Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Naszym logistykom bezrobocie nie grozi

Rozmawiał Roman Laudański [email protected]
Gen. bryg. Dariusz Łukowski: - Jest wielu generałów w moim wieku
Gen. bryg. Dariusz Łukowski: - Jest wielu generałów w moim wieku Fot. Jarosław Pruss
Rozmowa z gen. bryg. Dariuszem Łukowskim dowódcą 1 Pomorskiej Brygady Logistycznej w Bydgoszczy

Gen. bryg. Dariusz Łukowski urodził się w 1964 roku w Koszalinie. Po ukończeniu Wojskowej Akademii Technicznej został skierowany do służby w Wojskowym Instytucie Technicznym Uzbrojenia. Służył m.in. w Szefostwie Służby Uzbrojenia i Elektroniki. Od 1996 do 2000 był specjalistą Oddziału Techniki Lądowej w Zarządzie Technicznym, a później trafił do Generalnego Zarządu Logistyki na stanowiskach w Zarządzie Planowania Logistycznego, którego został szefem w lipcu 2006 roku. Od lipca 2005 do lutego 2006 służył w Iraku.
Sześć miesięcy temu trafił do Bydgoszczy wprost z Wyższego Studium Polityki Obronnej w Uniwersytecie Obrony USA w Waszyngtonie.
Mianowany na stopień generała brygady w ubiegłym roku.
Żonaty, ma dwoje dzieci: Anetę i Rafała.

- Skąd u pana pomysł na wojsko?
- Wywodzę się z rodziny wojskowej. Ojciec służył w wojsku, kuzyn też. W dzieciństwie wakacje spędzałem z ojcem na poligonie, bo nie zawsze były pieniądze na kolonie czy obozy. Wojsko oglądałem z bliska, fascynowało mnie. Chciałem być żołnierzem, ale także fascynowała mnie kariera naukowa, dlatego wybrałem się na studia do Wojskowej Akademii Technicznej. Przez krótki czas pracowałem w instytucie naukowo-technicznym w Zielonce.

- Wielokrotnie zmieniał pan specjalności.
- Postawiłem na nasze zbliżenie z NATO. Pozwoliło mi to na wejście w cykl szkoleń, międzynarodowych spotkań i pracy nad wieloma doktrynami logistycznymi. Doszło do tego, że byłem jednym z niewielu ekspertów w zakresie logistyki sojuszniczej. W 2003 roku dostaliśmy zadanie przygotowania logistyki w Iraku. Nie wiem, czy Amerykanie znaleźliby inną nację, która podjęłaby się sformowania wielonarodowej dywizji składającej się z ponad dwudziestu państw. My, Polacy - poradziliśmy sobie ze wszystkim. To było olbrzymie wyzwanie.

- Nie jest pan najmłodszym generałem w naszych siłach zbrojnych.
- Jest wielu generałów w moim wieku. W siódemce, w której byłem awansowany, jeden był młodszy ode mnie, a dwóch w tym samym wieku. Wielu wcześniej awansowanych generałów było również w podobnym wieku.

- W armiach innych państw logistycy przestają być potrzebni. Wszystko robią za nich wyspecjalizowane prywatne firmy. Grozi wam w przyszłości bezrobocie?
- Do takiej sytuacji nigdy nie dojdzie. Firmy cywilne raczej nie wejdą w strefę działań wojennych. Nie są one również objęte planowaniem operacyjnym. Jeżeli wykonują nieskoordynowane działania w rejonie operacji wojskowych, to może dojść do nieszczęścia.

- To jak sobie z tym radzą amerykańscy kontraktorzy?
- O tym się nie pisze, ale Amerykanie mają dużo problemów. Podczas studiów w Stanach Zjednoczonych zajmowałem się prywatyzacją operacji wojskowych. W USA zatarła się różnica pomiędzy tym co państwowe, a prywatne. Niektóre działania państwo musi wykonywać, by utrzymać do siebie zaufanie. Podstawową funkcją państwa jest zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom. Jeżeli przejmą to firmy prywatne, to po co państwo?

- Kontraktorzy zatrudniają byłych wojskowych, którzy stanowią wręcz prywatne armie.
- No tak, ale żeby wysłać człowieka w niektóre rejony, to najpierw trzeba go prześwietlić. Kontraktorzy (prywatne firmy - przyp. Lau.) nigdy w stu procentach nie posługują się swoimi pracownikami. Firmy amerykańskie, które pracują na Bliskim Wschodzie, zatrudniają góra 20-30 procent Amerykanów, a pozostali są obcokrajowcami. Nikt ich nie weryfikuje. O sabotaż nietrudno. Jaki problem, by skazić wodę? Ewentualne konsekwencje byłyby znacznie poważniejsze niż użycie miny-pułapki przy drodze. W Iraku pewne usługi dla polskich żołnierzy wykonywały firmy zatrudniające miejscowych pracowników. I pododdziały bojowe musiały zaangażować część swoich sił w ich ochronę.

- Prywatne firmy na wojnie zarabiają krocie.
- Ich usługi są tak drogie, że Amerykanom trudno je po prostu oszacować. Biuro budżetowe amerykańskiego Kongresu próbowało zrobić to już dwa lub trzy razy. I nie udało się oszacować rzeczywistych kosztów ani ocenić efektywności tych działań! Armia amerykańska ma ogromny deficyt sił i środków do monitorowania zawartych kontraktorów. Dopiero teraz myśli się o stworzeniu poważnych struktur odpowiedzialnych za cały system kontraktowania i kierowanych nawet przez wielogwiazdkowych generałów. Na wojnę Amerykanie dostają ogromne pieniądze, ale biorąc pod uwagę brak możliwości zwiększenia stanu liczebnego sił zbrojnych w maksymalnym stopniu ograniczają wszelkie jednostki wsparcia na rzecz bojowych. Środki finansowe przeznaczają na usługi cywilne wspierające operacje. Oficjalnie mówi się, że w Iraku jest np. 150 tysięcy żołnierzy, a gdyby policzyć kontraktorów, to jest tam jeszcze 160-170 tysięcy ludzi. Czyli państwo zaangażowane jest w iracką wojnę w dwukrotnie wyższym stopniu niż oficjalnie wie o tym opinia publiczna.
W naszym przypadku oszczędności możemy uzyskać zwłaszcza wykorzystując firmy cywilne do zajęć, które na razie wykonuje wojsko w warunkach pokoju.

- Resort obrony stać będzie na to, by wartę pełnili zawodowi żołnierze?
- Stawianie na warcie starszego szeregowego zawodowego z pensją dwa tysiące pięćset złotych będzie zbyt drogie. Z powodzeniem mogą robić to pracownicy firmy prywatnej. W Polsce jest około dwustu garnizonów, to mogą być potężne oszczędności.

- System żywienia?
- Zalecam rozważne podejście. Możemy zlecić to firmie, ale kto wyżywi wojsko, które wyjdzie w pole? Wojsko musi posiadać zdolność do autonomicznych działań. Ktoś musi potrafić gotować, przygotowywać posiłki. To jest pole do popisu dla logistyków. Zastanawiamy się, jak zbudować system, który połączy zakontraktowane usługi z możliwością przeszkolenia żołnierzy. Jesteśmy zapatrzeni w Amerykanów, którzy żywieni są przez prywatne firmy, ale w stacjonarnych bazach. Podczas działań wojennych jednostki rozwijają się i przemieszczają, występuje ogromna dynamika działań. W takich warunkach nie będzie miejsca na bazę stacjonarną i posiłki od prywatnego kontraktora.

- Przy każdym garnizonie są też zbędne wojsku obiekty.
- Nie ma potrzeby, żeby żołnierze utrzymywali kluby czy strzelnice. To są obiekty związane ze szkoleniem wojsk, a nie prowadzeniem działań bojowych. Mogą być utrzymywane przez pracowników cywilnych. Wszystkie elementy, które w czasie wojny będą potrzebne w systemie walki, muszą zostać w żołnierskich rękach. Co do pozostałych - można je zakontraktować jako usługi na rynku.

- Kiedy brygada będzie w pełni uzawodowiona?
- Stało się to już niemal faktem. Mamy ponad tysiąc stanowisk w korpusie szeregowych zawodowych. Ponad połowa jest obsadzona. Zgodnie z założeniami resortu, do końca roku powinniśmy mieć komplet. Nie widzę zagrożeń. Sprzyja nam kryzys, bo mamy zwiększone zainteresowanie. Chętnych jest więcej niż miejsc. Problem jest inny: czy kandydaci spełniają odpowiednie warunki?

- Co się zmieni w brygadzie po pełnym uzawodowieniu?
- Żołnierze służby zasadniczej byli u nas przez dziewięć miesięcy i w tym czasie niewiele można było ich nauczyć. Trafiali tu z poboru, a nie z wyboru. Nie wiązali swojej przyszłości z armią. Byli zainteresowani tym, by ten czas minął im jak najszybciej. Nawet najdoskonalszy system szkoleniowy nie spowoduje, że takie osoby z wiarą i chęcią osiągną jakieś rezultaty.

- A żołnierz zawodowy...
- To my dobieramy ludzi z odpowiednimi umiejętnościami. Jak potrzebuję kierowców z różnymi kategoriami, to ich zatrudniam. Żołnierz zawodowy traktuje jednostkę jako miejsce swojej pracy. Dba o przydzielony sprzęt, bo to jego warsztat pracy. Możemy przeszkolić takiego żołnierza na najróżniejszych kursach. Z roku na rok będzie on coraz lepszy. Jak udało się zabrać żołnierzy służby zasadniczej na jedno szkolenie, to było wszystko. A zawodowiec jeździ z nami na misje, zdobywa kolejne doświadczenia i jest przetestowany w różnych warunkach.

- "Weterani" nie odchodzą z uwagi na słabe zarobki?
- Jesteśmy typowym zakładem pracy. I mamy takie same problemy, jak każde inne przedsiębiorstwo. Jeżeli człowiek ma konkretne umiejętności, które są poszukiwane na rynku pracy i konkurencja zaproponuje mu więcej niż wojsko, to odejdzie. Tego się obawiam. Ale nie każdy pracodawca może zapewnić np. dopłatę do mieszkania, co chce wprowadzić MON. Wyjazd na misje jest ryzykiem, ale i możliwością zarobienia dodatkowych pieniędzy. Rozmawiam z żołnierzami, wyjeżdżają po to, żeby się sprawdzić, ale i zarobić na mieszkanie, dom czy samochód. Można się kształcić, awansować. Szeregowy może skończyć studia i zostać oficerem. Nie musi się wiązać z wojskiem na całe życie, prawda jest taka, że na niższych stanowiskach potrzebujemy młodych i sprawnych ludzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska