Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ludzie z Rzęczkowa wstają z ognia

Roman Laudański
Kazimierz Armknecht mieszkał w spalonym domu od urodzenia. Chce do niego jak najszybciej wrócić.
Kazimierz Armknecht mieszkał w spalonym domu od urodzenia. Chce do niego jak najszybciej wrócić. Fot. autor
Podpalacz z Rzęczkowa przyczaił się. Ostatni raz podłożył ogień w kwietniu w siedmiorodzinnym domu. Na szczęście nikt nie ucierpiał wtedy od ognia.

Determinacja we wsi była już taka, że druhowie z OSP patrolowali nocami Rzęczkowo (gmina Zławieś Wielka). A wieś rozległa. Oni byli na jednym końcu, a on mógł być na drugim. - To nie my pilnowaliśmy jego, tylko on nas - mówią strażacy. Dlatego przestali. Ale każde szczekanie psów budziło w nocy gospodarzy.

- Przez wiele miesięcy leżał przy szosie balot słomy - opowiada Robert Babiarz, prezes zarządu gminnej OSP. - Nagle, 30 grudnia, zapalił się. Sam? Zimą? To nie był przypadek! - mówi stanowczo.

Na palcach wylicza wszystkie stogi, które spłonęły w okolicy od 2005 roku. Później podpalacz zajął się stodołami i budynkami gospodarczymi. Nawet raz paliło się po obfitych deszczach. Błoto było takie, że jeden samochód utknął strażakom w polu. Całe szczęście, przedarł się drugi, ale stodoła się spaliła. Raz ogień w budynku gospodarczym poparzył zwierzęta. Później spłonął pusty dom. W kwietniu tego roku podpalacz podłożył ogień w siedmiorodzinnym budynku.

Za każdym razem paliło się w środku nocy. I w promieniu niecałego kilometra od rzęczkowskiej remizy. Mieszkańcy zaczęli patrzeć podejrzliwie nie tylko na obcych, ale i na swoich.

Czujne sny mieszkańców

Tadeusz Smarz, wójt gminy Zławieś Wielka na poddaszu remontowanego domu.
Tadeusz Smarz, wójt gminy Zławieś Wielka na poddaszu remontowanego domu. Fot. autor

Robert Babiarz, prezes zarządu gminnej OSP
(fot. Fot. autor)

Druhowie OSP w ubiegłym roku wyjeżdżali do akcji 40 razu, w tym 20 do pożarów. W tym roku statystyka zmalała. Wyjeżdżali może 15 razy. A największy pożar mieli do ugaszenia właśnie w Rzęczkowie.

- Jeśli to robota podpalacza, to on się coraz mniej boi - zaczynał od stogów aż uderzył w ludzi - mówi Robert Babiarz. - To się nie mieści w głowie. Ludzie rozmawiali o tym na zebraniach i pod sklepem. Po jednym z pożarów stogu policja przywiozła na miejsce psa tropiącego, ale nie puścili go, bo mówili, że za dużo było śladów. A rano ktoś poszedł po śladach pozostawionych przez podpalacza i doszedł do drogi Rzęczkowo-Zławieś Wielka. Kończyły się na asfalcie. Może pies jednak podjąłby trop?

Pierwsze podejrzenia padły na strażaków. To było jakoś niedługo po serii podpaleń w Solcu. Tam podpalaczem okazał się druh z OSP, bo za każda akcję dostawał ekwiwalent pieniężny. Rzęczkowscy strażacy umówili się, że swój ekwiwalent przekażą na rzecz jednostki. Później w ogóle z niego zrezygnowali, żeby nie kusić losu. Na próżno. Nic też nie dało ustanowienie nagrody za wskazanie sprawcy. Gospodarze chcieli dać wieprzka, wójt pieniądze. Podpalacz nadal chodzi wolno. Na pierwszy ogień śledczych poszli druhowie. Czy ktoś się nie obraził, czy nie wyrzucili kogoś ze swoich szeregów lub nie przyjęli? I nic.

Strażacy mówią, że nie tylko w Rzęczkowie zdarzały się dziwne podpalenia. Kilkakrotnie w dzień i w nocy płonął lasek niedalekich w Toporzyskach. Później nastał spokój.

Ludzie gubili klucze

Z wieży rzęczkowskiej remizy pewnie można by dostrzec ślady podpalacza. Płonęło w promieniu niecałego kilometra od remizy. Wychodzi na to, że podpalacz lubi patrzeć na ogień i szczególnie daleko nie musiał chodzić.

Prezes Babiarz nie przypomina sobie, by kogoś wyrzucili. - W Rzęczkowie mamy raczej problem z naborem do straży - mówi. - Kiedyś OSP na wsiach tworzyli rolnicy. Dziś we wsi został może jeden rolnik. Reszta gdzieś pracuje. Wieczorem czy w nocy udaje się zebrać sześcioosobową załogę, ale w dzień może być problem.

Podpalony dom w Rzęczkowie jest długi. Od strony podwórka co kawałek znajdują się drzwi prowadzące do kolejnych mieszkań. Jedne wiodły wprost na strych. - Kiedyś te drzwi zamykane były na klucz - opowiada Kazimierz Armknecht, który mieszkał w spalonym domu od urodzenia. - Ale ludzie gubili klucze. To się dorabiało, zmieniało zamki, aż zamek zastąpił skobel i kłódka. Znowu ludzie gubili klucze na strych. I tak drzwi stanęły otworem.
Armknecht opowiada, że wtedy, w tę kwietniowa noc szuranie na strychu obudziło jedną z sąsiadek. Nawet zastanowiła się przez chwilę, czy nie wstać i nie sprawdzić, ale zasnęła. W środku nocy obudził ją pożar. Wszyscy zaczęli się budzić i uciekać przed dom. Płonęło poddasze, ludzie wbiegali i ratowali dobytek. Później zbiegli się ludzie z wioski i wszyscy wszystkim pomagali.

Pierwsi przybiegli strażacy z Rzęczkowa, kilka minut po trzeciej dojechały wozy zawodowej straży z Torunia. Cały dach był już w ogniu. Gliniano-słomiany strop w części się przepalił, a w części wymyła go woda, która zalała mieszkania.

Dwa miesiące na papiery

Tadeusz Smarz, wójt gminy Zławieś Wielka na poddaszu remontowanego domu.
(fot. Fot. autor)

Na złagodzenie pierwszego szoku dali pogorzelcom po półtora tysiąca złotych otwartego kredytu w sklepach, żeby było za co kupić coś na śniadania i kolekcje. Obiady mogli jeść w szkolnej stołówce. Od razu trzeba było znaleźć nowe lokum dla pogorzelców. Wójt pomyślał, że pewnie z pomocą pospieszą rodziny i znajomi, ale z tym było różnie. Dlatego zaczęli lokować rodziny w remizie, ktoś zamieszkał w przyczepie kempingowej. Jedna z sąsiadek poprosiła o niewielki remont w byłym kurniku i tam znalazła tymczasowy dom. Na spotkanie z pogorzelcami przyjechał starosta, ale zapytany: w czym mógłby pomóc - rozłożył ręce.
Wójt z częścią radnych ustalił, że gmina odbuduje budynek. Pieniądze miały pochodzić z rezerwy budżetowej. Zaproponowali pogorzelcom, że oni będą musieli wykończyć wnętrza i założyć instalacje elektryczne.

- Najpierw nadzór budowlany stwierdził, że dom się już do niczego nie nadaje i nakazał rozbiórkę - opowiada Tadeusz Smarz, wójt gminy Zławieś Wielka. - Zamówiłem ekspertyzę, która wykazała, że jednak może być odbudowany. Później zastrzeżenia miał konserwator zabytków, bo budynek pochodził z 1919 roku. I tak dwa miesiące zeszły na papierowej robocie.
- Jak stara buda stała, to się nią żaden konserwator nie interesował, a jak się spaliła, to okazało się, że zabytek spłonął - ironizują mieszkańcy.

- Teraz już wszystko idzie dobrze - mówi wójt. - Obiecałem im, że do zimy wrócą do domu. I tak się stanie. Udało się nam zrobić remont kosztem 130 tysięcy złotych.

Ciemności kryją ziemię

Strażacy cieszą się, że w tym nieszczęściu było trochę szczęścia. W Rzęczkowie każdy miał osobne wyjście. W Kamieniu Pomorskim, gdzie spłonął hotel socjalny, wszyscy musieli ewakuować się jednym korytarzem. I wielu nie zdążyło.

- Kiedyś tu takich rzeczy nie było - mówi o podpaleniach Kazimierz Armknecht. Przez 36 lat był strażakiem, pamięta pożary. Dziś, jako pogorzelca mówi, że choć jest wielkim chłopem, to niewiele z niego zostało. Prawie cały w długach. - Ale chcemy jak najszybciej wyjść z remizy, bo dla niektórych - szczególnie jak spożyją - nasz pobyt jest tu solą w oku.

- Zamykajcie drzwi prowadzące na strych - apeluje do mieszkańców Tadeusz Smarz. - Gdyby były zamknięte - nie doszłoby do pożaru. Wójt zastanawia się też, że może jakiś pijak wiedział, że tu jest otwarte? Przyszedł, położył się, zapalił papierosa i zasnął? A tu wszystko drewniane, żywiczne. I stało się.

Prokuratura nie wykryła sprawcy i umorzyła postępowanie. Teraz ciemność zapada coraz szybciej. Ludzie dalej się boją. Szczekanie psów wybija ich z płytkiego snu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska