Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Morderstwo pracownika PKP w Inowrocławiu. Kto zabił Jana K.? Policyjni spece nie odpuszczają

Maciej Czerniak
Maciej Czerniak
Od zbrodni zabójstwa Jana K. w wagonie na bocznicy kolejowej minęło już 27 lat. Sprawa jest umorzona, ale policja wciąż szuka  tropów
Od zbrodni zabójstwa Jana K. w wagonie na bocznicy kolejowej minęło już 27 lat. Sprawa jest umorzona, ale policja wciąż szuka tropów Pixabay
To jedna z takich spraw, które budzą niepokój nie tylko u śledczych próbujących rozwikłać jej zagadkę. Od morderstwa pracownika PKP w Inowrocławiu minęło już 27 lat, śledztwo zostało formalnie umorzone z powodu „niewykrycia sprawcy”, ale policyjni spece od niewyjaśnionych zabójstw nie odpuszczają.

Nocą 19 czerwca 1993 roku pracownik Polskich Kolei Państwowych wszedł do wagonu pociągu niezmechanizowanego, który stał na ślepym torze stacji. Drzwi były otwarte. Mężczyzna szukał kolegi po fachu, z którym dzielił tymczasowe mieszkanie w delegacji. Kiedy otworzył drzwi, zobaczył bałagan, walające się resztki jedzenia, naczynia, wyczuł w powietrzu zapach alkoholu. W wagonie było ciemno, ale kątem oka kolejarz zarejestrował, że kolega śpi w łóżku przykryty kołdrą. Zostawił go, zamknął drzwi, wszedł do swojej części wagonu i poszedł spać.

Bytom: Policjanci z Archiwum X zatrzymali 47-latka za zabójstwo kobiety sprzed 19 lat

Czuł niepokój. Kolega nawet nie drgnął

Nie mógł zasnąć. Coś było nie tak - wyznał potem przesłuchującym go śledczym. Wciąż miał przed oczami widok, jaki zastał w części wagonu zajmowanego przez kolegę. Ten bałagan. Zwłaszcza rozrzucone naczynia w części kuchennej.

Woń alkoholu wisząca w powietrzu - jak mężczyzna później wyznał przesłuchującym go śledczym policji - nie dziwiła aż tak bardzo. Współpracownik był dobrym fachowcem, ale czasem lubił wypić.

Nie był jednak alkoholikiem - po prostu nie wylewał za kołnierz. Kolegę zaniepokoiło jednak, że kompan nie obudził się, kiedy otwarto drzwi wagonu. Wiedział, że sypia czujnie, choćby i po alkoholu. Tymczasem tu nie było żadnej reakcji.
Mężczyzna wstał więc ze swojego łóżka i poszedł ponownie do części wagonu zajmowanej przez kolegę. Próbował włączyć światło. Nie działało. Zorientował się, że bezpiecznik jest przepalony. Wymienił go. Przy okazji - co również dokładnie opisał później policji, a co trafiło do pierwszego tomu akt prokuratorskiego śledztwa - odkrył, że z gniazda wyciągnięta została zarówno wtyczka przewodu zasilającego lampę, jak i przewody ze skrzynki prądowej. Włączył światło. Objął jeszcze raz wzrokiem rozgardiasz, jaki panował w środku i spojrzał w stronę śpiącego kolegi.

Zmasakrowane zwłoki

Dopiero wtedy zauważył krwawe ślady na kołdrze, którą po namyśle odsunął. Kolega nie żył. Miał potworne obrażenia głowy. Najgorsze znajdowały się w okolicy potylicznej i czołowej. Krótko później, tej samej nocy dyspozytor ze stacji kolejowej zawiadomił o makabrycznym odkryciu Komendę Miejską Policji w Inowrocławiu. Była 1 w nocy, do świtu pozostały jeszcze ponad dwie godziny.

- W wyniku sekcji zwłok i opinii sądowo-lekarskiej wskazano jako przyczynę zgonu uszkodzenie centralnego układu nerwowego o podłożu pourazowym, za czym przemawia obecność na głowie ran tłuczonych oraz złamania kości czaszki - podkreślają policjanci z wydziału do spraw niewyjaśnionych zbrodni, zwanego Archiwum X z Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy.

Martwy mężczyzna to 45-letni Jan K. Był zatrudniony w PKP, specjalizował się w naprawie i serwisowaniu urządzeń drogowych. Jego praca wiązała się z ciągłymi wyjazdami. W Inowrocławiu bywał często i podczas tych delegacji zawsze sypiał w wagonie mieszkalnym.

Ktoś roztrzaskał mu głowę

Biegli medycyny sądowej, którzy przeprowadzili sekcję zwłok, stwierdzili, że obrażenia, jakie zadano temu mężczyźnie, powstały wskutek użycia „narzędzia tępokrawę-dziastego”. Tym określeniem opisuje się niesprecyzowany przedmiot, który - to jedyny pewnik - nie jest nożem, nie ma żadnej powierzchni tnącej, żadnego ostrza.

„_Denat w czasie zgonu znajdował się pod znacznym wpływem alkoholu_” - to kolejne stwierdzenie z opinii sądowo-lekarskiej.
Ponadto ustalono, że do śmierci mogło dojść „maksymalnie 48 godzin wcześniej” i stwierdzono ponad wszelką wątpliwość, że mężczyzna na pewno żył w momencie zadawania ran. Eksperci badający ciało znalezione w wagonie nie byli jednak w stanie określić, w jakiej pozycji przebywał poszkodowany, kiedy zadawano mu rany. Nie wskazano, czy leżał, siedział, czy uciekał. Przy czym ostatnia ewentualność wydaje się mało prawdopodobna, bo wówczas w pomieszczeniu byłoby więcej śladów krwi.

Z przedziału, w którym spał mężczyzna, zginął budzik, dwa zegarki na rękę i 2,5 mln zł (to kwota z akt sprawy, sprzed denominacji, red.). Zniknięcie tych rzeczy w oczywisty sposób wskazywało śledczym badającym tę sprawę na możliwy motyw rabunkowy. Żadnej z zakładanych wersji jak dotąd jednak nie udało się potwierdzić ani też definitywnie im zaprzeczyć.

Wziął z pracy gotówkę

Policja brała bowiem pod uwagę też taką ewentualność, że rabunek mógł być tylko pretekstem, a efekty „majstrowania” (prawdopodobnie) sprawcy przy instalacji elektrycznej w wagonie też mogły służyć zacieraniu śladów.

Pewnym tropem dla śledczych, usiłujących rozwikłać zagadkę tego morderstwa, był fakt, że pięć dni przed śmiercią Jan K. odebrał ze swojego zakładu pracy dużą sumę pieniędzy. Było to 5 mln zł pożyczki z kasy zapomogowo-pożyczkowej, oprócz tego delegacje i dodatek transportowy.

- Ustalono, że część tych pieniędzy przekazał swojej siostrze na remont, a trójce jej dzieci zrobił prezenty za około 500 tys. zł - informuje policja. Nawet wydawszy takie kwoty nadal powinien mieć przy sobie mniej więcej 2,5 mln zł.

K. miał narzeczoną, z którą był umówiony cztery dni później. Planowali pobrać się na święta Bożego Narodzenia 1993 roku. Z ustaleń w toku śledztwa wynika, że wcześniej, bo w październiku tego samego roku K. zaplanował sobie urlop. Chciał pojechać na Wybrzeże, by kupić obrączki i garnitur.

W wagonie została część pieniędzy, ale niewielka, bo tylko 350 zł.

We mgle domysłów

Z kolei z innych ustaleń (na podstawie między innymi zeznań świadków) wynika, że w pobliże wagonu na obocznicy w Inowrocławiu, w którym K. był zakwaterowany, przywiozła go taksówka.
W sprawie był badany wątek obecności K. w restauracji Nad Stawkiem w Parku Solankowym. Taksówkarz zeznał, że 18 czerwca podwoził go w tym kierunku. Mężczyzna miał wsiąść do taksówki przy ulicy Marulewskiej z dwiema kobietami - wysoką brunetką i niższą szatynką. Ostatecznie nikt z obsługi restauracji nie potwierdził, obecności K. w lokalu.

Śledczy badali ten wątek, bo mając na uwadze motyw rabunkowy. Kwota kilku milionów złotych, jaką K. miał przy sobie, była niebagatelna. Świadczy o tym informacja, którą również odnotowano w aktach sprawy, a z której wynika, że K. zarabiał brutto 2 mln 750 tys. zł.

Pomimo wysiłków śledczych, przenalizowania śladów zabezpieczonych na miejscu zbrodni, przesłuchań świadków, nie udało się oskarżyć człowieka, który dopuścił się tego mordu. Sprawa została umorzona 16 września 1994 roku.
Postępowanie, choć procesowo zakończone przez Prokuraturę Rejonową w Inowrocławiu, wciąż może zostać wznowione. O ile policjanci z Archiwum X wpadną na nowy trop w tej sprawie.

Za tydzień kolejny odcinek naszego cyklu o niewyjaśnionych zbrodniach, nad którymi pracują policjanci z Archiwum X

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska