https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Magdalena Stużyńska odchodzi ze Złotopolskich

Rozmawiał: Kuba Zajkowski
Magdalena Stużyńska
Magdalena Stużyńska Fot. oko cyklopa
Rozmowa z Magdaleną Stużyńską aktorką

Magdalena Stużyńska właśnie zrezygnowała z roli Marcysi w telenoweli "Złotopolscy", którą grała przez 11 lat! Jej decyzja zbiegła się z emisją tysięcznego odcinka serialu. Aktorka zamierza teraz poświęcić się m.in. pracy w teatrze i śpiewaniu. Czeka także na nowe propozycje serialowe i filmowe.

- W grudniu widzowie obejrzą tysięczny odcinek "Złotopolskich". Jakie ma pani refleksje?
- To dla mnie o tyle znamienne wydarzenie, że mniej więcej w tym momencie odchodzę z serialu. Pracę na planie skończę pod koniec listopada, ale z fanami "Złotopolskich" pożegnam się w 1016. odcinku, który zostanie wyemitowany na antenie telewizyjnej "Dwójki" w marcu. Na pewno to dla mnie szczególny czas podsumowań. Uświadomiłam sobie, że te tysiąc odcinków powstało przez 11 lat, czyli jedną trzecią mojego życia, a połowę świadomego! To kawał czasu!

- Dlaczego pani odchodzi?
- Takie myśli pojawiały się już wcześniej, ale długo je zagłuszałam, bo zawsze znakomicie czułam się na planie tego serialu i jestem z nim bardzo związana. "Złotopolskich" tworzy świetnie zorganizowana struktura ludzi, którzy się lubią, rozumieją i - przede wszystkim - szanują. To daje ogromne poczucie bezpieczeństwa, satysfakcję i radość z tego, co się robi. Taka wygoda usypia jednak czujność. Moją sytuację można porównać do położenia dorosłego faceta, który mieszka z rodzicami. Jest mu dobrze, bo mama wszystko za niego robi, tylko się nie rozwija. To najbardziej jaskrawy przykład świadczący o tym, że nie odchodzę, bo było mi źle. Po prostu w pewnym momencie zrozumiałam, że żeby iść dalej, muszę odciąć się od Marcysi. Ta decyzja we mnie dojrzewała, nie podjęłam jej z dnia na dzień.

- A może do myślenia dał pani Andrzej Nejman, który niedawno zrezygnował z grania Waldka, pani serialowego męża w "Złotopo-lskich", a teraz świetnie sobie radzi?
- Wiem, że Andrzej odszedł z tych samych powodów co ja, tyle że trochę wcześniej. Nie rezygnuję dlatego, że zobaczyłam, jak dobrze mu się wiedzie. Być może wpłynęło to na mnie podświadomie. Natomiast zdaje sobie sprawę, że niekoniecznie powtórzę jego sukces.

- Czy to była najtrudniejsza decyzja w pani życiu zawodowym?
- Niedawno pochowaliśmy kolegę, który pracował z nami na planie. Na pogrzebie płakała jedna z naszych koleżanek. Nie dlatego, że odszedł, bo wiedziała, że będzie mu lepiej. Z jej oczu popłynęły łzy, bo uzmysłowiła sobie, że przez te 11 lat spędziła z nim więcej czasu niż z własnym mężem! Coś w tym jest. Jesteśmy jak rodzina, łączą nas bardzo silne więzi. Uważam, że decyzja o odejściu z serialu była najtrudniejsza, ale pod względem osobistym. Jeśli chodzi o aspekt zawodowy, moja rezygnacja jest w jakiś sposób oczywista.

- Jak Marcysia pożegna się z widzami?
- Po tragicznej śmierci Andrzeja, o której widzowie dowiedzą się w okolicach tysięcznego odcinka, Marcysia się załamie. Nie będzie jednak szukała współczucia, tylko postara się ukryć rozpacz i zmienić życie tak, by mieć nad nim kontrolę. Mogę jedynie powiedzieć, że - na skutek głębokiego skrywania negatywnych emocji - nabawi się dość rzadko spotykanej nerwicy. To prawdopodobnie będzie przyczyną jej odejścia z serialu. Jestem zaskoczona w miarę dojrzałą postawą Marcysi. Znana z tego, że lubi zwracać na siebie uwagę, pokaże drugie, bardziej dojrzałe oblicze.

- Kto ją będzie wspierał w tych trudnych chwilach?
- Wszyscy, ale szczególną podporą okaże się być dla niej Radek, mąż Agaty, który z zawodu jest lekarzem psychiatrą i terapeutą. Dzięki niemu stanie się silniejsza i łatwiej będzie jej pokonać różne problemy.

- To ostateczne pożegnanie, czy scenarzysta zostawi uchyloną furtkę, by Marcysia - ewentualnie - mogła wrócić?
- Będę miała taką możliwość. Z inicjatywą wyszli producenci serialu, a ja na to przystałam, bo głupio i niemądrze byłoby powiedzieć, że definitywnie odchodzę, a potem wrócić. Nie wiem, jak długo potrwa okres zawieszenia mojej postaci.

- Bohater Andrzeja Nejmana skończy tragicznie…
- Andrzej też mógł wrócić do serialu, ale zadeklarował się jednoznacznie, że nie skorzysta z tej możliwości, więc śmierć Waldka była nieunikniona.

- Jak się pani pożegna z koleżankami i kolegami z planu?
- Nie wyobrażam sobie, żebym tego nie zrobiła. Chcę wszystkim podziękować za te wspólne lata. Nie wynajmę restauracji, bo jest nas trochę za dużo. 28 listopada, gdy będę miała ostatnie zdjęcia, spotkamy się w zakładowej stołówce. To miejsce, w którym - zgodnie z tradycją - zbieramy się przy okazji świat czy urodzin.

- Zrezygnowała pani ze stałej pracy, a co za tym idzie comiesięcznej pensji. Ma pani na oku inne zajęcie?
- Niedawno rozpoczęłam współpracę z niezależnym Teatrem Kamienica. Jesteśmy po premierze sztuki "Some Girls" Neila LaBute'a w reżyserii Wojciecha Faruga. Myślę już o kolejnych tego typu przedsięwzięciach. Dodatkowo jestem związana na stałe z Teatrem Kwadrat, gdzie prawdopodobnie na początku przyszłego roku będę przygotowywać kolejną sztukę.

- A filmy, seriale?
- Czekam na propozycje i castingi, których - wbrew pozorom - nie organizuje się dużo. Przygotowuję także z moim przyjacielem program telewizyjny. Powiedzmy, że to będzie krótka komediowa forma cykliczna i w pewnym sensie kontynuacja niszowego projektu, który przez dwa lata był realizowany w radiu. Nie powiem nic więcej, bo na razie jesteśmy na etapie planów, a nie chcę zapeszyć.

Chciałabym także podsumować i zamknąć w jakąś formę moją edukację muzyczną. Zamierzam stworzyć coś w rodzaju recitalu składającego się z utworów operowych. Myślę także o spektaklu, w którym zagrałabym z Ewą Ziętek, moją serdeczną przyjaciółką.

- Z pełną świadomością użyła pani słowa "przyjaciółka"?
- Tak! Jesteśmy ze sobą bardzo blisko. Połączyło nas podobne podejście do życia i poczucie humoru. Często rozumiemy się bez słów. Nie ma dnia, żebyśmy ze sobą nie rozmawiały. Albo widzimy się w pracy, albo do siebie dzwonimy. Koledzy na planie załamują ręce, bo często się chowamy, żeby w spokoju pogadać (śmiech). Odwiedzamy się w domach, jeździmy razem na wakacje. Ostatnio byłyśmy kilka dni w Spa.

- Ma pani czas także na inne przyjemności?
- Zdecydowanie. Moją pasją, co niedawno zrozumiałam, jest celebrowanie miłych chwil. Staram się na przykład regularnie chodzić na siłownię. Relaksuje mnie to i daje poczucie, że robię coś dla siebie. Kiedyś nienawidziłam ćwiczeń, bo mnie nudziły, a teraz sprawiają mi wielką przyjemność. Tym bardziej że wykorzystuję je także do spotkań z kolegami. O dziwo, nie zdołałam do tego namówić koleżanek.

- Jak udaje się pani pogodzić macierzyństwo i pracę?
- To w dużym stopniu zależy od podejścia do życia. By - mimo obowiązków zawodowych - spędzać z dzieckiem dużo czasu, trzeba świadomie zrezygnować z niektórych przyjemności. W moim przypadku można mówić o pełnym komforcie, bo praca na planie tak świetnie zorganizowanego serialu jak Złotopolscy", dawała mi pod tym względem duże możliwości. Myślę, że mało która młoda matka, pracująca na etacie, ma szansę spędzać tyle czasu z dzieckiem co ja. Jestem szczęśliwa, bo nie mam poczucia, że synek za mało mnie widuje.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska