Takich kin jak w Charzykowach praktycznie już w Polsce nie ma. Kiedyś ustawiały się przed nimi kolejki żądnych obejrzenia nowinek filmowych, dziś w dobie wideo i dvd kina upadają. Barbara i Jerzy Kłodzińscy, właściciele kina w Charzykowach to przedstawiciele ginącego gatunku pasjonatów, którzy bez niego nie wyobrażają sobie życia. Propozycja Bettingi była dla nich zaskoczeniem, ale okazało się, że jako ekranowi bohaterowie są spontaniczni i dadzą się lubić.
Nieobecny reżyser
Eike Bettinga nie mógł przyjechać na premierę, przekazał pozdrowienia dla tych, którzy będą ją oglądać. O tym, jak film powstawał, mówiła przed seansem Teelke Oldermann, przyjaciółka reżysera z lat szkolnych. To jej zdjęcia z kina letniego w Charzykowach zainspirowały Bettingę, młodego reżysera, po szkole w Londynie, do podjęcia tematu. - Uznał, że temat jest super - tłumaczyła Oldermann. - I przyjechał do Charzyków, by się o tym przekonać na własne oczy.
Dwa lata pracy
Praca nad dokumentem trwała blisko dwa lata, z 25 godzin taśmy ostało się 45 minut. Było sporo problemów natury finansowej, a także kłopoty z montażem, bo nieznający polskiego Bettinga trudno dogadywał się z montażystką. W końcu udało się i jako pierwsi film zobaczyli bywalcy charzykowskiego kina. Ma on być jednak rozpowszechniany w całej Europie, być może kupi go polska telewizja.
Brawa na koniec
Widzowie z zapartym tchem oglądali świat, który wyłaniał się z dokumentu Bettingi. Śmiali się z zabawnych dialogów, podzielali niepokój głównych bohaterów, którzy martwili się, czy będzie frekwencja i czy uda się coś zrobić ze świecącą prosto w ekran lampą w Sworach, gdzie też istnieje letnie kino. I też prowadzą je Kłodzińscy.
- Ten tytuł nie jest właściwie dobry - śmiał się Jerzy Kłodziński. - Bo nie byłoby kina, gdyby moja żona nie udostępniła na ten cel swojego ogrodu i gdyby nie zajęła się wszystkimi formalnościami.
Brawa na koniec dowodziły, że film się spodobał. Być może będzie miał większą widownię, gdy trafi na telewizyjny ekran.