O sprawie jako pierwszy poinformował portal palukiznin.pl.
Wilki (?) lub hybrydy wilka z psem przedostały się do dwóch budynków inwentarskich. Zaatakowane owce to w większości młode sztuki, m.in. rzadkiej rasy merynos polski.
Właściciel oszacował wstępnie straty na około 30 tys. zł.
Sprawą od razu zajął się Referat rolnictwa, ochrony środowiska i gospodarki nieruchomościami z Urzędu Miejskiego w Łabiszynie. Powiadomiona została Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Bydgoszczy oraz Powiatowa Inspekcja Weterynaryjna w Żninie.
Hodowca i jego rodzina obawiają się kolejnych napaści.
Przeczytaj także:
Właściciele gospodarstwa w Jeżewie koło Łabiszyna tak relacjonują ataki dzikich zwierząt na ich stado
Wyjaśnijmy najpierw, że gospodarstwo państwa Studzińskich w Jeżewie prowadzone jest od wielu lat.
- Dziadek męża przybył do Jeżewa z gór. Tam jego rodzina pasła owce, przeniósł tę tradycję do gminy Łabiszyn, tu założył swoje stado - opowiada Lidia Studzińska, żona właściciela gospodarstwa. - Po dziadku przejął to ojciec męża. Obaj - dziadek i ojciec już nie żyją. Ale tradycja w rodzinie pozostała.
Obecnie owce i bydło mają Daniel Studziński z Lidią, a powoli zarządzanie przejmuje syn Dominik.
- Mąż to kocha. W sumie nasze stado, przed tragedią, liczyło 400 sztuk. Mamy merynosa polskiego. W Polsce jest ich mało - podkreśla pani Lidia. Jak mówi, ani dziadek, ani ojciec nie wspominali, aby kiedyś dochodziło tu do takich ataków jak ostatnio.
Tragedia rozegrała się w niedzielę, 8 czerwca, wcześnie rano.
Był to pierwszy atak dzikich zwierząt (hybrydy wilka z psem?) w ich gospodarstwie. Lidia Studzińska nie mówi bezpośrednio o wilku, chociaż ślady mogą wskazywać na te zwierzęta.
- Widzieliśmy ślady łap. Różnej wielkości - podkreśla.
- Syn wrócił z imprezy po godzinie 4. Bliżej 5 sprawdził stado, wszystko było jeszcze w porządku. Ale gdy mąż poszedł o 6, zobaczył rzeź. Padły 23 sztuki owiec - zostały zagryzione albo się podusiły, gdy ze strachu gromadziły się w jednym miejscu. Około 60 jest "umarnowanych", z wygryzionymi dziurami, z połamanymi nogami.
Rolnictwo

Po tej rzezi musieli podjąć wielotorowe działania. Trzeba było ratować pokaleczone, podawać antybiotyki, przewozić w bezpieczne miejsce.
Przyszła kolejna noc, z niedzieli na poniedziałek, 9 czerwca.
Rodzina Studzińskich rozplanowała dyżury. Pozabezpieczała dodatkowo obiekty.
- Do 3 nad ranem mąż miał objeżdżać halę, gdzie jest dużo matek, samochodem. I tak robił. Hałasował, włączał światła. Później miał go zastąpić syn.
Tymczasem niespodziewanie rozległ się hałas bliżej domu, z budynku gospodarczego.
- Wstałam około 1 w nocy, syn za mną. Psy zaczęły ujadać. To coś, bo nie wiem dokładnie, co to było, warknęło i syn się wycofał. Znaleźliśmy różne ślady - małe, średnie, duże.
- Syn pobiegł do budynku, po chwili zawołał: "Był tu". Krew jeszcze kipiała. Zagryzione zostały 4 jagnięta. Trzy poharatane, a przy nich matka. To coś uciekło przesmykiem między kojcem a budynkiem.
W poniedziałek, 9 czerwca, w południe przyjechały do Jeżewa przedstawicielki RDOŚ. - Spisaliśmy protokół, napisaliśmy wniosek, żeby dostać flary i że "możemy płoszyć". Założono też 3 fotokomórki, żeby sprawdzić, co to za zwierzęta zaatakowały gospodarstwo.
Przed rodziną Studzińskich trzecia noc - nieprzespana, by bronić stada. Z poniedziałku na wtorek, 10 czerwca.
- Założyliśmy pastucha, są flary. Współpracuje z nami koło łowieckie. Wcześniej przyjechało kilka osób deklarując, że też mogą pomóc.
- Mąż mówi, że prędzej to on padnie niż zrezygnuje. To będzie walka do ostatniej owieczki. Nie poddamy się. Dziś jesteśmy my, jutro mogą być kolejni, inne gospodarstwa. Ale teraz mówimy o rolnikach, a przecież ludzie też chcą iść do lasu! Z kijkami, na rowerach, chcą biegać po lesie. A ja teraz boję się nawet iść za budynek. Jak się kiedyś chodziło na pole, do pracy, teraz nie pójdę, boję się.
- Ludzie komentują, "źle się zabezpieczyli". To, co było, zostało rozszarpane i przeszły do owiec. Zamówiliśmy kolejne zabezpieczenia. Montaż potrwa - dodaje pani Lidia.
Ma nadzieję, że problem uda się skutecznie rozwiązać.
- Jak na wsiach wyjedzą, przyjdą do miasta. Nie można do tego dopuścić.