https://pomorska.pl
reklama
Pasek artykułowy - wybory

Lokatorskie tango

Agnieszka Weissgerber
Jerzy S. do zapłacenia ma 6.189,99 złotych. Jego sąsiad z bloku - Edward S. mniej, bo "tylko" 5.439,45. Od pięciu do sześciu tysięcy mają do zapłacenia także inni mieszkańcy popegeerowskich bloków w Jaszczu. I niemal wszyscy mówią - Nie zapłacimy ani grosza!

     Sartowice, Jaszcz, Jastrzębie, Budyń, Kawęcin - tu administracją bloków po dawnych Państwowych Gospodarstwach Rolnych zajęła się spółdzielnia mieszkaniowa "Lokator" z Jastrzębia. W 1995 roku - dobroczyńca. W 2001 - oszust. W tych wsiach nikt nie jest bogaty. Niewiele osób ma stałe posady. Tymczasem z dnia na dzień, na nic nie domyślających się ludzi spadły należności rzędu pięciu, sześciu tysięcy. Takie kwoty wyliczyła im spółdzielnia, kiedy postanowili się od niej odłączyć. Takie stara się ściągnąć korzystając z firm windykacyjnych.
     Sam gminie poświadczał
     
O problemach z "Lokatorem" pisaliśmy już kilka razy na stronach lokalnych. Ludzie przychodzili do naszej redakcji z płaczem, bo pan prezes odcinał im ogrzewanie. Żeby nie siedzieć w kożuchach przy choince, mieszkańcy Budynia zrobili zrzutkę na olej. Pomogło. Zimno za to mieli lokatorzy z Jastrzębia. Mieli ponoć ponosić konsekwencje tego, że inni nie płacili...
     Pan Edward nie chce ponosić żadnych konsekwencji jest uparty i pewny swoich racji. Mimo że strach trochę jest, bo papier z warszawskiej firmy windykacyjnej wygląda groźnie. - Boimy się, no pewnie, ale znajomy adwokat radzi, żeby nie płacić - mówi Edward S. z Jaszcza. - Poza tym jakbym się poddał, sam bym w lustro spojrzeć nie mógł. Przecież przez lata płaciłem czynsz co do grosza. Dowody? Książeczka raz, a dwa - dodatki mieszkaniowe od gminy. Nie przyznaliby mi ich, gdybym zalegał z opłatami. A że nie zalegałem Milwiński sam poświadczał na wnioskach o dodatek.
     Fakt, poświadczał. Ale z tym, że pan Edward nie zalegał, to trochę nie tak... Spółdzielnia napisała wprost, ile zalegał na dzień 31 grudnia 2000 roku. 98,31 złotych zalegał. - I spłaciłem to, o... - pan Edward pokazuje kwitek w książeczce - Co pisali, to płaciłem. Ale kiedy zdecydowaliśmy się w maju ubiegłego roku zrezygnować z usług administratora, Milwiński przysłał pismo, że w rozliczeniu kosztów i przychodów na dzień 31 grudnia 2000 r., nie 98 złotych jestem mu winien, a 5.439,45! Skąd?!
     Plus jak minus
     
Jeszcze ciekawiej wygląda sytuacja sąsiada z klatki obok. Jerzy S. winny jest spółdzielni 6.189,96 złotych. - Niech pani nie używa słowa winny. Ja nic im winny nie jestem. A jak mówią inaczej, niech mi to w sądzie udowodnią! - mówi pan Jerzy. Nie, nie jest wcale zdenerwowany, ale tak jak inni dość ma już oszustwa i mamienia go cyframi. Zresztą cyfry te często same sobie przeczą. - W 1998 roku miałem nadpłatę w wysokości 202,98 złotych - wylicza pan Jerzy. - W 1999 roku kazali mi spłacić 111,13 złotych. A w ubiegłym 852,29 złote. Człowiek płakał i płacił, bo rachunki u nas to rzecz święta. I dostawał pismo, że już jest na czysto, a potem taki szok. Przecież zaległość ponad 6 tysięcy to więcej niż cały rok czynszu. No, przecież to niemożliwe, żeby wcześniej nie zauważyli takich braków!
     To samo bagno
     
- A pani, o "Lokatorze" długo by opowiadać - pan Antoni D. z Budynia chętnie zaprasza nas do siebie. - Ja jestem już stary, ale Milwiński mylił się, jak myślał, że starego konia łatwiej omota. Od stycznia nie mamy ogrzewania, bo kotłownię zdemontował. Zresztą prawie że przyzwyczajeni jesteśmy do zimna, bo już dwa lata temu udawał tylko, że palił. Zimno było jak piernik w mieszkaniach, mimo że cały rok tę samą stawkę za olej płaciliśmy. Nie mógł uzbierać latem na zimę z tego?... Pan Antoni słyszał o kłopotach mieszkańców osiedla w Jaszczu. - Wszystko to, to to samo bagno. On próbuje od każdego teraz wyłudzić pieniądze. Ode mnie też chciał. Teraz dopiero wyliczył, że mu jestem winny jakieś 200 złotych z 2000 roku. Zadzwoniłem do niego i mówię, chłopie mamy 2002, a ty sprzed dwóch lat coś odnajdujesz? Proszę, przyjdź do mnie i sprawdź, wszystkie rachunki mam elegancko w teczce poukładane i wszystkie zapłacone, a jak uważasz inaczej, to najwyżej do sądu możemy z tym pójść. Tak mu powiedziałem i Milwiński przestał mnie nachodzić...
     Pan Antoni nie dał się. Jak większość. Jest jednak też i mniejszość.
     - I to jest najstraszniejsze, dlatego chcemy sprawę nagłośnić - tłumaczy Edward S. z Jaszcza. - My już się uspokoiliśmy, kiedy adwokaci przyznali, że dobrze robimy nie płacąc, ale on żeruje na biedzie i niewiedzy. Porozsyłał po domach druki porozumienia, w którym zezwala łaskawie na spłatę tych tysięcy w ratach, a spisuje wszystko przy notariuszu. I są biedne wdowy, kobity starsze, które przestraszył i płacić mu się zobowiązały.
     Generalnie i w szczegółach
     
Zanim spotkaliśmy się z panem prezesem, odwiedziliśmy jeszcze kilku innych jego mieszkańców w różnych miejscowościach. Nawet nie wszyscy mówili o nim oszust, krętacz czy wprost - drań. Byli tacy, którzy słyszeli niby, że problemy "Lokatora" wzięły się stąd, że spółdzielni nie udało się dostać subwencji na stawiane na osiedlach kotłownie olejowe. - Nie dostał, bo dokumentacji chyba właściwej nie przedstawił - przypomina sobie coś pani Kazimiera T. z Jastrzębia. - Bo przetargów nie robił na wykonawstwo, limity jakieś przekroczył czy coś takiego. W każdym razie narobił w ten sposób długów i pieniędzy nie ma.
     Kazimierz Milwiński nie potwierdza tych informacji. Nic nie wie o innych przyczynach długów, jak niepłacenie przez jego mieszkańców. A długi spółdzielni są niemałe. - 913 tysięcy - słyszymy bajońską sumę. Mimo że na samym wstępie pan prezes zapowiada, że artykuł z jego udziałem się nie ukaże, bo on nie ma nic do powiedzenia prasie, my drążymy temat. Trwa to godzinę. A jedne słowa pana prezesa przeczą drugim.
     Pytamy: Czy nie było tak, że wbrew prawu, rozliczał wspólnoty wszystkie pakując do jednego worka i stąd, ludzie którzy mają dowody na to, że mu płacili regularnie, teraz mają długi? - Nie, tak nie było - zaprzecza prezes, ale zaraz na drugie pytanie, czemu mieszkańcy Jastrzębia mieli zimno w grudniu, mimo że jako wspólnoty nie są zadłużeni, słyszymy. - Bo inni nie płacili i ktoś musiał za to cierpieć...
     Pytamy: Skąd rodziny, które w poprzednich latach otrzymywały pismo, że nie zalegają z opłatami, teraz mają tak olbrzymie zaległości? - Bo czym innym jest zaliczka na czynsz, a czym innym rozliczenie końcowe i bo... tak wyszło, dokładnie obliczone.
     Próbujemy podważyć więc obliczenia. Pokazuję panu prezesowi jego własne pismo, w którym przepisując kwotę zaległości bloku, z rubryki do rubryki, powiększa ją o ponad 1000 złotych (37.370,96 zł z kosztów za 1999 rok na kwotę 38.595, 63 złote). Pytam, jak to się stało i słyszę - No, chyba nie będziemy się wykłócać o tysiąc złotych...
     Pytam: Czy skoro twierdzi, że długi to w głównej mierze podwyżki cen za olej opałowy, to oznacza to, że podwyżek tych nie uwzględniał wcześniej w czynszach? Słyszę - Generalnie nie. Wtedy pokazuję, kolejne jego pismo, z lutego 2000 roku z taryfą ciepła obowiązującą od 1 marca 2000, a podwyższoną o 15 procent w stosunku do poprzedniej. I pytam ponownie, czy twierdzi, że podwyżek nie było? I słyszę, też ponownie - Generalnie nie.
     Zaczynam mieć wrażenie, jakbyśmy mówili w dwóch językach. Kiedy na koniec próbuję mu spokojnie wytłumaczyć, że brak wiarygodności w jego rozliczeniach i poczynaniach, słyszę, że jest akurat w takiej kondycji psychicznej i że sąd rozstrzygnie to wszystko, jeśli on się z lokatorami nie dogada sam.
     I pewnie bez tego się nie obejdzie. Tylko kto inny może być powodem, kto inny pozwanym.
     

  • - Milwiński mówi prawdę, kiedy twierdzi, że czym innym jest zaliczka na czynsz, a czym innym rozliczenie końcowe, tyle tylko, że tych rozliczeń, w sposób właściwy, nigdy nie robił. Na te, dotyczące wspólnot z Sartowic czekam już od maja ubiegłego roku - mówi Janusz Królewicz, obecny zarządca nieruchomości po dawnych PGR w Sartowicach. - Ci ludzie odłączyli się od "Lokatora", bo nie byli w stanie dłużej wytrzymać zimna w mieszkaniach. Nie palono im praktycznie przez całą zimę 2000/01. Teraz mają nowe kotłownie i jakoś nie zalegają z opłatami.
         

  • Sytuacja "Lokatora" jest dobrze znana Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Z agencji bowiem Milwiński (jednak) otrzymał subwencje na realizację części inwestycji. - Za środki te postawił część kotłowni, część stawiał z pieniędzy mieszkańców - mówi Daniela Słysz, specjalista ds. gospodarowania zasobami AWRSP w Bydgoszczy. - Dokonał symulacji obliczeń, z której wyszło mu, że pieniądze na opłacenie wykonawców będzie miał z różnicy pomiędzy ogrzewaniem węglowym a tańszym - olejowym. Tylko, że olej szybko i sporo podrożał, i pan Milwiński się przeinwestował.
         Trudno powiedzieć, skąd prezes spółdzielni "Lokator" wziął tak olbrzymie kwoty, jakie winni mają mu być mieszkańcy. Sam mówi tylko o różnicach w cenie oleju. Najbardziej prawdopodobne jest to, że obciążył ich kosztami budowy kotłowni i chce w ten sposób spłacić swoich wierzycieli.
         
    Personalia prezesa spółdzielni zostały zmienione.
         

  • emisja bez ograniczeń wiekowych
    Wideo

    Biznes

    Polecane oferty
    * Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
    Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska