Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miało być pakowanie na wakacje, było pakowanie do szpitala. Tak się żyje na oddziale

Katarzyna Piojda
Katarzyna Piojda
Pobyt w szpitalu Kasi przypadł do gustu, choć był pierwszy i niespodziewany, do tego wakacyjny.
Pobyt w szpitalu Kasi przypadł do gustu, choć był pierwszy i niespodziewany, do tego wakacyjny. Marzena Bugała-Azarko
Kasia szykowała się na wakacje z koleżankami. Miało być wyjątkowo. No i było. Tyle że bez koleżanek - i nie w ośrodku wypoczynkowym, a w szpitalu.

Zobacz wideo: Smaki Kujaw i Pomorza - Sezon 4 odcinek 22

od 16 lat

Kasia z małej miejscowości na trasie Bydgoszcz-Toruń od stycznia odkładała kieszonkowe na lato. Z koleżankami miała jechać na pierwsze „bezrodzicielskie” wakacje. Nie za długie, bo 3-dniowe i nie za daleko, do ośrodka wypoczynkowego 30 kilometrów od domu.

Właścicielką obiektu jest koleżanka mamy Kasi, więc gdyby coś złego się działo u dziewczyn, dałaby znać ich rodzicom. Źle stało się kilka dni przed wyjazdem.

Dziewczynie na nodze pokazała się krostka, jakby od ugryzienia komara lub innego owada. To było w połowie czerwca. Kasię swędziało, więc Kasia drapała. Po paru dniach zrobił się strup. Tyle że po kolejnych paru dniach powinien zniknąć, a on się powiększał. Na nodze 17-latki pojawiło się więcej podobnych pęcherzyków. Maści i płyny dezynfekujące nie pomagały. Pokazała się opuchlizna na stopach i trochę na dłoniach.

Zmniejszyć obrzęk

Mama dziewczyny chciała telefonicznie zarejestrować ją do gminnej przychodni. Jak się dodzwoniła, to rejestratorka powiedziała o braku miejsc. Oddzwoniła, że chora tego dnia może skorzystać z teleporady, a nazajutrz lekarz ją przyjmie.

Doktor przez telefon poradził: - Dziecko powinno trzymać ręce i nogi uniesione, jak najczęściej leżeć na plecach, stopy oprzeć wysoko o ścianę lub siedzieć, a nogi mieć wyciągnięte, oparte o stos poduszek. To pomoże zmniejszyć obrzęk. Po dwóch dniach powinna nastąpić poprawa.

Córka się oburzyła: - Nie będę trzymała rąk do góry. Jestem na lekcjach, żeby się zgłaszać, jak do odpowiedzi?!

Lepiej nie było. Dwa dni później, czyli dzień przed tym, jak dziewczyny miały wyruszyć na wakacje, 17-latka stanęła rano przed lustrem i zauważyła więcej krostek, do tego wypełnionych jakimś płynem. Lekarz z przychodni po obejrzeniu nogi pacjentki, podejrzewałby uszkodzenie skóry związane z - jak to określił - efektem chodziarza. Tłumaczył matce i ojcu dziewczyny: - Tak by było, gdyby państwa córka szła i np. wdepnęła w pokrzywy, barszcz Sosnowskiego lub inne rośliny, które parzą i wywołują podrażnienia skóry.

Wspominał także o fitofotodermatozie, potocznie znanej jako choroba limonkowa. - Córka wyciskała może sok z limonki? - zapytał.
Zdziwieni rodzice Kasi zaprzeczyli, a doktor wyjaśniał: - Fitofotodermatoza łączy się z prozaiczną czynnością. Człowiek wyciska sok z limonki i ten sok spływa mu po rękach, a potem tenże człowiek przebywa na słońcu. Wrażliwa skóra negatywnie reaguje na limonkowy sok. Powstają pęcherzyki, skóra swędzi i piecze. Te objawy według wielu są błędnie uznawane za atopowe zapalenie skóry. To natomiast jest oparzenie chemiczne.

Ta wstępna diagnoza także się nie sprawdziła. Lekarz uznał, że skoro to nie barszcz Sosnowskiego i nie limonka, to on nic nie wskóra.

Izba przyjęć

Wypisał skierowanie do szpitala. W ciągu paru godzin stopa tak zaczęła boleć, że Kasi trudno było na niej stanąć. Ręce spuchły. 17-latka tego samego dnia trafiła do szpitala, nie od razu jednak na oddział. W izbie przyjęć z rodzicami spędziła ponad pięć godzin.
To był jej pierwszy pobyt w szpitalu (nie licząc narodzin, wiadomo). Przyjęto ją na oddział, w skrócie mówiąc, dermatologiczny. Weszła na niego sama. Rodzicom i w ogóle bliskim pacjentów, tutaj wstęp wzbroniony. Matce płakać się zachciało. Ojciec próbował być twardzielem.

Rozstali się z córką na izbie przyjęć. Kobieta z personelu przejęła córkę - poruszającą się już na wózku inwalidzkim - jej torbę z ubraniami („Mama, tylko nie pakuj mi piżamy, bo ja w miejscu publicznym w piżamie pokazywać się nie będę. Dresy wolę”), kosmetykami i dwiema książkami („Mama, daj jakieś książki. Pomyślą, że jestem jeszcze mądrzejsza”). Po chwili Kasia była już w swoim nowym „pokoju”.

Najpierw leżała w izolatce. - Tak źle się zachowywałaś, że w osobnej sali cię umieścili? - żartowali rodzice, gdy pierwszy raz do niej zadzwonili. W ten sposób próbowali robić dobrą minę do złej gry. Córka żadnej miny nie widziała, bo oni przecież nie rozmawiali z nią twarzą w twarz.

Bez koronawirusa

Dziewczyna odparła śmiertelnie poważnie: - Wsadzili mnie tu nie dlatego, że podejrzewają u mnie koronawirusa. Jestem ujemna, czyli covida nie mam. Podejrzewają, że paskudztwo, które mam na nogach i rękach plus opuchlizna pochodzą od wirusa.

Medycy zbadali ją szczegółowo, pobrali m.in. krew do badań. Założyli opatrunki, zalecili lekarstwa. Wykluczyli mięczaka zakaźnego, czyli chorobę, która najczęściej atakuje młodsze dzieci. Pokrzywka to też nie była. Bardziej skłaniali się ku bostonce, a najbardziej ku wirusom, których nie wiążą z żadną chorobą. Przez pięć kolejnych dni szukali przyczyny schorzeń skórnych i obrzęków.
Pacjentce w szpitalu się spodobało. - Lepiej niż w ośrodku wczasowym - pisała na messengerze do mamy. - Śpię, ile wlezie, z przerwami na badania. Nie muszę nic robić. Mam spokój, ale miałabym większy, gdybyście tak często nie dzwonili. Czuję się jak celebrytka. Jedno moje skinienie i przychodzi pomoc.

Szpitalne jedzenie

Dziewczyna nie mogła samodzielnie chodzić z powodu otwartych ran. Panie pielęgniarki pomagały jej podejść do łazienki albo wiozły ją na wózku. - Jedzenie mega. Wszystko podstawiane pod nos - relacjonowała mamie i tacie. - Czuję się, jak w restauracji. Tyle że karty dań mi nie dają. Najfajniejsze, że nie mówicie: „oderwij się od telefonu”. Mogę siedzieć na komórce, wmawiać wam, że czytam książkę. Nie sprawdzicie mnie.

Pacjentka początkowo bywała zdumiona. Choćby tym, że nocą pielęgniarki przychodzą, mierzą tętno i temperaturę.

Opowiadała matce po pierwszej nocce: - Nagle po śniadaniu wchodzi paru lekarzy, kilka pielęgniarek i pielęgniarzy. Co to teraz? Przecież nie zadzwoniłam po nikogo. Rozmawiali o mnie, chociaż nie ze mną, bo specjalnie rozmowna nie byłam. Pokazałam ręce, nogi, plecy, jak chcieli. Zapytali, czy coś boli i jak się miewam na wakacjach. Powiedziałam, że spoko.

Mama wytłumaczyła, że to poranny obchód był. Wieczorem też były, ale nie codziennie. Córka odpoczywała i telewizję oglądała. Za darmo, ponieważ w izolatkach nie pobiera się opłat za korzystanie z TV.

Po paru dniach Kasia się przeprowadziła, czyli zmieniła salę. Łóżka w nowym miejscu były trzy, lecz jedno zajęte. Kasi przypadło drugie.

Kumpele z sali

Dziewczyna, która tutaj leżała, miała na imię Iza i 16 lat. Współlokatorki szybko znalazły wspólny język. O swoich chorobach nie rozmawiały. Kasia widziała u Izy nietypowe ranki i krostki. One sprawiły, że 16-latka trafiła na oddział. Dziewczęta nie tylko połączyła jedna sala. Spośród wielu lekarstw, jakie otrzymywały, jedno było takie, które obie stosowały. Podczas każdego obchodu chciały tylko usłyszeć, że nie będą operowane. To je uspokajało.

Kasia i jej towarzyszka (nie)doli ze szpitalnego telewizora nie korzystały. Tutaj już był odpłatny, trzeba było wrzucić monetę, żeby się włączył. Najchętniej grały na telefonach: w tę samą grę, ale jako przeciwniczki. Okazało się, że już od ponad roku jedna i druga w nią gra. Tak grały, że po godz. 22.00 wchodziła pielęgniarka i przypominała o ciszy nocnej. Słuchały, bo nocą i tak miały dodatkową pobudkę, gdy personel przychodził sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.

Do dnia wypisu Kasi ze szpitala lekarze nie rozpoznali, jaki wirus zaatakował jej organizm. Plus, że rany zaczęły się goić, opuchlizna zeszła zupełnie. Koleżanka też wróciła do domu.

Wiedza ogrodnicza

Człowiek całe życie się uczy. Kasia po wyjściu ze szpitala opowiadała w domu: - Leżałyśmy z Izą każda na swoim łóżku i zadzwoniła jej mama. Po chwili jej mama powiedziała, że kończy, bo właśnie żywopłot obcina.

- Mama to ogrodniczka - rzekła Iza, po czym pokazała Kasi zdjęcia w telefonie. To były fotki krzewów o nietypowych kształtach, m.in. przypominających kwadraty i stożki.
- Twoja mama unosi kosiarkę do trawy, żeby takie formy im nadać? - pytała Kasia.
- No nie. Do tego służą specjalne nożyce i stelaże - usłyszała w odpowiedzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska