https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Łowcy tygrysów

WOJCIECH MĄKA
Autor
Za przemycone z Polski resztki niemieckiego czołgu kolekcjoner z Niemiec płaci górę pieniędzy. Za sprowadzenie z Norwegii polskiej tankietki z 1939 roku polski kolekcjoner też zapłaci górę pieniędzy. Obaj działają nielegalnie. To jest wyścig. Środowisko jest niewielkie, a wieści szybko się rozchodzą.

Wystarczy ogniwo gąsienicy, po którym można rozpoznać, czy pojazd był ruski, czy niemiecki. Zniszczony czy nie. I ile jest wart.
- Miejscowi wyciągają fanty, a ja za nie płacę. Za ogniwo gąsienicy daję 10 złotych - tłumaczy Jacek Kopczyński, "Koper", jeden z największych kolekcjonerów w Polsce. - Ale ze dwa tygodnie później przyjeżdża inny zbieracz - z Warszawy. Skąd wie? Za ogniwo gąsienicy płaci miejscowym już 80 złotych. Ten pierwszy przegrywa wyścig, bo miejscowi pracują dla tego, kto daje więcej...

Drzewo w cysternie

Boczki to mała wieś niedaleko Łodzi. Na końcu wsi - plac i hangar. Na placu - na pierwszy rzut oka - złomowisko. Stary ził, osobowy mercedes. Ale na tirze z naczepą dopiero co przywieziony ciężarowy studebaker w doskonałym stanie. W trawie - pordzewiałe gąsienice od niemieckiego ciągnika Sdkfz 7, gumowane gąsienice od amerykańskiego transportera piechoty. - Te gąsienice wyciągnąłem w Łodzi - mówi "Koper". - Rosjanie jechali halftrackami i dostali się pod niemiecki ogień. Do dziś wiele części tych pojazdów jest wrośniętych w wysokie drzewa.

Za te zniszczone, do niczego nie nadające się gąsienice, kupiec chciał dać Kopczyńskiemu 10 tysięcy złotych... Równie droga jest pordzewiała skorupa od rosyjskiego działa samobieżnego SU-76. Kopczyński kupił ją na południu Polski. Pojazd walczył z UPA. Skorupą jest zainteresowany jakiś Czech, ale "Koper" nie chce jej sprzedać. Przyda się do remontu drugiego SU-76, tego który stoi w hali. Te działa to rarytas - jest ich w Polsce tylko pięć. Na placu jest też stara niemiecka cysterna lotniskowa "Tytan" z 1940 roku. Kopczyński ściągnął ją z zadrzewionego terenu niedalekiego lotniska. Żeby ruszyć cysternę, trzeba było wyciąć drzewo, które wrosło w tył pojazdu.

W hali przypominającej hangar lotniczy jest jak w muzeum. 3-tonowy opel blitz, ciężarowy mercedes, rosyjska amfibia BAV, którą koniecznie chce kupić jakiś Niemiec, ciągnik siodłowy panhard w doskonałym stanie, wyremontowany rosyjski BRDM, lublin z lat 50., amerykańskie ciężarówki... Jest też samolot An-2 z odkręconymi skrzydłami i czołg T-55. - Uwielbiam patrzeć na te maszyny, gdy stoją w polu albo zamaskowane w krzakach - mówi "Koper". - Dałem sobie cztery lata na wyremontowanie wszystkich maszyn, które mam. To bardzo mało czasu.

Pantera za ocean

Są dobrzy. I źli. Dobrzy tworzą własne kolekcje, skupują unikatowe pojazdy, przywracają świetność wrakom bez kół i podłogi. Są też ci źli i bezwzględni w walce o kasę. Handlarze.

Obecnie w Polsce jest może z 6 osób, które utrzymują się z wydobywania zabytkowych pojazdów i handlu nimi. Żyją nieźle. Na przykład - nazwijmy go "Y" - spod Warszawy. Potentat na rynku. Działa już kilkanaście lat. Ma kontakty w Europie. Kilkanaście lat temu wydobył z Czarnej Nidy, rzeczki niedaleko Kielc, niemiecki czołg średni Panther. Doskonały stan, wyjątkowy egzemplarz. Jedyne uszkodzenie to zniszczona przez saperów wieża. "Y" pospawał wieżę i znalazł kupca - Littlefielda, kolekcjonera z USA, który teraz remontuje czołg. Jak wywieziono panterę z kraju - nikt nie wie.
Nikt nie wie też, jak "Y" załatwia interesy na Wschodzie. Na pewno wydobył za wschodnią granicą niemieckie działo samobieżne Stug. Ci, co je widzieli, twierdzą, że jedyne uszkodzenia to pogięte błotniki. Stug przejechał przez Polskę na lawecie, bez zatrzymywania się. Teraz jest gdzieś w Niemczech.

Ale "Y" potrafi też zrobić coś dla muzeów. Przywiózł ze Szwecji podwozie polskiej tankietki z 1939 roku TK-3 i oddał do Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Niektórzy ze środowiska twierdzą, że teraz w rewanżu muzeum pozwoli "Y" wywozić wszystko, co wykopie.
Oprócz "Y" są ludzie z Kielc, z Piotrkowa Trybunalskiego, z Poznania, spod Piły. Ten z Kielc chciał zrobić dobry interes na małych niemieckich transporterach półgąsienicowych Sdkfz 250 wyciąganych z rzeczki pod miastem. Miał pozwolenie na wydobycie jednego, ale zaczął wyciągać następne. Ktoś zawiadomił policję. Trzy lata temu z Pilicy po cichu wyciągano coś większego - niemiecki ciągnik półgąsienicowy Sdkfz 7. O wszystkim dowiedziało się Muzeum Wojska Polskiego z Warszawy. Wyczekano na moment wyciągania. Nalot policji. Tylko dzięki temu pojazd jest teraz w MWP.

Miłość od 17 lat

W garażach przy swoim domu w Łodzi "Koper" ma kolejne skarby. Trzy przedwojenne polskie motocykle sokół w idealnym stanie, niemiecki zündapp z bocznym wózkiem, harley - davidson z 1940 roku. No i skoda kabriolet z 1936 roku... - W tym wozie można się zakochać - mówi Koper. - Kiedyś ją sprzedałem, teraz odkupiłem po 17 latach. Stała w garażu kilometr od mojego domu.

Centrum garażu zajmuje ogromna radzieckia limuzyna zis. "Koper" kupił ją od "Y"-eka spod Warszawy. - Nie powiem o nim złego słowa - mówi Kopczyński. - Pomagamy sobie, pożyczamy pojazdy na wystawy, przewozimy je... I dodaje: - Ja też nie wiem, czy jestem dobry. Wykopałem kiedyś system przeniesienia napędu od niemieckiego czołgu Pz. IV. Znajomy naciskał, że kupi go ode mnie, bo w zamian ma obiecane elementy do samochodu osobowego horch, którego remontuje. Sprzedałem. Znajomy zamienił się z Anglikiem i dostał, co chciał. Tak czy inaczej fant ode mnie pojechał za granicę. Może powinien zostać w kraju?

Do góry kołami

Ci, którzy żyją z handlu wykopanymi pojazdami, są bezwzględni.
Jerzy Murgrabia był dyrektorem Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Teraz opiekuje się izbą pamięci w Lipcach Reymontowskich. Przy izbie pamięci stoją armaty. Gdy w Odolanach organizowano imprezę, organizator pożyczył od Murgrabiego armaty. A potem je... sprzedał. - Pomogłem je odzyskać - przyznaje Kopczyński. - Jedna z nich stała wieczorem w prywatnej zagrodzie, a następnego dnia, gdy pojawiłem się na miejscu, już jej nie było. Gospodarz stwierdził, że przyjechali jacyś panowie z Poznania i ją zabrali. Wskazał dokąd. Idę tam, a armata rozkręcona i przygotowana do wywiezienia, tak, żeby nie było nic widać...
Nie zawsze udaje się zapobiec wywozowi. Ile w ciągu ostatnich lat pojazdów już wyjechało z Polski - nie wiadomo. Znawcy szacują ich liczbę na kilkanaście. Kilka tygodni temu z Polski miał nielegalnie wyjechać kontener z elementami od niemieckich czołgów Panther i Tiger.

Wciąż jest jeszcze o co się bić. Podobno w samej tylko Pilicy są zatopione następne trzy niemieckie transportery półgąsienicowe. Jeden z miejscowych płetwonurków zapewnia, że widział sterczące z dna rzeki koła od niemieciego ciężkiego czołgu Tiger.

TKS na polu

Trafiam do następnego kolekcjonera. Chce być anonimowy. Miasto w centrum kraju. Dom jednorodzinny. W garażu - obok volkswagena polo - skarb. Polska dwuosobowa tankietka TKS z 1939 roku. Na świecie jest ich kilka - jedna w Moskwie, druga w Belgradzie i "podeszwa" TK-3 w MWP w Warszawie. Ta z garażu jest czwarta.
Po klęsce 39. roku Niemcy wywieźli ją do Norwegii. Po wojnie trafiła na farmę. Przez prawie 60 lat pracowała tam jako ciągnik rolniczy.
Cztery lata temu syn właściciela na zakrętce na elemencie przeniesienia napędu zobaczył wybitego polskiego orła w koronie. Identyfikacja typu pojazdu była już prosta. Zgłosił tankietkę u norweskich władz z informacją, że zamierza ją sprzedać. Cena 100 tysięcy dolarów. Koło TKS-a kręcił się Littlefield z USA, ten sam, który teraz remontuje panterę od "Y"-eka. Ale norweskie ministerstwo nie wyraziło zgody na wywiezienie zabytku za granicę. Przez kolejne lata cena spadała. Dwa lata temu było to już 30 tysięcy dolarów.
- Zapożyczyłem się, kupiłem specjalnie samochód, obmyśliłem trasę, godziny promów, wszystko co do minuty - opowiada obecny właściciel tankietki. - No i TKS jest w kraju. Przez granicę przejechał jako maszyna rolnicza.

Wiadomo, że tankietka walczyła - w okolicy wizjera kierowcy jest przestrzelina w pancerzu. Drugi pocisk odbił się od blach. Mimo to jest w doskonałym stanie. Jeździ, na razie na silniku od żuka. Brak kilku elementów nadwozia, jarzma karabinu maszynowego, wyposażenia wnętrza. - Już wiem, od kogo kupić oryginalny silnik i części od TKS. Nie ma z tym najmniejszego problemu - mówi kolekcjoner. - Znajomy powiedział mi coś bardzo ważnego: tym nabytkiem zdeklasowałeś wszystkich w Polsce. Pokazałeś, że prywatny kolekcjoner też może mieć coś tak wartościowego.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska