Goszcząc w murach zabytkowego kompleksu, aktorka sporo mówiła m.in. o aktorstwie, Henryku Sienkiewiczu, filmie, teatrze i książkach, które napisała. Nawiązała rzecz jasna do roli Basi, z której jest najbardziej znana.
Nie było oczywiste, że Zawadzka zagra rolę Wołodyjowskiej. O to zadbały poniekąd Walentyna Hoffmanowa (żona Jerzego Hoffmana, reżysera "Pana Wołodyjowskiego" oraz Zofia Nasierowska (fotografka).
- Zagrałam duże role w kilku współczesnych, jak na tamte czasy filmach, na przykład "Rozwodów nie będzie" i "Mocne uderzenie". W kabarecie "Dudek" śpiewałam z kolei dwie bardzo mocne piosenki. Jedna była piosenką komediową, drugą dramatyczną. Jerzy Hoffman znał mnie z tych filmów i z Teatru Telewizji gdzie grałam charakterne osoby, ostre i zimne i taką mnie sobie w myślach zarejestrował. Jak przyszło do szukania osoby, która może odtworzyć Basię Wołodyjowską uznał, że jestem ostatnią, która się do tej roli nadaje - mówiła Magdalena Zawadzka. - Ale miał żonę, która miała inną wizję... I ta żona, jak to kobiety potrafią, zażyła go sposobem - dowiedzieliśmy się.
Będąc w domu aktorki, żona reżysera poprosiła o jej zdjęcie, które stało na kominku (autorstwa Zofii Nasierowskiej). - Ona podobno, jak mi potem mówił Hoffman, nie było dnia i godziny, żeby go tym zdjęciem nie molestowała. W końcu zaprosił mnie na próbne zdjęcia. To się teraz casting nazywa. Pojechałam na casting, ale w ogóle nie brałam siebie pod uwagę. Odbyły się próbne zdjęcia, odegrałam jakieś dwie sceny, których nauczyłam się na pamięć i wyjechałam nie mając żadnych nadziei na rolę - usłyszeliśmy.
Ale Magdalena Zawadzka rolę dostała o czym dowiedziała się bezpośrednio od Jerzego Hoffmana. - Przyznaję państwu, że mnie zatkało z wrażenia. Zatkało, ale bardzo się ucieszyłam, że będę grała coś wyjątkowo ważnego - oświadczyła aktorka.
Do roli Basi nauczyła się szermierki i
jazdy konnej
.
Zapytana, czy nie czuje się nieco zaszufladkowana tą rolą, powiedziała, że dla aktora - za sprawą czegoś bardzo wyjątkowego - liczy się zaistnienie. Do filmów wyjątkowych na pewno zalicza się m.in. "Pan Wołodyjowski". Był zrobiony z wyjątkowym pietyzmem i gra w nim cała plejada wspaniałych aktorów. - Te filmy nie zestarzały się, nie zrobiły się nieważne, nawet powiedziałbym coraz bardziej się je szanuje, jako dowód na to, że w czasach trudnych, kiedy taśma filmowa była na wagę złota, kiedy nie było takich zdobyczy technicznych, kręciło się tak dobre filmy, z tak ogromnym wysiłkiem wszystkich zaangażowanych do pracy. Obawiam się, że teraz trudno znaleźć tak wielkich entuzjastów - oświadczyła.
Magdalena Zawadzka to nie tylko aktorka filmowa, także teatralna. Gościła w naszych domach dzięki popularnemu niegdyś Teatrowi Telewizji. W ciągu 35 lat, zagrała tu 70 dużych ról.
- Współczuję obecnie młodym aktorom, że tak ciężko grać im dzisiaj coś interesującego - wyznała. - Wcale nie ścielą im się możliwości do stóp. Teatr Telewizji był potęgą, można było w nim grać naprawdę piękne rzeczy, których by się nigdy nie miało szans zagrać w teatrze. To były role, które docierały do całej Polski - wspominała Zawadzka.
Podczas spotkania w Lubostroniu aktorka nawiązała także o dwóch książek, które wyszły spod jej ręki: "Gustaw i ja" (poświęconą Gustawowi Holoubkowi, drugiemu mężowi aktorki -przyp. red.) oraz "Taka jestem i już". Jak podkreśliła, pierwszą napisała z "potrzeby serca". - Kiedy odszedł mąż urwał się kawał życia. Pomyślałam, że ten rozdział życia trzeba zachować - oświadczyła. Dalej poprosiła licznie przybyłą publiczność, by potraktować to, co pisze z "lekkim pobłażaniem". - Nie mam ambicji doskoczenia do wielkich tego świata, którzy są zawodowcami - zaznaczyła.
Aktorka gościła w Lubostroniu w ramach 35. Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej. Spotkanie poprowadziła Hanna Grudzińska, przedstawicielka wydawnictwa "Marginesy".