Z zażenowaniem słuchałem pierwszej części wystąpienia premiera, z której przebijała satysfakcja z doskonałej pracy rządu podczas tych tragicznych dni.
Wyglądało to na delikatną kampanię wyborczą. Nawet jeśli premier robił to nieświadomie - niesmak pozostaje. Nie był to dobry moment do przekonywania Polaków, że rząd znalazł się znakomicie w tak trudnych chwilach.
Nikt nie oczekiwał od Donalda Tuska ostatecznych wniosków śledztwa. Rozumiem, że nawet po katastrofie małej awionetki o przyczynach mówi się po kilku miesiącach. Zdaję sobie sprawę, że każde słowo premiera będzie niezwykle uważnie analizowane nie tylko w Moskwie. Wiem też, że premier nie powinien odnosić się do krążących bzdur, jakoby był to kolejny "sowiecki" mord.
Jednak kwitowanie blisko trzytygodniowego śledztwa słowami, że to wielkie wyzwanie, że jest skomplikowane, niełatwe i drobiazgowe - wydaje się niestosowne. Apel o cierpliwość i minimum zaufania to doprawdy niewiele. Wobec takiej tragedii mieliśmy prawo oczekiwać więcej. Nie wszystkie informacje związane z katastrofą muszą być na tym etapie ściśle tajne.
Podkreślam - nie oczekiwałem od rządu informacji o wskazaniu winnych. Byłem jednak przekonany, że ze strony rządu padną słowa, które choć w części przyhamują falę spekulacji.
Stało się inaczej - teorii spiskowych będzie więcej.