Agnieszka Wagner ma słabość do niskobudżetowych produkcji. Chętnie zgadza się w nich grać, bo - jak twierdzi - na ich planach panuje mile nieformalna atmosfera, która bardzo jej odpowiada. Aktorka nie rezygnuje przy tym z dużych przedsięwzięć. Aktualnie możemy oglądać ją w serialu "Twarzą w twarz" w TVN.
- Kogo pani gra w "Twarzą w twarz"?
- Zawiązaniem akcji serialu jest śmierć policjanta na służbie. Ja gram Anitę, jego żonę. To odnosząca sukcesy prawniczka, założycielka fundacji wspomagającej rodziny poszkodowanych policjantów. Dużo w życiu przeszła, jest profesjonalna, samodzielna i zaradna, ale też delikatna i wrażliwa.
- Jaką Anita odgrywa rolę w życiu Wiktora, głównego bohatera serialu, w którego wciela się Paweł Małaszyński?
- To dla niej niezwykle ważna postać, ponieważ Wiktor jest poszukiwany za zabójstwo jej męża. Wyłączając dużą sekwencję finałową, nie mamy jednak z Pawłem Małaszyńskim żadnej wspólnej sceny. Anita jest także istotną kobietą w życiu Marcela (Szymon Bobrowski), policjanta, który ściga głównego bohatera...
- Anita jest pod jakimś względem podobna do Aleks, którą pani grała w "Fali zbrodni"?
- Jest kilka punktów stycznych. To młode, pracujące, bardzo samodzielne kobiety. Profesjonalistki.
- Czekają panią w najbliższym czasie inne wyzwania zawodowe?
- Zdjęcia do "Twarzą w twarz" będą trwały do końca października. Im bliżej ich zakończenia, tym częściej będę się pojawiała na planie. Niedawno z dużą przyjemnością zagrałam w niezależnym filmie "Na boso" Piotra Matwiejczyka, bardzo zdolnego reżysera z Wrocławia.
Byłam zaskoczona, że młody człowiek napisał tak znakomity scenariusz. Świetnie skonstruowany, z dobrymi dialogami, utkany z codziennych sytuacji, w którym dramat rozpisany jest nie w słowach jak w telenoweli, a - tak, jak powinno być - pomiędzy nimi. To fantastyczny tekst dla aktorów, bo jest co grać. Ta praca dała mi dużą satysfakcję.
- W kogo się pani wcieliła?
- "Na boso" to historia o młodej samobójczyni, którą gra Sara Muldner. Ja zaś gram nową żonę jej taty. Niełatwa sprawa...
- To pierwsza niezależna produkcja, w której brała pani udział?
- Nie, wielokrotnie pracowałam na planach takich filmów. Mam miękkie serce i bardzo często zgadzam się grać w różnych niezależnych produkcjach, filmach offowych i etiudach studenckich (śmiech).
- Brak odpowiedniego zaplecza na planach takich filmów nie przeszkadza w graniu?
- Rzeczywiście, czasami jest to chałupnicza robota. Na plan przychodzą "krewni i znajomi królika", ktoś przyniesie jakiś rekwizyt, ktoś coś upichci, ciocia zostanie statystką. Ale za to atmosfera jest mile nieformalna i wszystkim strasznie zależy, żeby się udało. Własnym sumptem da się zrobić bardzo dużo. Niedawno pracowałam ze studentem wydziału operatorskiego, który wymyślił sobie, że zrobi etiudę kostiumową. Na planie były nawet samochody z lat 30-tych, a zdjęcia powstały na dwóch końcach Polski - w Katowicach i Sopocie.
- Grała pani także w "Quo vadis" - superprodukcji. Jak wygląda praca na takim planie?
- Powiedzmy enigmatycznie, że machina produkcyjna porusza się tam majestatycznie. Praca na planie takich filmów rządzi się własnymi prawami. Zdjęciom do "Quo vadis" towarzyszyło ogromne napięcie medialno-promocyjne. Wiem, że to wymóg czasów, w jakich żyjemy, ale to koszmarnie przeszkadza w pracy. Ja wolę spokój, bo wtedy mogę się skupić na graniu. Pod tym względem zdecydowanie bardziej odpowiadają mi kameralne filmy.
- Wiele razy występowała pani także w filmach zagranicznych. W jakich językach miała pani okazję grać?
- Dość dobrze znam angielski, francuski i rosyjski. I z każdym z tych języków zmierzyłam się w pracy. Ale grałam również w paru językach, które są mi zupełnie obce. Choćby macedońskim, albańskim czy niemieckim. Jednak chyba najdziwniejszym doświadczeniem było granie w filmach czeskich. Proszę przyznać, że język naszych południowych sąsiadów dla polskiego ucha brzmi trochę dziecinnie i śmiesznie. Zresztą dokładnie tak, jak polski dla Czecha.
- Trudno się gra w innych językach?
- To dla aktora świetne doświadczenie warsztatowe. Grając w swoim języku łatwiej się skupić na niuansach, których nie wyrażają słowa. Na tym tak naprawdę polega aktorstwo. Mówiąc kwestie w obcym języku trudniej znaleźć to, co znajduje się pomiędzy słowami, bo trzeba pamiętać o innej melodyce czy akcentowaniu. A na przykład w czeskim mogą być dwa akcenty w jednym słowie albo długie i krótkie samogłoski, coś zupełnie obcego polskiemu uchu. Pracowałam nad tymi tekstami tak solidnie, że jeszcze po kilku latach doskonale je pamiętam.
- Ma pani jakiś ulubiony język?
- Długo miałam sentyment do francuskiego, ale dawno nie miałam okazji grać w tym języku, więc nie wiem, w jakim jest teraz stanie. Szkoda
- Podobny do francuskiego jest rumuński. Grała pani w tym języku?
- Jeszcze nie. Widać, zostało mi jeszcze trochę atrakcji (śmiech).
- Mimo zdolności lingwistycznych nie wybrała pani studiów językowych. Nie zdecydowała się pani także na naukę aktorstwa. Skończyła pani ekonomię i historię sztuki. Dlaczego zdecydowała się pani akurat na takie kierunki?
- Zdawałam na studia tuż po tym, jak w Polsce zmienił się system polityczny i gospodarczy. Na Wydział Nauk Ekonomicznych na Uniwersytecie Warszawskim przyjechali profesorowie z najlepszych szkół na Zachodzie, to było coś nowego, fascynującego.
Nie ślęczałam nad cyferkami i księgowością. Uczyłam się ekonomii, która ma więcej wspólnego z wyższą matematyką. W tamtych latach te studia dawały ogromne możliwości rozwoju i kariery zawodowej. Wprawdzie tego nie wykorzystałam, ale nie żałuję, bo to było dla mnie duże wyzwanie. Natomiast historię sztuki studiowałam dla czystej przyjemności.
- To, że nie skończyła pani państwowej szkoły teatralnej, miało jakiś wpływ na pani karierę aktorską?
- Przydatność do tego zawodu, jak do mało którego, weryfikuje życie. Mają tu znaczenie tylko rzeczywiste osiągnięcia: zagrane role, nowe propozycje, kolejne lata na scenie. Wiele osób, które pokończyły szkoły aktorskie z wyróżnieniem, nie znalazło swojego miejsca w aktorstwie.
Jestem przekonana, że wybrałam trudniejszą drogę, bo, by być uczciwym wobec siebie i widzów, musiałam wielu rzeczy nauczyć się sama - od profesorów, na kursach i prywatnych lekcjach. Choćby dykcji, impostacji czy ruchu scenicznego. Tym samym utrudniłam sobie życie, bo w szkole się to po prostu dostaje. Ale za to mam w dorobku niebanalną drogę zawodową, ukończone dwa kierunki studiów i prywatną satysfakcję intelektualną.
Rozmawiał Kuba Zajkowski