Bo co to za bohaterstwo: wejść na płonący strych, by wyciągnąć stamtąd martwego już sąsiada? Za późno, za późno pani Celina dała znać...
Była niedziela...
Teresa i Henryk Rutkiewiczowie jeszcze spali, gdy w drzwiach stanęła ich 70-letnia sąsiadka. Była w szoku, mówiła, że dom się pali, że trzeba wyciągnąć Kazika. Kazimierz to jej mieszkający w pokoiku na poddaszu 43-letni syn. Pan Henryk niewiele myśląc wskoczył w laczki, zarzucił coś na siebie i wbiegł na podwórze sąsiadów. Widział, że dach już płonie. Ale przecież
na strychu musi być Kazik...
Rutkiewicz szedł po stromych schodach. Wtedy zobaczył, że on tam leży. Twarzą do podłogi, ręce wzdłuż ciała. Znak to, że już pani Cecylia zdołała go sama przeciągnąć z pokoiku w stronę schodów. Dym gryzł gardło, biła gorąc, więc zarzucił na włosy sweter. Chwycił Kazimierza za odzież i - krok po kroku - ściągał po schodach. Był przekonany, że ratuje sąsiadowi życie...
Pan Henryk pokazuje poparzone dłonie.__
- Nie czułem, że jego odzież jest tak gorąca, że parzy... - mówi. Nie wie też, jak to się stało, że ma sine wszystkie palce u nóg. Kuleje.
Kiedy pan Kazimierz ratował sąsiada, jego żona, Teresa Rutkiewicz telefonowała po straż pożarną i zaopiekowała się panią Cecylią. Ubrała ją, bo była tylko w nocnej koszuli.
Taka porządna rodzina
- Tak porządna spokojna rodzina, i taka tragedia - mówi pani Teresa. - Kazik, zanim do roboty szedł, kurkami się zajmował, matce pomagał, taki dobry z niego człowiek...
Kiedy Henryk Rutkiewicz, emerytowany pracownik cywilny Wojska Polskiego, ściągnął martwego Kazimierza na dół, przyjechali już strażacy. Na szczęście obok płonącego domu jest hydrant. Nie było więc problemu z wodą. Najpierw polali wodą ciało Kazimierza. Bo
na nim jeszcze tliło się ubranie.
Przyjechało też natychmiast pogotowie. Lekarz stwierdził zgon.
- Szkoda tego człowieka - mówi pan Henryk. - Nie udało się go uratować. Kiedy już byłem z nim prawie na dole, nad nami huczał już ogień. Nie sądziłem, że dachówki tak strzelają pod wpływem temperatury. rozsypują się w drobny mak. Gdybym nie wskoczył tam od razu, to Kazik by tam spłonął. Po mnie próbował wejść na strych jeden strażak w masce. Zrezygnował. Bo tam już szalało piekło...
Pożar domu w Smolnikach wybuchł w niedzielę około godziny 7,30. Na poddaszu mieszkał Kazimierz, jego matka - na parterze. Pani Cecylia znalazła schronienie u dzieci mieszkających w Szubinie.