Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Brygada ze Świecia o warunkach pracy: "Nie mieliśmy kwater, spaliśmy na hali, na podłodze koło maszyn". Prezes: "Kłamstwo!"

Katarzyna Piojda
Katarzyna Piojda
- Z tej konstrukcji spadłem z wysokości 7 metrów i złamałem rękę - mówi Marcin, opowiadając o warunkach pracy w Niemczech.
- Z tej konstrukcji spadłem z wysokości 7 metrów i złamałem rękę - mówi Marcin, opowiadając o warunkach pracy w Niemczech. Nadesłane
- Pracowaliśmy po kilkanaście godzin. Spaliśmy w magazynie. Łazienki nie mieliśmy, reszty wypłaty nie dostaliśmy - mówi brygada ze Świecia. A szef na to, że mają wyobraźnię i problem ze sobą.

Radek ze Świecia ma partnerkę i małe dziecko. Pracował m.in. jako pomocnik ślusarza, ostatnio jednak stałego zatrudnienia nie miał. Ucieszył się, gdy znajomy, którego przypadkiem spotkał na początku czerwca 2023, zaproponował mu fuchę w Niemczech. Tym bardziej, że dobrze płatną.

- Dalszy kolega, którego nazywaliśmy prezesem, zaoferował 8 euro na rękę na godzinę - zaczyna mężczyzna. - Wychodziłoby prawie 36 złotych na czysto. Od razu się zgodziłem. Nazajutrz był wyjazd. Mieliśmy pracować nawet po 13 godzin dziennie. Byłoby niecałe 470 złotych dniówki. Pięknie.

Pięknie jednak nie było. Ekipa ze Świecia liczyła niemal 10 osób, w tym była jedna kobieta. Wszyscy mieli być pracownikami fizycznymi w magazynach. Brygada dojechała do Niemiec busem prezesa. Koszty transportu pokrywał przedsiębiorca. Podróż trwała około 11 godzin. - Wyruszyliśmy z Polski o godz. 21.00, a nazajutrz, około 8.00 rano, dotarliśmy. W trasie nikt nie spał, bo w busie nie da rady zasnąć. Jak przyjechaliśmy, zero odpoczynku, tylko od razu do dzieła. Pierwsza robota w hali czekała. Tak szybko fucha się pojawiła, że prezes nie zdążył nam przygotować umów. Obiecał nam je później dać. No dobrze.

Wyjazd do Niemiec

To była robota przy rozbiórkach, właśnie w fabrykach i halach. - Prezes załatwiał nam zlecenia w różnych miejscach. Po skończeniu pracy w jednym, zawoził nas do kolejnego. Demontowaliśmy rury, okna, drzwi. Rozbieraliśmy na części stare maszyny. Skuwaliśmy posadzki i tynki - wymienia Radek. - Potem już prezes wkraczał do akcji. Jego zadaniem było zabrać gruz i części. Kto dalej odbierał złom, nie wnikaliśmy.

Nasz rozmówca dodaje: - Ciężko było. Schylanie, dźwiganie, przerzucanie, wdrapywanie się na konstrukcje, wysokie na prawie 10 metrów, dawało się we znaki. Harowaliśmy od rana do wieczora. Mój rekord wyniósł 16 godzin. Wtedy skończyłem pracę o 23.00, a o 2.00 pobudka i jechaliśmy na następną halę.
Radek zaznacza, że spali tam, gdzie pracowali. - W magazynach, na podłodze, między maszynami. Prezes nie zorganizował nam żadnych kwater. Jak jeszcze rozmawialiśmy w Polsce, radził nam zabrać koce i poduszki na wszelki wypadek. Nie przypuszczaliśmy natomiast, że będziemy na nich spać.

O łazienkach w jednym magazynie mężczyźni też wspominają. - Toalety teoretycznie były, ale nie działały. Zapchane. Bieżąca woda z kranów nie zawsze leciała. Dach w hali przeciekał. Gdy lało, wpadliśmy na pomysł, żeby podstawić wiadra. Jak były pełne deszczówki, próbowaliśmy tą wodą spłukiwać w ubikacji. Nie udało się. Załatwialiśmy się najczęściej na zewnątrz.

Litr wody

Następny pracownik: - Dostawaliśmy jakby przydział wody. Litr miał wystarczyć każdemu na dzień. Upały panowały. Nieważne, czy ją wypijemy, czy zużyjemy do umycia się. Jedzenia szef nam w ogóle nie zapewniał. Zaopatrywaliśmy się w tamtejszym markecie, za swoje. Ciuchów roboczych tak samo nie mieliśmy. Ani żadnych zabezpieczeń w pracy na wysokościach.Jedynie sprzęty.

Wypadek w pracy

Jeden z ekipy miał wypadek. - Demontowałem maszynę - mówi Marcin (przedtem kilka razy współpracował z prezesem). - Stałem na drabinie, 7 metrów nad ziemią. Spadłem. Mam świadków. Przez chwilę nie mogłem się ruszyć. Potem poczułem silny ból. Ktoś powiedział prezesowi, żeby zawiózł mnie do szpitala. Prezes odmówił. Żaden z robotników nie posiadał przecież ubezpieczenia. Szef wpadłby w tarapaty, skoro wydałoby się, że doszło do wypadku przy pracy i chodzi o osobę, która pracuje na czarno. Siedzieliśmy więc cicho. Każdy z nas ma w Polsce rodziny na utrzymaniu, opłaty do zrobienia albo długi do uregulowania. Musieliśmy zarobić.

Koniec fuchy

Marcin po wypadku przestał pracować. - Nie byłem w stanie czegokolwiek podnieść złamaną ręką. Siedziałem, leżałem. Leki przeciwbólowe słabo działały. Ręka puchła.

Coraz głośniejsze były zgrzyty na linii pracownicy - pracodawca. - O pieniądze poszło - podkreśla Radek. - Prezes nie rozliczył się z nami. Mnie, przykładowo, zapłacił 960 zł, jest winien jeszcze przynajmniej 6000 zł.
Marcin mówi o tym, że za 8 godzin pracy otrzymał 260 zł. Na razie nie policzył, o ile więcej powinien dostać. Pozostałym, jak przekonują obaj, właściciel firmy również powinien przekazać resztę wypłaty.

Rachunek za prąd

- Nie przekazał, za to nas obarcza rachunkami - wskazuje Marcin. - Moja partnerka wyjechała ze mną do Niemiec. Szef każe nam zapłacić za prąd 1200 zł łącznie, czyli 600 zł ona, 600 ja. Według szefa, paliliśmy za dużo światła. Dziwne: było nas prawie 10 pracowników, a rachunek mamy zapłacić akurat moja partnerka i ja. Dodatkowo 50 zł za temblak mi odciągnął. Kupił mi go w niemieckiej aptece, żebym rękę sobie usztywnił.

Radek zrezygnował z pracy u prezesa po trzech tygodniach. Wrócił do Świecia. - Nie uciekłem. Wprost powiedziałem mu, że kończę.
Podobnie zrobili Marcin z partnerką i paru innych ludzi. - Zostały bodajże dwie osoby z naszej starej grupy - szacują nasi rozmówcy.

Minęło kilkanaście dni. Radek: - Umów nadal nie dostaliśmy, zaległych pensji też nie. Dosyć czekania. Właśnie powiadomiłem inspekcję pracy i izbę skarbową. Prokuraturę też. Prezes zjechał do Świecia. Był albo będzie przesłuchany. Chciał mnie przekupić. Podjechał pod mój blok. Zadzwonił i poprosił, żebym zszedł na parking. Zaproponował najpierw 15 tys. zł, za moment 25 tys. zł. To za wycofanie powiadomień w prokuraturze, skarbówce i inspekcji. Prezes ma dużo forsy. Prowadzi parę firm, i w kraju, i za granicą. Nie ugiąłem się. Gdybym przyjął łapówkę, nie mógłbym spojrzeć sobie w oczy. Jak odjeżdżał, ręki już mi nie podał.

Wzajemna adoracja

Inspektorzy, dla dobra sprawy, na razie nie zdradzą szczegółów.

Prezes twierdzi, że historia o łapówce jest zmyślona. Deklaruje, że na każde pytanie służb odpowie i zarzuty odeprze. Jego wersja o pobycie w Niemczech różni się od tej, przedstawionej przez ekipę mężczyzn.

- To grupa wzajemnej alkoholowej adoracji - komentuje przedsiębiorca. - Przyjaźnią się. Wystąpili przeciwko mnie. Wielu z nich siedziało w więzieniu. Wiedziałem i o ich wyrokach, i o piciu. Nie zatrudniłbym ludzi z takimi problemami, ponieważ sobie narobiłbym dodatkowych. Zabrałem ich do Niemiec jako znajomych do pomocy, nie żadnych profesjonalistów. Zobaczyłem raz i drugi, jak siedzą bezczynnie na ławce. Pomyślałem: zamiast tak spędzać cały dzień, niech coś zrobią i zarobią. Pomóc chciałem.

Na temat warunków w Niemczech także się wypowiada. - Mieli do dyspozycji pokoje. Pewnie, że nie luksusy, ale standardowe kwatery pracownicze. Niekiedy spali w biurach, w których znajdowały się kanapy. Kuchnia także tam się znajdowała. Mogli korzystać z łazienek. Jeżeli muszla się zatkała, trzeba było mi zgłosić. Żaden sygnał do mnie nie dotarł. Panowie jeszcze szkody wyrządzili. Zapewniłem im materace. Okazało się, że część jest brudna i zasikana.

Biznesmen ponoć chciał jechać na pogotowie z pracownikiem, który spadł z drabiny, ale partnerka tego pracownika go powstrzymała. - Powiedziała, że on po pijanemu spadł. Prosiła, żebym nigdzie go nie zawoził.
Przedsiębiorca uważa, że rozliczył się z załogą. - Wszystkim dałem pieniądze, aczkolwiek wypłatą tego nie nazwałbym. Powtarzam: ci ludzie nie byli moimi pracownikami. Każdy pokwitował odbiór gotówki. Mam potwierdzenia. Niektórzy dostali więcej niż powinni, w tym Radek. Pożyczyłem mu 1500 zł. Potrzebował na czynsz. Umówiliśmy się, że odda. Nie dotrzymał słowa.

- Jakie 1500?! Nie pożyczałem od niego - zarzeka się Radek. - Nigdy niczego mu nie pokwitowałem. Nie wiem, skąd miałby pokwitowania.

Czekając na zdjęcia

- Zrobię zdjęcia, ukazujące warunki mieszkaniowe, jakie zapewniałem ludziom - zapowiada prezes. - Normalne, żadne skandaliczne.
- My też pokażemy fotki. Szkoda, że nie zrobiliśmy ich od razu. Może załatwimy - zastanawiają się mężczyźni. - Teraz dysponujemy tylko zdjęciem maszyny, z której zleciał Marcin.

A Marcin po powrocie do Polski wreszcie poszedł do lekarza. Do teraz ma rękę w gipsie. - Mam już też ubezpieczenie - informuje.
On, Radek i inni kumple nie planują kontaktować się z prezesem. Jeden z nich zauważa: - Szef sam sobie zaprzecza. Jego zdaniem nie byliśmy jego pracownikami. Potem opowiada, że dawał nam kasę, nawet musieliśmy pisemnie potwierdzić jej odbiór. Jeżeli zabrał nas do Niemiec jako pomocników, nie pracowników, to dlaczego jednak nam płacił i niby dokumentował wypłaty?

Kolejny kumpel głośno myśli: - Ciekawe, czy prezes dalej będzie werbował ludzi do roboty, zaczepiając ich siedzących na ławkach.
PS. Na prośbę bohaterów zmieniliśmy ich imiona.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska