30-latek dotąd z wielkich tourów startował najczęściej w Giro d"Italia. Teraz po raz pierwszy pojechał w "Wielkiej Pętli". - Czas trwania, długość i skala trudności trasy są podobne, ale to jedna dwie różne imprezy. Przede wszystkim dlatego, że we Francji o wiele większa jest presja na wynik i kolarze rywalizują ze szczególną zawziętością. Jest także więcej zawodników na najwyższym poziomie i walka jest jeszcze bardziej wyrównana. Praktycznie na każdym etapie. Na pewno stres dla kolarzy jest znacznie większy, nie ma luźniejszych dni. Nawet na płaskich etapach trzeba jechać na pełen gaz i nie ma szans na odpoczynek. To wyścig magiczny i jak się raz tego zasmakuje, to tej magii chce się jeszcze więcej - opowiada Gołaś.
Torunianin w klasyfikacji generalnej zajął 55. miejsce, ale nie po wysokie miejsce jechał do Francji. Kolarz miał konkretne zadania do wykonania. - Chciałem we Francji potwierdzić swoją wartość i fakt, że jestem solidnym kolarzem, który może pomóc grupie w najważniejszej imprezie sezonu. Wiadomo, że nie jechałem z myślą o walkę w klasyfikacji generalnej, miałem określone zadania, z których chyba się dobrze wywiązywałem. Gdyby jechał swój wyścig, to może koło 20-30 miejsca bym skończył. Nie odstawałem jednak, kilka razy udało mi się pomóc Michałowi Kwiatkowskiemu w trudnych chwilach. Żałuję jedynie, że choć raz nie udało mi się zabrać w ucieczkę, choćby w ostatnim tygodniu wyścigu, gdy "Kwiatek" już o nic nie walczył. Inna sprawa, że ucieczki były zawzięcie likwidowane, do mety chyba dojechała tylko jedna, zbyt wielu było kolarzy, którzy marzyli o zwycięstwie - dodaje wychowanek Pacificu.
Szerszy wywiad z Michałem Gołasiem w czwartek w papierowym wydaniu (mutacja toruńska).
Czytaj e-wydanie »