Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na moim zegarku 8:41. Ludzie z regionu wspominają 10 kwietnia 2010 roku

Adam Willma [email protected]
archiwum
Zdarzenie, do którego doszło przed rokiem miało miejsce nie tylko w Smoleńsku, ale i w nas samych. Jak zastała nas ta katastrofa, jeszcze przed awanturą o krzyż i Wawel, jeszcze przed wyborami. Na gorąco.

Małgorzata Kufel, wicedyrektor grudziądzkiego szpitala katastrofa wpisała się w pogrzeb wujka: - Splot wydarzeń jak w horrorze. Dowiedzieliśmy się o wszystkim z radia. Zwykle człowiek nie przywiązuje większej wagi do informacji o wypadkach, bo giną jacyś anonimowi "oni". Ale w tym przypadku to były osoby, z którymi było się blisko. Albo za pośrednictwem telewizji, albo osobiście - jak z Jurkiem Szmajdzińskim. Na początku byłam jednak pewna, że ktoś ocalał. Pytanie tylko - kto. Pamiętam ten cios, gdy okazało się, że nikt. Zrezygnowaliśmy z mężem z wszystkich planów i cały dzień spędziliśmy z TVN24.

Trudno oddychać

Poseł Eugeniusz Kłopotek był w drodze do rodziny. - Piękna pogoda, spokój. Później informacja o problemach z lądowaniem, i wreszcie o katastrofie. Nie mogłem dalej prowadzić samochodu, tak trzęsły mi się nogi. Zjechałem na pobocze, żeby się uspokoić. Miałem przed oczami Wiesia Wodę, z którym rozmawiałem w czwartek przed katastrofą. Kilka dni wcześniej Wiesiu został napadnięty w Krakowie. Chciano go obrabować i dotkliwie pobito, bandyci złamali mu kość oczodołu. Namawiałem go, żeby sobie darował te uroczystości i poszedł do lekarza, bo sprawa jest poważna. Ale jemu bardzo zależało na tym wyjeździe… Długo się zastanawiałem jak opisać uczucie, które towarzyszyło tamtej chwili. Potrafię to zrobić tylko przez analogię. Jeśli w 1978 roku po wyborze Jana Pawła II miałem uczucie, że coś mnie unosi, to Smoleńsk był dokładnym tego przeciwieństwem. Czułem się wtłoczony w ziemię, aż trudno było wziąć oddech.

Śmierć i życie

Łucji Swoińskiej, z Chełmna, kierowniczce kina "Wrzos" w Świeciu o katastrofie powiedział sąsiad. Wybierała się właśnie na grób rodziców. - Przebijałam się przez programy informacyjne w poszukiwaniu rzetelnej informacji. Pierwsza myśl dotyczyła wojska - jak to możliwe, że wojsko dysponujące samolotami dla VIP-ów mogło do czegoś takie dopuścić. Ale nie czułam niepokoju o losy kraju - wiedziałam, że te sprawy jakoś się ułożą. Na liście ofiar jedno nazwisko szczególnie podziało mi na wyobraźnię. Chodzi o Andrzeja Przewoźnika, odpowiedzialnego za miejsca męczeństwa. Zawsze bardzo pozytywnie go postrzegałam, a krótko przez Smoleńskiem czytałam o nim obszerny artykuł. Oczywiście, wszystkich mi szkoda. Ale jego jakoś w szczególności.

Przeczytaj: Alek tłumaczył, Marek chronił. Zginęli 10 kwietnia.

Tadeusz Cytulski, właściciel fotolabu 10 kwietnia 2010 miał już szczegółowy plan zajęć. To miał wyjątkowo miły dzień. - No i nagle ta informacja w telewizji. Z początku nie chciało się wierzyć. Zrezygnowaliśmy z żoną z wszelkich wizyt, zostaliśmy w domu przed telewizorem. Pamiętam, że czułem autentyczny żal w stosunku do tych ludzi, choć jestem człowiekiem na co dzień stroniącym od polityki. W tym roku jednak trudno będzie mi wracać myślą do tej katastrofy, bo właśnie urodził mi się pierwszy wnuk i to życie dla mnie najważniejsze.

Z ojcem Pio

Tego samego dnia Elżbieta Czerwińska, nauczycielka z Bydgoszczy wzięła się za porządki w ogródku przy kamienicy. Mąż malował okna, więc włączył głośno radio. - Na Jedynce leciała jakaś lekka i przyjemna audycja i nagle ten komunikat. Najpierw stałam jak osłupiała przez dłuższy czas, a później łzy mi napłynęły do oczu. Bo ja pochodzę z Podhala, a tam prezydent był darzony szczególnym szacunkiem. Sama zresztą głosowałam na niego i miałam wielki szacunek do pani Kaczyńskiej. Odstawiłam grabie i pobiegłam do męża. On też siedział jak osłupiały. Zastanawialiśmy się, co dalej będzie z Polską, bo myśli miałam jak najgorsze. Ale wtedy jeszcze nikt nie pomyślał o zamachu, a dziś - powiem szczerze, nie mogę tego wykluczyć.
Kilka dni później wycięłam z kobiecej gazety portret państwa Kaczyńskich i do tej pory jest za szybką w kredensie, koło ojca Pio.

Alfred Jastrzębski, właściciel niewielkiej firmy gazowniczej w Brodnicy starał się podejść do sprawy zupełnie trzeźwo: - Dowiedzieliśmy się z telewizji. Żona była przerażona tym, co się teraz stanie, a mnie nawet złość mnie ogarnęła. Bo uważałem, że całe to wydarzenie jest konsekwencją partyjnej przepychanki, która doprowadza do organizacyjnego chaosu. Do późna tego dnia oglądałem telewizję. Żal mi było tych ludzi. A dziś żal mi tych, którzy uwierzyli w spisek.

Nie miałem siły zareagować

Zbigniew Girzyński, toruński poseł PiS był pierwszym politykiem, który komentował wydarzenia smoleńskie telewizji. Do dziś na wspomnienie tamtych wydarzeń głos grzęźnie mu w gardle: - Miałem jechać do Katynia razem z kolegami, ale to był jedyny czas, w którym mogłem załatwić wreszcie kilka prywatnych spraw, między innymi przy budowie domu. "W Katyniu już byłem na objeździe studenckim" - usprawiedliwiałem się wtedy. Tego dnia z rana miałem zawieźć syna na zbiórkę ministrantów. Gdy doszły do mnie informacje o katastrofie, z trudem prowadziłem samochód. Poproszono mnie do toruńskiego studia TVN, podczas rozmowy wręczono mi dwie kartki z listą osób, które zginęły. W takich sytuacjach nie sposób opanować łez. Gdy wróciłem do domu, telefony były już zablokowane przez ludzi, którzy chcieli się upewnić, czy żyję.

Następnego dnia Girzyński był już w Warszawie: - Pamiętam tylko, że na dworcu jeden pan powiedział głośno do swojej żony (chyba specjalnie, żeby do mnie doszło), że mu wcale nie żal tych, co poginęli, bo ręki by im nie podał. Nie miałem siły zareagować. Miałem przed oczami moich kolegów. W następnym tygodniu miałem wystąpić na dwóch konferencjach, jedną organizował w Jaśle senator Zając, a drugą, w Białymstoku - poseł Putra. Obaj zginęli w katastrofie.

Koledzy polecieli wczesniej

Gdy doszło do katastrofy większość najbardziej znanych dziennikarzy TVN rozpoczynała lot do Egiptu, gdzie mieli wypoczywać w opcji all inclusive. O Smoleńsku dowiedzieli się, gdy na lotnisku włączyli telefony komórkowe. Podjęli decyzję o wyczarterowaniu powrotnego samolotu.
Tymczasem w polskiej redakcji programu informacyjnego trwały już gorączkowe prace. Z toruńskich dziennikarzy TVN jeden był na urlopie.

- Ta informacja zastała mnie w gdańskim hotelu. Najpierw mowa była o problemach z lądowaniem, później o katastrofie, nikt jednak nie przypuszczał, że zginą wszyscy. Nie byłem pewny czy na pokładzie nie było moich redakcyjnych kolegów. Okazało się jednak, że cześć pojechała do Katynia dzień wcześniej, a pozostali lecieli JAK-iem. Natychmiast pojechałem do miejscowego ośrodka, postanowiliśmy z żoną, że skrócimy urlop, wróciliśmy do Torunia - wspomina Jarosław Kostkowski.

Parę dni później Kostkowski był już w Wilnie, w którym Jarosław Kaczyński złożył swoją ostatnia oficjalną wizytę na kilka dni przed katastrofą: - To było niesamowite uczucie, bo widziałem autentyczną solidarność Litwinów, tysiące flag z kirem. Mam te flagi do dziś przed oczami.

Każde pytanie brzmiało banalnie

Mariusz Sidorkiewicz dyżurował w redakcji TVN poprzedniego dnia. Miał mieć wolny weekend. W sobotę nie zdążył jeszcze włączyć telewizora ani radia. Telefon z wiadomością o wydarzeniach w Smoleńsku odebrał podczas golenia.

- Pamiętam atmosferę podróży do Warszawy. Zwykle cały czas rozmawiamy z moim operatorem. Tym razem przejechaliśmy całą trasę w milczeniu, słuchając radia. W dużym studiu, w którym zwykle panuje ogromny gwar, tym razem była zupełna cisza. Nastrój potęgowały żałobne dekoracje - wspomina Sidorkiewicz. - A później miałem najtrudniejsze doświadczenie w swojej pracy dziennikarskiej. Wrócił pociąg z uczestnikami niedoszłej uroczystości w Katyniu. Musiałem przeprowadzić rozmowy z tymi osobami. Ale jakie pytania postawić w takiej chwili? Każde, które przychodziło mi do głowy brzmiało banalnie. Do dziś nie nad tym zastanawiam.

Przez kilkanaście dni życie dziennikarzy krążyło niemal wyłącznie wokół Smoleńska. - To było na pewno dla większości z nas najważniejsze wydarzenie w pracy zawodowej - przyznaje Sidorkiewicz. - Rozmawiałem w tych dniach z wieloma osobami na antenie i mam wrażenie, że przez tych kilka dni ludzie byli rzeczywiście prawdziwi, a ich wypowiedzi nie były "wykalkulowane" jak to często bywa. Sam rozkleiłem się raz - gdy zobaczyłem rząd karawanów z trumnami sunący przez miasto. Wielka aglomeracja, która jest zwykle w ciągłym ruchu, tym razem całkowicie zastygła. To był niesamowity w swojej grozie widok. Takich rzeczy się nie zapomina.

Już nie polecę

Zapomnieć nie może też Zbigniew Girzyński. - Wie pan, że prawie pół roku nie odważyłem się wsiąść do samolotu? Dopiero w listopadzie się przemogłem. Ale do Rosji nigdy już nie polecę. Może pojadę pociągiem.

Elżbieta Czerwińska: - Jak 10 kwietnia odstawiłam grabie w ogrodzie, stoją tam do tej pory przy murku. Zostawiłam je, żeby mi przypominały tamtych ludzi. To taki mój krzyż.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska