyd było kadrze z nimi do żeńskich szkół jeździć, a mnie świetlicowe z Krojant wyszkoliły.
Później ze szkoły dwuzimowej powstało w Szubinie gimnazjum dla dorosłych, zdałem maturę, trzeba było przetrzymać i zrobić studia.
Co to jest szczęście?
Zamieszkałem w Człuchowie, byłem agronomem, pracowałem w kółkach rolniczych, Centrali Nasiennej, szkole, a na końcu w PGR i zdania o tym, że górują nad gospodarką indywidualną nie zmienię. Upadły, bo z góry założono, że jak Balcerowicz, muszą odejść, a tylko duże gospodarstwa mają szansę na przetrwanie i o tym było wiadomo od dawna. Dawały chleb ludziom.
Czasu się nie zatrzyma. 16 lat jestem emerytem. W życiu jak każdy, spotykałem ludzi mądrych i takich, co ich do tej pory źle wspominam, jak takiego Percela, który mi zarzucał, że Człuchów ma agronoma, który pozwala na kułackie spółdzielnie.
Takie miałem zwykłe życie. A ono leci szybko, ani się obejrzysz, słońce już po drugiej stronie nieba.
Czy jestem szczęśliwy? Zależy od tego, co to jest szczęście. Dla kogoś to mogą być pieniądze. A ja się cieszę, że teściowa mnie lubiła, żonę mam kochającą, dzieci dobrze się chowały, ludzie mnie dobrze wspominają. W życiu miałem zwyczaj zjadać, co mi dadzą, pracowałem z pasją, tak samo się bawiłem. I to jest najważniejsze.