- Naszemu synkowi nie dano szansy, aby mógł przeżyć - rozpaczają Angelina Piórkowska i Robert Nass, rodzice chłopca, który urodził się w karetce. I chwilę później zmarł.
Poród zaskoczył wszystkich
Kobieta była w 24 tygodniu ciąży, która przebiegała prawidłowo. Badanie USG pokazuje, że dziecko było zdrowe.- Nagle w nocy dostałam bólów. Zaczęłam krwawić. Mój partner wezwał pogotowie - wspomina kobieta drżącym głosem.
Karetka miała problem, aby dotrzeć na miejsce - do małej wsi Zaradowiska w powiecie wąbrzeskim. - Na medyków czekaliśmy kilkadziesiąt minut. Mimo że dokładnie wyjaśniłem im, jak do nas dojechać - mówi Robert Nass. Zaradowiska są oddalone od Wąbrzeźna o 9 km. Pomoc powinna dotrzeć tutaj w ciągu kilku minut.
Zobacz także: Zarzuty dla matki i ojca 11-miesięcznej dziewczynki, która wypadła z okna w Toruniu [wideo]
Gdy przyjechała karetka, kobieta wciąż krwawiła. Medycy zastanawiali się co robić. W końcu padła decyzja o przewiezieniu Angeliny do szpitala.
Chłopiec urodził się w karetce. - Położyli mi synka na brzuchu. Zapłakał. Żył. Łukasz ważył 850 gramów. Przez cały czas przykładali mu do buźki za dużą maskę, bo innej nie było - wspomina kobieta.
Medycy zastanawiali się, do którego szpitala jechać. Najpierw wybór padł na Toruń. Jednak musieli zawrócić, bo najkrótsza droga z Wąbrzeźna do Torunia, przez Kowalewo Pomorskie, była nieprzejezdna z powodu remontu. Zdecydowali się jechać do Grudziądza.
Rodzice nadal się zastanawiają i analizują całą sytuację. Pytają, dlaczego w takim przypadku nie można było przysłać karetki z inkubatorem. Dlaczego dojazd do ich domu trwał tak długo? Czy ich dziecko miałoby szansę przeżyć, gdyby porodówka w Wąbrzeźnie nie została zlikwidowana 1 czerwca tego roku?
Więcej w dzisiejszym (3.10.) papierowym wydaniu Gazety Pomorskiej lubw e-wydaniu.
Czytaj e-wydanie »