Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mosty w budowie

Rozmawiała Jolanta Zielazna
Rozmowa z dr HANSEM JüRGENEM STEUBINGIEM, pastorem Kościoła Ewangelickiego w Hesji i Nassau, prowadzącym dział rozwoju współpracy i ekumenii

- To było jak dotykanie własnej historii - mówili w Niemczech byli robotnicy przymusowi i ich urodzone tam dzieci. Niewielka grupa Polaków, Rosjan i Ukraińców, których udało się odszukać, odwiedziła miejsca przymusowej pracy w czasie wojny. Niektórzy do wyjazdu nie wiedzieli, że była to praca dla Kościoła Ewangelickiego. Pojechali tam w minionym tygodniu na zaproszenie obu Kościołów w Hesji.
Poszukiwania historyka dr Dirka Richhardta pokazały, że spośród 171 tysięcy robotników przymusowych w tym landzie, na rzecz kościoła i jego diakonii pracowało 266 osób. Tak narodził się projekt "Opowiedziana historia".
Zanim grupa wyjechała do Niemiec, spotkała się w Warszawie. Byli robotnicy przymusowi wspominali o swoich losach, Niemcy opowiadali, jak w ich rodzinach wojna jest postrzegana. Pastor Hans Jürgen Steubing powiedział, że to, czego wysłuchał, ożywiło wiele opowiadań rodziców i dziadków. Dziadek w ostatniej chwili wyciągnął z ciężarówki psychicznie chorą siostrę, przeznaczoną przez nazistów na śmierć. Babcia zawsze wspominała, że na gospodarstwie mieli robotników ze Wschodu. Teraz pastor myśli, że musieli to być przymusowi, ale nigdy ich tak nie nazywano. Z dzieciństwa pamięta zimny dom. Nie dlatego, że brakowało im węgla. To babcia nie umiała palić w piecu i utrzymać ognia, bo prawdopodobnie robili to właśnie robotnicy przymusowi.
To było dotykanie historii, która - czasami znana, czasami nieznana - opowiedziana twarzą w twarz ma zupełnie inny wymiar. Jakie były to spotkania napiszemy w następnym piątkowym wydaniu "Pomorskiej".

     - Dlaczego Kościół Ewangelicki w Hesji zdecydował się odszukać i zaprosić byłych robotników przymusowych z Polski, Rosji i Ukrainy, którzy w czasie wojny pracowali na jego rzecz?
     - Po wybuchu w Czarnobylu Kościół w Hesji i Nassau zaczął pomagać mieszkańcom Białorusi. Wtedy zorientowaliśmy się, że tam wielkim problemem jest dostęp do niezbędnych leków, więc wymyśliliśmy projekt apteczny, jak go nazywamy. Dostarczamy potrzebne lekarstwa, środki medyczne. Podczas tej współpracy odkryliśmy, że mieszka tam dużo byłych robotników przymusowych, którzy mają problem ze swoją przeszłością. Nie potrafią się z nią uporać, z różnych względów nie mówią, że byli wywiezieni, ale to ciągle w nich tkwi jak zadra. Pomyśleliśmy, że warto coś zrobić, przygotować inny projekt, który tym ludziom pomoże spojrzeć w przeszłość, mówić o niej, odtajnić. Bo bardzo wielu skrywa to w tajemnicy. Niektórzy dopiero przy okazji tego wyjazdu powiedzieli mężowi czy żonie, co z nimi działo się w czasie wojny. W Polsce już jest inaczej, wcześniej zaczęto o tym głośno mówić. Tam dopiero to się zaczyna.
     - Spotkaliście na Białorusi ludzi, którzy pracowali dla Kościoła Ewangelickiego lub jego instytucji?
     - Nie, wtedy jeszcze nawet nie myśleliśmy, że Kościół też zatrudniał. Długo uważaliśmy, że nas to nie dotyczy. Myśleliśmy o robotnikach przymusowych w przemyśle, rolnictwie.
     Zaczęliśmy ten projekt w 1989 roku, kiedy w Europie Wschodniej następowały przełomy. Odszukiwaliśmy pracowników, zapraszaliśmy ich do Hesji. Oni też nie mówili, że pracowali w Kościele. Robimy to w ramach przebaczenia i pojednania między narodami.
     - Czy byliście zaskoczeni, gdy okazało się, że Kościół Ewangelicki też ma udział w pracach przymusowych, zatrudniał takich robotników i korzystał z ich pracy?
     - Pierwsze historie pojawiły się jakieś 6-7 lat temu. Zupełnie przypadkowo natknęliśmy się na ślady, że w naszym Kościele pracowali robotnicy przymusowi. Ktoś trafił do szpitala, został wpis, ktoś gdzieś był zgłoszony i odnotowano, że pracuje tam i tam. Po takich małych śladach zaczęliśmy się zastanawiać.
     Kościół Ewangelicki w Hesji i Nassau wspólnie z kościołem Kurhessen-Waldeck i ich diakoniami (odpowiedniki Caritasu - organizacje prowadzące instytucje dla niepełnosprawnych, upośledzonych itp. - dop. red.) zlecił więc historykowi dr Dirkowi Richhardtowi zbadanie tej sprawy, przeszukanie archiwów, odnalezienie pracowników z Polski, Rosji i Ukrainy. To było w 2001 r. Oba kościoły Hesji zdecydowały się współpracować w tym dziele pojednania.
     - Nie byliście zaskoczeni?
     - Naturalnie, że byliśmy. Historycznie jest to o tyle skomplikowane, że w czasach nazistowskich starano się stworzyć Kościół popierający obowiązującą linię polityczną państwa. Opozycja w Kościele była zwalczana. Ksiądz w diakonii Nieder Ramstadt, prowadzący duży ośrodek dla psychicznie chorych, został w czasie wojny uwięziony. Prowadzenie placówki naziści powierzyli swoim ludziom, przysłali własny personel. Trudno dziś dojść, która placówka kościelna została kościelną, a która przeszła pod zarząd państwowy. Dlatego tak trudno znaleźć tego, kto zawinił. Kościoły mogły ukryć się za sytuacją polityczną, jaka była w czasie wojny i powiedzieć: nas to nie dotyczy, byliśmy zmuszani. Ale przyznajemy się, że w niektórych placówkach nie było opozycji wobec działań państwa, była współpraca.
     Tu potrzebna jest mała dygresja historyczna. Problem diakonii polegał na tym, że do końca I wojny światowej była silnie związana z władzą cesarską. Władza ustalała porządek i oni się temu podporządkowywali. Po Republice Weimarskiej wszystko się zawaliło. Więc gdy przeszedł Hitler i ustalił reguły, znowu państwo dyktowało - diakonie odetchnęły. To poniekąd tłumaczy ich postawę.
     - Zapraszanie byłych robotników, odwiedziny dawnych miejsc pracy, spotkania z władzami Kościoła Ewangelickiego odbywają się w ramach pojednania. Ale do tego potrzebne są dwie strony. Przyjechali tu ci, którzy nie żywią niechęci do byłych pracodawców. Nie wszyscy chcieli się spotkać i to po obu stronach. Czy chcecie ich przekonać do pojednania?
     - Rozumiem, że osoby, które przeżyły roboty przymusowe mogą odrzucać gest pojednania. Do tego potrzebna jest współpraca dwóch stron. Odrzucenie możliwości pojednania sprawia, że zamyka się pewne drogi, by pojawiły się nowe doświadczenia. Dla mnie ważna jest myśl, że naziści siali śmierć. Odrzucenie możliwości pojednania i współpracy to odrzucenie szansy wrócenia do życia.
     - Podczas wszystkich spotkań mówi się o pojednaniu i przebaczeniu, ale nie padło jeszcze jedno słowo: przepraszam. Nie czuje ksiądz, że robotnicy przymusowi oczekują tego?
     - To słowo padało wielokrotnie, może nie zostało przetłumaczone. My prosiliśmy o przebaczenie. Z biblijnego punktu widzenia niemożliwe jest pojednanie, jeśli strona winna nie uzna swojej winy. Są trzy kroki pojednania konieczne do tego, by ono się dokonało: przyznanie się do winy, prośba o wybaczenie i pojednanie. Bez któregoś z tych elementów pojednanie nie dokona się.
     - Ludzie odwiedzili miejsca, spotkali się i co dalej? Może to pozostać jednorazową inicjatywą?
     - Prezydent Kościoła Peter Steinacker podczas konferencji powiedział, że to może być początek dalszej współpracy. Spotkania zostaną teraz podsumowane i ocenione, zastanowimy się, jak to kontynuować. Na pewno zostaną opracowane i wydane materiały zebrane podczas tego wyjazdu i spotkań, wspomnienia świadków, przeżycia. Wykorzystamy to jako materiały edukacyjne szczególnie dla młodego pokolenia, ale również dla dorosłych. Myślę, że przetrwają indywidualne kontakty nawiązane między osobami, zbudowane zostaną, mam nadzieję, między nami mosty.
     ---
     Marcie Andrzejewskiej dziękuję za pomoc.**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska