Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maria Krutnik-Ratkowska, prezes świeckiego sądu, matka sześciorga dzieci, nie boi się trudnych rozmów

Rozmawiał Andrzej Bartniak
Maria Krutnik-Ratkowska z powodzeniem łączy obowiązki służbowe z życiem rodzinnym, które sobie bardzo ceni
Maria Krutnik-Ratkowska z powodzeniem łączy obowiązki służbowe z życiem rodzinnym, które sobie bardzo ceni Fot. Andrzej Bartniak
Rozmowa z Marią Krutnik-Ratkowską, prezesem Sądu Rejonowego w Świeciu, matką szóstki dzieci

- Daje pani dzieciom dużo swobody czy raczej trzyma je pod kloszem?
- Staram się zapewnić im normalne dzieciństwo, a takie jest możliwe tylko wtedy, gdy mają one właściwe kontakty z rówieśnikami. Dlatego, jak inne dzieci: grają w piłkę, chodzą na basen, festyny, koncerty. Sądzę, że niczym się nie wyróżniają. Żyją podobnie, jak ich koledzy i koleżanki.

- Czego im nie wolno?
- Łamać zakazów, jakie obowiązują w naszym domu. Dotyczą one na przykład godzin powrotów do domu.

- 16-latek o której powinien najpóźniej zameldować się rodzicom?
- Na pewno nie później, jak o 22.

- A gdy dziecko jest już pełnoletnie?
- Można przedłużyć do 23, ewentualnie 24. Wszystko zależy od sytuacji. Co innego, gdy jest to na przykład nieszczęsna 18-tka u koleżanki, która mieszka kilka ulic dalej, a co innego - wyjście do kawiarni albo na koncert, z czym wiąże się powrót przez całe miasto.

- Trudno uwierzyć, że córki nigdy nie próbowały pertraktować, używając trudnego do poważenia argumentu, "ale jest tak fajnie, nikt jeszcze nie idzie, jeszcze godzinkę, proooszę."
- Oczywiście, że zdarzały się takie sytuacje.

- I co wtedy?
- Czasami ulegałam, ale tylko dlatego, że mam zaufanie do swoich dzieci.

- Kto w pani domu jest strażnikiem zasad?
- Czasami mam wrażenie, że to ja jestem bardziej liberalna. Może dlatego, że łatwiej jest mi zrozumieć zmieniający się bardzo szybko świat, jego wartości.

- Czyli zasady dobrego wychowania także ewoluują?
- Muszą. Dziś życie wygląda zupełnie inaczej niż 30 lat temu. Chcąc rozumieć swoje dzieci, musimy mieć świadomość, że czasy prywatek urządzanych w domach już się skończyły. Teraz młodzież spotyka się w klubach, kawiarniach, dyskotekach. Rodzice muszą być elastyczni.

- Rozmawia pani z dziećmi o zagrożeniach? Z racji wykonywanej pracy, jak mało kto wie pani, że często w problemy popadają młodzi ludzie.
- Oczywiście. Najlepiej nadają się do tego konkretne przykłady znane z sali sądowej, prasy bądź, po prostu, z życia.

- Rozumiem, że temat narkotyków był poruszany.
- Zanim zrobiłam córkom pierwszą pogadankę, musiałam się przygotować. Zaopatrzyłam się broszurki na temat rodzajów narkotyków, ich działania, skutków ubocznych. Chciałam wiedzieć jak najwięcej, aby mieć rozsądne argumenty podczas tej rozmowy. To było kilka lat temu. Niedawno powtarzałam to moim synom.

- A nie padło czasem zdanie, ale my to wszystko już wiemy?
- Nie. Raczej byli ciekawi. Staram się moim dzieciom uświadamiać, że zarówno narkotyki, jak i alkohol, bardzo często wyzwalają w ludziach negatywne emocje, pod wpływem których robią rzeczy, jakich normalnie by się nie dopuścili. Dowodów na to mam aż nadto.

- Trudniej sprawiedliwie rozstrzygać w sądzie czy domu?
- W domu są emocje. Trudniej być obiektywnym. Czasami, gdy sprawa jest błaha, lepiej nie ingerować tylko poczekać aż dzieci same się dogadają. Zwykle wracam do pokoju po pięciu minutach i panuje już zgoda.

- A jak zamiast porozumienia konflikt się zaostrza?
- Staram się bronić słabszego, którym jest zwykle młodsze dziecko.

- Co jest najtrudniejsze w pracy sędziego, któremu zdarza się decydować o losie nierzadko całej rodziny?
- Znalezienie obiektywnej prawdy. W sądzie rodzinnym niemal każdej sprawie towarzyszą silne emocje. Ustalenie stanu faktycznego nie jest łatwe, gdy każda ze stron stara się przedstawić w jak najlepszym świetle. Priorytetowo traktuję dobro dziecka.

- Czasem, właśnie dla tego dobra, trzeba je wyrwać z patologicznego środowiska.
- Są to sytuacje krańcowe. Trzeba dwa razy się zastanowić czy na pewno jest to najlepsze rozwiązanie. Pomimo tego, że bardzo często w ocenie społecznej i sądu postępowanie rodziców jest naganne, to dzieci kochają tę mamę i tego tatę. Powiem więcej, nawet wyrodni rodzice na swój sposób kochają te dzieci, chociaż krzywdzą je. Odebranie dzieci skutkuje nie tylko pozbawieniem kontaktu z najbliższą rodziną, ale często wiąże się to także ze zmianą szkoły i środowiska. W Świeciu mamy tylko jedną zawodową rodzinę zastępczą, a rolę pogotowia rodzinnego pełnią zawodowe rodziny zastepcze w Gołuszycach i Jeżewie. Dzieci trafiają też do Domu Dziecka w Bąkowie.

- Zdarza się, że ma pani wątpliwości czy podjęła słuszną decyzję?
- Gdyby przestało to budzić moje rozterki, to powinnam przestać orzekać.

- Jak często się zdarza, że odebranie dziecka mobilizuje rodziców do zmiany swojego życia?
- Niestety, niewiele jest takich przypadków. Znacznie częściej następuje dalsza degradacja. Bywa, że właśnie dziecko stanowi ostatni element, który zmusza ich do minimalnego wysiłku, aby żyć w miarę normalnie. Jakimś pocieszeniem jest to, że mniej więcej połowa próbuje utrzymywać w miarę systematyczne kontakty.

- Nie ma historii z happy endem?
- Zdarzają się. Jakiś czas temu była tak sprawa, gdzie o zabraniu dziecka domu rodzinnego przesądziły fatalne warunki mieszkaniowe. Istniało realne zagrożenie bezpieczeństwa. Rodzice zrobili bardzo wiele, by to zmienić, a potem złożyli wniosek do sądu o przywrócenie władzy rodzicielskiej. Udało się. Mogłam wtedy wygłosić formułkę, którą bardzo lubię: "To są takie sprawy, na jakie czekamy w tym sądzie."

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska