Amerykanie są pragmatyczni. Porywy romantyczne, ckliwe rozwodzenie się nad historią, życie wspomnieniami nie mają miejsca w amerykańskim modelu życia. Tam liczą się fakty, liczby, wyniki. Ten stosunek do świata i życia najlepiej sumuje określenie "bottom line", które co rusz pojawia się w konwersacjach. Bottom line to kreska, która w rachunku oddziela różne operacje od wyniku. Wszystko, co jest powyżej kreski, ma znaczenie wyłącznie pomocnicze. Najważniejsza jest ta jedna linijka, znajdująca się na dole. Wynik ostateczny.
Przez polskie media oraz tzw. elity polityczne i biznesowe przetacza się intrygująca sprawa, którą w skrócie można nazwać "ustawa za łapówkę". Wielkie liczby, jeszcze większe nazwiska, intrygujące okoliczności. Gdyby rzecz miała miejsce np. w USA, gdzie korupcja na styku biznes-polityka jest pilnie śledzona i brutalnie tępiona, byłoby to prawdziwe trzęsienie ziemi. W skorumpowanym, rozlazłym państwie, jakim jest dzisiaj Polska, afera budzi średnie zainteresowanie. Dla mnie ewolucje spoconych głównych postaci dramatu wydają się być pocieszające i atrakcyjne do oglądania. Najważniejsze jest jednak, że "bottom line" afery będzie zdecydowanie korzystna.
Bać powinni się politycy, bo najnowsza afera jaskrawo ich oświetla. Branie pieniędzy przy użyciu pośredników stało się normą zwyczajową niektórych polskich osobistości publicznych. Wielu o tych procederach wiedziało, w tzw. towarzystwie krążyły różne nazwiska, na najwyższej rangi balangach pojawiały się dziwne postacie. Wszystko było dobrze, póki nikt nic nie mówił. Teraz nie tylko zaczęły padać nazwiska, ale i kwoty, mocno pobudzające wyobraźnię. Nic nie będzie już takie, jak przedtem. Sporo pewnej substancji wpadło w wentylator i wielu zostanie ochlapanych. Długo będą nieładnie pachnieć.
To musi wywołać lęk, nawet jeśli afera rozmyje się i nie przyniesie skutków karnych, co dla mnie wydaje się być pewne. Będzie tak z kilku względów: po pierwsze, publicznie został przedstawiony mechanizm łapówkarski, typowy dla krajów Trzeciego Świata i republik postradzieckich. Wstyd jest mieć coś takiego w środku Europy, czego nie omieszkają powtarzać nam w Brukseli i Waszyngtonie. Po drugie, spadek autorytetu polityki i polityków w społeczeństwie przybrał takie rozmiary, że udawanie ślepoty już nie wystarczy. Ktoś zacznie mówić, że trzeba inaczej, czyściej - i wygra tyle, iż zachęci innych do naśladownictwa. Zmieni się klimat. Korupcyjne dinozaury zaczną wymierać. Nadzieja też w służbach skarbowych, które może w końcu zaczną liczyć i porównywać stan posiadania notabli z ich listami płac. Wnioski będą bardzo interesujące.
Może być lepiej
Tadeusz Jacewicz