ME kobiet w siatkówce: Rosja - Białoruś 3:0
Ktoś powie, że pomogli im w tym organizatorzy, którzy przekazali nieodpłatnie do szkół pewną pulę biletów. Zgoda, lecz to dopiero połowa sukcesu. Nikt ich przecież nie był w stanie zmusić, aby do hal dotarli. Na uznanie zasługują zatem ich nauczyciele, pod opieką których udawali się na mecze i późnym wieczorem wracali do domów. A mecze kończyły się po 22. Nie brakowało też prawdziwych miłośników siatkówki kobiecej, którzy wydali od 40 do 80 złotych za bilet. Na trybunach hali "Łuczniczka" zasiedli też oficerowie z Centrum Szkolenia Sił Połączonych NATO z Bydgoszczy, ambasador Belgii oraz nieliczni kibice z Rosji, Bułgarii czy Białorusi. W sumie każdego dnia mecze, także z niedzielnym (mimo meczu Polek z Holenderkami w TV i żużla na stadionie Polonii), obserwowało blisko dwa tysiące, a w pierwszym nawet około trzy tysiące kibiców.
Największe zainteresowanie w gronie uczestniczących w Bydgoszczy zespołów, które zostały zakwaterowane w hotelu "City" wzbudziła ekipa Rosji, a szczególnie ich atakująca, mierząca 202 cm wzrostu Jekaterina Gamowa oraz Nikołaj Karpol, wieloletni trener tej reprezentacji, który do Polski przyjechał w roli szkoleniowca Białorusi.
Duży podziw wzbudzały mocne ataki właśnie Gamowej czy Safronowej. W zespole Belgii występowała w roli libero grająca w naszym kraju Marta Szczygielska, która była bardzo mile zaskoczona frekwencją na trybunach. Kibice mieli też okazję obserwowania poczynań innych siatkarek znanych z polskich parkietów: Bułgarki Strasimiry Filipowej czy Białorusinek Joli Palczewskiej i Katarzyny Zakrzewskiej. Siatkarki zdradziły, że poza treningami miały trochę czasu wolnego, który spożytkowały na zakupy czy też zwiedzanie miasta. Bardzo spodobało im się Stare Miasto i nabrzeże Brdy. Podobał im się linoskoczek umiejscowiony nad rzeką w otoczeniu piłek do siatkówki i flag państw -uczestników. Odwiedziły też na krótko miasteczko kibica umiejscowione przy galerii "Drukarnia". Na pewno zabiorą do swoich krajów miłe wspomnienia z pobytu w Bydgoszczy.
Podobne wrażenia zapewne wywiozą dziennikarze, których ponad stu akredytowało się i relacjonowało wydarzenia w "Łuczniczce". Jedynie w pierwszym dniu nie mogli się doczekać statystyk, a to z winy włoskiego supervisora, któremu nie zgadzały się godziny trwania spotkań. W kolejnych dniach już wszystko odbywało się bez przeszkód.