Nie inaczej było w Inowrocławiu. Do Sokolni i na Rynek na premierowe prezentacje waliły tłumy. Auto kosztowało 69 tys. zł (przy średnich pensjach 3 tys. zł) i nie można było go kupić od ręki. Chętni mieli w PKO rachunki z pierwszą wpłatą 5 tys. zł, potem co miesiąc odkładali po 700 zł i czekali… latami na przydział.
Majętni wpłacali wielokrotności sum i czekali krócej, a uprzywilejowani za talony kupowali auta bez kolejki.
No i w połowie lat 70. na ulicach Inowrocławia zaczęło być tłoczno. Śmigały "maluchy", fiaty 125p, warszawy, syrenki, radzieckie moskwicze czy NRD-owskie wartburgi i trabanty.
Cała ta kawalkada, na szczęście, wypierała z ulic straszne czarne wołgi, które w latach 60. - jak kraj długi i szeroki - budziły trwogę wśród młodych obywateli. Bo każde dziecko doskonale wiedziało (mogę to osobistym autorytetem zaświadczyć!), że gdy ulicą jechał ten potwór, to należało - rycząc w niebogłosy - w te pędy wiać do domu, bo czarne wołgi porywały dzieci. Tak było - słowo honoru!
Czytaj e-wydanie »