- Panie ambasadorze, czy 2004 rok to realna data przyjęcia Polski do Unii Europejskiej?
- Oczywiście, że realna. Postęp w rokowaniach w Brukseli i innych stolicach, łącznie z Londynem, jest imponujący. Jedyne wielkie wyzwanie to pieniądze dla rolnictwa, które Polska ma uzyskać. Czeka nas na ten temat gorąca debata.
- Niedawno ukazała się książka Margaret Thatcher, w której b. premier Wielkiej Brytanii napisała wręcz, że powołanie "Unii Europejskiej było prawdopodobnie największą głupotą naszych czasów". To chyba szokujące?
- Szokujące? A dlaczego?
- Choćby dlatego, że panią Thatcher można uznać za polityczny autorytet, szczególnie w Anglii. I jeśli ten autorytet...
- Musielibyśmy dużo czasu poświęcić poglądom madame Thatcher. Pamiętajmy jednak, że była ona premierem 12 lat temu i od tego czasu zmieniło się - może nie wszystko - ale jednak wiele.
- Ale trudno posądzać ją o to, że nie rozumie idei wspólnej Europy?
- Wolałbym skoncentrować się na przyszłości i perspektywach Unii Europejskiej, aniżeli na ocenie poglądów pani Thatcher. Nie lekceważę ich, ale one nie są do końca poważne.
- Wobec tego dlaczego Wielka Brytania nie chce wspólnej waluty - euro?
- To nie tak, że Brytyjczycy nie chcą. Decyzja o brytyjskim euro już jest, problem tylko - kiedy się na to zdecydujemy.
- Więc kiedy?
- Czekamy na odpowiedni moment. Są w Londynie ludzie, którzy twierdzą, że w przyszłym roku. Rytm brytyjskiej gospodarki bliższy jest bowiem gospodarce amerykańskiej aniżeli kontynentalnej. Im ściślejsza będzie współpraca w ramach państw UE, tym słabsze będą powiązania Wielkiej Brytanii z gospodarką USA.
- Nie ma to nic wspólnego ze słynnym brytyjskim izolacjonizmem?
- Absolutnie nie. Euro to raczej kwestia techniczna aniżeli polityczna.
- Czy nie ma pan wrażenia, że brytyjska obecność w Polsce jest niemal niewidoczna? Wprawdzie wartość waszych inwestycji wzrosła do 3 mld dolarów, ale Anglia Polakom kojarzy się bardziej ze sportem niż biznesem.
- To prawda, ale prócz dystansu geograficznego, tradycyjnie mamy bliższe więzi z Ameryką, Azją i Australią. Nie inwestowaliśmy w Europie Środkowej z oczywistych względów. Po upadku komunizmu, na początku lat 90., była taka możliwość, ale pilniejsze były inwestycje wewnętrzne aniżeli zagraniczne.
- Czy Polska może być pomostem Europy na Wschód?
- Tylko nie mostem, jak ja nie lubię tego słowa! Most jest martwym, nieelastycznym obiektem, po którym się przechodzi. A wasz kraj sam jest świetnym miejscem do inwestowania. Po wstąpieniu do Unii stanie się bardziej atrakcyjny - ma zbyt wiele atutów. Wasi pracownicy są wyszkoleni i inteligentni, świetnie pracują. Geograficznie Polska leży w bardzo interesującym miejscu - w bezpośrednim sąsiedztwie Niemiec i Rosji. Macie szansę stać się centrum nowej konstelacji gospodarczej Europy.
- W charakterze kopciuszka Unii Europejskiej?
- Ależ skąd! Choć trochę rozumiem te obawy, ale po wstąpieniu do Unii nie ma żadnej możliwości, by Polska stała się członkiem drugiej kategorii. Was jest 40 milionów, to ogromny atut, nie tylko w głosowaniu w Radzie Europy. Po drugie - jesteście ogromnym rynkiem nie tylko dla siebie, dla Unii i krajów trzecich. Dalej - wkład Polski w obronność europejską jest ogromny. Z takim potencjałem nie można być kopciuszkiem Europy, chyba że na własne życzenie.
- Odwiedza pan po raz pierwszy nasz region. Czy jest tu coś atrakcyjnego dla inwestorów brytyjskich?
- Potencjalnie województwo jest bogate, ale dlaczego pozostajecie prawie na końcu listy polskich województw - nie rozumiem. Dlaczego nie rozwijacie sektora turystycznego, dlaczego nie wykorzystujecie swoich naturalnych bogactw i dlaczego macie tak wysokie bezrobocie? O tym właśnie rozmawiam z władzami samorządowymi. Nieszczęściem Bydgoszczy i Torunia jest, że jak ktoś pyta o wasze miasta, to słyszy odpowiedź: między Warszawą a Wybrzeżem. Właśnie to "między" jest chyba problemem - żeby zatrzymać kogoś między stolicą a Gdańskiem, trzeba mieć mocne atuty.
