Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Leszek Tillinger: Władze obiecały Gollobowi działkę i kamienicę

Rozmawiała Magdalena Zimna
Leszek Tillinger, były prezes Polonii Bydgoszcz.
Leszek Tillinger, były prezes Polonii Bydgoszcz. archiwum
- Byłe władze miasta obiecały Gollobowi działkę i kamienicę na korzystnych dla zawodnika warunkach. I z tej umowy się nie wywiązały - wspomina Leszek Tillinger.

- Dlaczego tak oburza się pan na słowa, że Polonia od lat jest utrzymywana z miejskich pieniędzy?
- Za moich rządów tak nie było. W 2007 roku miasto przekazało na klub 150 tysięcy złotych, a budżet wynosił 4,5 miliona. Rok później Polonia dostała 400 tysięcy, przy 5,5-milionowym budżecie. W 2009 miasto przekazało milion złotych na podwyższenie kapitału i 400 tysięcy na promocję. Budżet? 8 milionów złotych. Dopiero w kolejnych latach dotacje urosły do gigantycznych rozmiarów.

- Ale miasto płaciło za prawa do organizacji turniejów Grand Prix, a zyski zostawały w klubie. A to też, pośrednie, przekazywanie pieniędzy.
- Klub także ponosił koszty. Za każdym razem musieliśmy wypracować około 500-600 tysięcy na organizację. Zyski wahały się od miliona do 1,3 mln. Rekord padł w 2010 roku, kiedy Tomasz Gollob w Bydgoszczy odbierał medal mistrzostw świata. Zainteresowanie było tak duże, że dostawialiśmy trybuny. Zysk wyniósł 2,4 mln zł.

- A wpływy od sponsorów niezwiązanych z miastem były?
- Raz milion, innym razem więcej.

- Ale to "brak sukcesów na polu finansowym" był pierwszym zarzutem pod pana adresem ze strony głównego udziałowca spółki. A w połowie sezonu szukano już nowego prezesa.
- Jacek Wojciechowski, który mnie zastąpił, sprytnie zagrał. Radzie Miasta powiedział, że jest 1,8 mln straty bilansowej spółki i dlatego potrzebuje 500 tysięcy wsparcia. W rzeczywistości dług wynosił tylko 790 tysięcy, bo do przychodów nie można było wliczyć 1,1 mln na podniesienie kapitału, ale tymi pieniędzmi klub mógł obracać.

- Skoro były wpływy od sponsorów, z Grand Prix, miasta, to skąd wzięło się kilkaset tysięcy długu?
- Była presja na wynik, podjęliśmy walkę o awans do czołowej czwórki. Finałowe mecze nas pogrążyły, bo wpływy z biletów był niewielkie, a koszty duże. Zadłużenie prawie w 90 procentach dotyczyło zawodników. Spotkałem się wtedy w Urzędzie Miasta z kilkoma osobami. Padła deklaracja, że ze względu na sukces sportowy beniaminka (czwarte miejsce) miasto pokryje te zobowiązania.

- I czuje się pan niesprawiedliwie oceniony?
- Nie mogłem spokojnie przejść z toru do parkingu, bo kibice z trybun rzucali śrubkami, kamieniami. Wyzywali od ubeków i złodziei. W drodze do budynku klubowego, wzdłuż płotu ogradzającego parking, wielokrotnie wylewali na mnie piwo. Odchorowałem to. Takie rzeczy w Bydgoszczy wcześniej nie miały miejsca. Nie na żużlu.

- O co ma pan największy żal?
- Zostałem oczerniony, a nikt nie pamiętał, ile dla klubu zrobiłem. W Polonii byłem już w 70. roku, kiedy sprowadzono mnie z Zawiszy do piłkarskiej drużyny. Potem pracowałem w sekcji, w końcu ktoś stwierdził, że mogę coś dobrego zrobić dla żużla. Dużo dla klubu poświęciłem. A po latach okazało się, że jestem "złodziejem". A inni byli zbawcami i próbują teraz coś ugrać na złej sytuacji.

- Kto na przykład?
- Roman Jasiakiewicz spotyka się z kibicami i kreuje na ojca opatrznościowego Polonii. Twierdzi, że w 2003 roku zbrodnią było postawienie w stan likwidacji klubu z kilkudziesięcioletnią tradycją. Nie wspomina jednak, jakie rozgrywki trwały wcześniej. Już pod koniec 2000 roku do Polonii weszła polityka. W rozgrywkach uczestniczyły dwie frakcje: prezydenta Jasiakiewicza i posła Grzegorza Gruszki. Obie chciały wprowadzić swoich do zarządu. Odeszli ludzie biznesu: Marek Stachowicz z Pentela i Jerzy Kamiński z Sowkamu, którzy wcześniej prowadzili sekcję w dobrym kierunku. W 2003, po wyborach, dowodzenie w sekcji przejęli ludzie sprzyjający prezydentowi. Bogdan Sawarski, Jerzy Matuszak, Jerzy Kanclerz i Marek Bąkowski zaproponowali firmę "Polski Lek" jako sponsora strategicznego sekcji. Skończyło się tym, że firma nie wywiązała się z umowy wobec klubu na około 800 tysięcy złotych i z teamem Gollobów na pół miliona złotych. O tym zobowiązaniu do dziś słusznie wspomina żużlowiec, kiedy pyta się go o powrót do Bydgoszczy. To również wtedy władze miasta obiecały Gollobowi działkę i kamienicę na korzystnych dla zawodnika warunkach. I z tej umowy się nie wywiązały.

- Po upadku BKS, to BTŻ miało być nowym otwarciem?
- Zebrała się grupa 15 osób, która chciała ratować żużel, byłem wiceprezesem zarządu. Przejęliśmy 1,3 mln długu po BKS. Musiałem zmierzyć się ze spłatą długów, budową drużyny, pozyskiwania sponsorów. Społecznie pomagał mi Bogdan Sawarski. Jesienią 2006 roku zostałem prezesem ŻKS S.A.

- A w 2009 pojawił się prezes Wojciechowski.
- Władze miasta skontaktowały mnie z nim już w maju. Miał być specjalistą od pozyskiwania sponsorów. Chciałem tworzyć początki porządnego marketingu w klubie, miałem mieć wsparcie studentów zarządzania z UTP. Wojciechowskiemu zaproponowałem, by tym pokierował. Odmówił, bo chyba nie był tak mocny w biznesie, na jakiego go kreowano. A kilka miesięcy później został nominowany na prezesa. Zanegowano wszystko, co robiłem wcześniej. Prowadziłem rozmowy z zawodnikami, ale dostałem zakaz podejmowania zobowiązań finansowych. Przekazałem wszystko następcy. Nie skorzystał, tylko powołał w klubie specjalny zespół, który miał zbudować skład. I podpisał gigantyczne kontrakty. Powstawały coraz większe zaległości, które doprowadziły do tego, że przed rokiem miasto musiało ratować Polonię, łącznie wpłacając na konto spółki ponad 6 milionów.

- Polonia przepłacała zawodników?
- Oczywiście. Jak swego czasu propozycję od Polonii miał Sebastian Ułamek, to jeździł z nią po innych klubach i pokazywał, jakie warunki daje Bydgoszcz. Propozycja była na tyle dobra, że traktował to jak kartę przetargową. Podchodzono też pod Rafała Dobruckiego, ale on wolał zostać w Falubazie. Widocznie jednak oferta trafiła w ręce Grzegorza Walaska. A że była świetna, a on miał konflikt ze swoim klubem w Zielonej Górze, zgłosił się do Bydgoszczy. Kwoty za jego kontrakt od dawna nie są tajemnicą (milion złotych za samo podpisanie umowy i gigantyczne stawki za punkty - dop. red.). Polonia nie była w stanie udźwignąć takiego ciężaru finansowego. Zawodnicy wykorzystywali zawirowania w klubie, zmiany władz. Wiedzieli, że Polonia jest pod ścianą, to podbijali stawki.

- Od przyszłego roku ma obowiązywać regulamin finansowy. To może być ratunek dla Polonii?
- Za ustaloną kwotę 3 milionów nie da się zbudować drużyny. Realny limit to 4,5 miliona.

- Pod warunkiem, że prezesi będą trzymać się ustaleń i solidarnie ich przestrzegać.
- Nie wierzę.

- Będą kombinować?
- Kładę głowę, że pieniądze dla zawodników pójdą innymi drogami. Limit wydatków już kiedyś obowiązywał. W 2007 roku byliśmy jednym z niewielu klubów, które działały zgodnie z wytycznymi. Skończyło się to dla nas spadkiem. Oficjalnie oskarżyliśmy wtedy Tarnów, że nie przestrzegał przepisów. Z niezrozumiałych przyczyn nie zdecydowano się na kontynuowanie tej sprawy. Mimo że mieliśmy dowody na oszustwo. Do tej pory je mamy. Między innymi to, że biegły rewident, który pojawił się w tarnowskim klubie, nie miał dostępu do wszystkich dokumentów.

- To gdzie szukać ratunku dla Polonii?
- Zaciągnięcie kredytu to rozwiązanie krótkotrwałe. Mocno obciąży kolejne budżety. Teraz klubem powinien pokierować stosunkowo młody człowiek, znający realia sportu, ale przede wszystkim zarządzania i biznesu. Ale musi mieć przy sobie osobę doświadczoną, która nie pozwoli, by zawodnicy i inni owinęli go sobie wokół palca.

- Takim "cwanym lisem" nazywano pana.
- Tak, bo znam środowisko od podszewki. Próbowałem podpowiedzieć kilka rzeczy moim następcom. Nie chcieli wszystkiego wysłuchać, a ja pchać się nigdzie nie zamierzam. Doradzać mogę, ale posada prezesa mnie nie interesuje. Przydałaby się też większa ciągłość, bo niemal co sezon mamy rewolucję.

- Czego jeszcze potrzeba?
- Zmian infrastruktury. Modernizację stadionu obiecano nie tylko kibicom. Kiedy władze miasta podpisywały umowę na organizację Grand Prix w Bydgoszczy, na lata 2008-2010, zobowiązały się do przebudowy obiektu. I nie zrobiono nic. Wtedy, ten ostatni turniej zawisł na włosku, bo BSI było niezadowolone, że Bydgoszcz nie dopełnia warunków umowy. Przekonywałem Brytyjczyków, by wrócili do rozmów. Że mamy nowe, prosportowe władze miasta, otwarte na rozmowy. Z upoważnienia ratusza zaproponowałem rolę gospodarza półfinału Drużynowego Pucharu Świata w tym roku i zawody się odbyły. Na kolejny sezon potwierdziliśmy zainteresowanie finałem i barażem drużynówki. A na 2014-2018 chcielibyśmy Grand Prix. Przy założeniu, że w 2014 będziemy mieli nowy stadion.

Zapraszamy do dyskusji na forum.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska