Mieszkańcy denerwują się, bo drzewa leżą na ścieżce już miesiąc. Muszą więc schodzić ze ścieżki wprost na jezdnię. Bezpieczne to nie jest. Zwłaszcza dla uczniów dojeżdżających rowerami czy dochodzących pieszo do szkoły w Kotomierzu i Karolewie.
Po naszej publikacji 1 marca ("Żuczki na ścieżce, piesi na jezdni") wójt gminy Dobrcz wysłał pismo do drogowców z Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, by usunęli drzewa ze ścieżki. - Byłem też na miejscu ze starostą bydgoskim - mówi Krzysztof Szala. - Bo ten trakt pieszo-rowerowy wzdłuż drogi krajowej zbudował przecież w zeszłym rok powiat bydgoski. Nie wiem na co drogowcy czekają. Na razie podchodzą do tych drzew, jak do jeża.
Winny jest wójt?
Rozmawialiśmy w tej sprawie również z Markiem Machnikowskim, regionalnym konserwatorem przyrody w Bydgoszczy. Jego zdaniem winny wszystkiemu jest wójt gminy Dobrcz. Bo to on wydając pozwolenie na wycinkę drzew zobowiązany był do przeprowadzenia "oględzin w zakresie występowania w obrębie zadrzewień gatunków chronionych"
Przypadkowe odkrycie
W przesłanej do dyrektora regionalnego ochrony środowiska dokumentacji wynikało, że w drzewach przeznaczonych do wycinki nie stwierdzono występowania gatunków objętych ochroną.
Przypadek zrządził, że już po ścięciu drzew przejeżdżał przez Kotomierz krajowy konsultant do spraw pachnicy dębowej. I to on stwierdził występowanie w ściętych drzewach tego gatunku chronionego.
- Złożyliśmy w prokuraturze doniesienie o popełnieniu przestępstwa - mówi Marek Machnikowski.
Ustawa złamana
- Bo ścinając drzewa złamana została ustawa o ochronie przyrody. Rozwój pachnicy dębowej trwa do czterech lat. Drzewa muszą tam zostać. Najlepiej w pozycji pionowej. Nie oznacza to, że nie można ich przesunąć tak, by nie przeszkadzały mieszkańcom. Dlaczego drogowcy nie ściągają ich ze ścieżki?