Coś więcej...
Coś więcej...
Znak Zodiaku - Bliźnięta
Ulubiony smak - dobre żarcie, jestem koneserem
Kolor - zieleń
Zapach - delikatny
Kwiat - róża, bardzo lubię dawać róże bez ubrania ich
Alkohol - whisky
Auto - uważałem zawsze, że marzenia o samochodzie mają ci, którzy nie mogą ich spełnić - ja mogę
- Bliższy jest panu tytuł króla styropianu czy króla nalewek?
- Ani to, ani to. Król życia - to by było najbliższe prawdy. Styropian kosztował mnie w życiu sporo wyrzeczeń. Na początku lat 80. miałem trzy kredyty, każdy na 85 procent.
Nikt dzisiaj nie wie, co by było, gdybym ich nie spłacił. Ale pamiętam taki moment, gdy brakowało mi pieniędzy na dokończenie pokrycia dachu na domu, w którym miałem mieszkać i produkować styropian. I wtedy musiałem sprzedać wszystkie samochody. Tylko stary Żuk mi został. A moje dzieci się wstydziły, że na "pace" woziłem je do szkoły. No to potem, po latach, powiedziałem: za to, że przetrwaliście tamte trudne czasy, teraz możecie jeździć autami dowolnej marki. Najmłodszy syn tylko dostał przechodzony, no ale on jest w firmie od niedawna i jeszcze zbyt wiele się nie napracował.
- Skąd pomysł na ten styropian?
- Przez trzy lata odsalałem i nawadniałem kanały w Iraku. Po powrocie, w roku 1979, kupiłem trochę ziemi, a kilka lat później zacząłem budować domek i zakład.
Potrzebny był mi styropian do ocieplenia. Na rynku go nie było, więc korzystałem z pomocy przyjaciela, który pracował w jednej z bydgoskich fabryk i od czasu do czasu podrzucał mi takie większe resztki. Pomyślałem, że to mógłby być niezły biznes. Na podwórku, z synem, "kleiliśmy" pierwszą maszynę. Kupiłem wtedy starą lokomobilę do produkcji pary. Miała 95 lat i wcześniej "robiła" parę w prywatnej pieczarkarni.
Stoi za płotem do dziś, obiecałem sobie, że ją odnowię i postawię na cokole jako symbol mojego sukcesu. Na razie wciąż nie mam na to czasu, ale w końcu to zrobię.
- Mówią niektórzy, że taki Midas z pana. Czego się dotknie, to od razu w złoto zamienia.
- Aż tak, to może nie, ale... rzeczywiście rękę do interesów chyba mam. Nawet wróżki to zauważyły. Jak odkrywały karty, to mówiły, że kasa poleje się strumieniem. Nie zawsze tak było, ale teraz nie narzekam. Biznes jest rodzinny, trójka dzieci nad tym czuwa. Ja właściwie tylko od czasu do czasu tego doglądam. A dzieciaki mówią: tata, ty możesz już nic nie robić, ale bądź!
- Tytuł "króla nalewek" na Festiwalu Smaku w Grucznie został jednak panu oficjalnie przyznany. Nawet tron królewski pan z tej okazji dostał. Może w tej "produkcji" były jakieś babcine korzenie w rodzinie?
- Nie było. Tak jakoś sam zacząłem kiedyś próbować. Chyba ze trzydzieści lat temu.
Tyle, że potem miałem przerwę i teraz produkuję je na swój użytek nieprzerwanie już od ośmiu lat. A na tym festiwalu śmiesznie było - gdy się w końcu okazało, że o tytuł najlepszej walczyły dwie moje nalewki. Oczywiście, butelki były zakodowane i nikt o tym nie wiedział. W końcu porzeczkowa zdobyła tytuł, a malinowa - wyróżnienie. Ja wyjechałem z Gruczna około 19., a potem mnie organizatorzy ścigali przez telefon, bo wiceminister chciał mi ten tron wręczyć... No i najbardziej niezadowolony z tego mojego zwycięstwa był chyba ten, który mnie długo namawiał do tego, żebym w końcu te swoje nalewki wystawił. To renomowany producent, który oferuje swoje nalewki z akcyzą.
- Z czego najchętniej te nalewki pan robi?
- Wszystkie są na spirytusie. Najczęściej - to nalewki ze śliwek, wiśni, porzeczek, brzoskwiń, a ostatnio - też z cytryny. Wyjątek stanowi pigwówka. Tę robię tylko na koniaku. I dodam, że nie mam na te nalewki żadnego sprawdzonego przepisu. Robię na wyczucie. Najstarsza w zbiorach - jest "siedmiolatka", a najbardziej ulubiona - porzeczkowa.
- A jaka jeszcze nalewka się panu marzy?
- Marzenia ma tylko ten, kto nie potrafi ich spełniać. A ja potrafię, więc o niczym nie marzę. Mam w domu około 40 oryginalnych alkoholi z całego świata i już mi miejsca brakuje, żeby to gromadzić. A wypić już się tak szybko tego nie da.
- Co jest w stanie pana wkurzyć?
- Jestem cholerykiem, więc czasem wystarczy drobiazg. Zdarza się, że rzucę wtedy mocną "wiąchą". Ale potem szybko to mi przechodzi.
- Największa wada Jacka Genderki?
- Jedna z nich - to czasem zbyt ograniczone zaufanie w stosunku do innych.
- A zaleta?
- Może upór? Jak nakreślę sobie jakieś zadanie, to ono musi być wykonane.
- To zróbmy teraz taką specjalną nalewkę z... Genderki. Bardzo lubię...
- ... święty spokój. Taki poukładany styl życia.
- Nie cierpię...
- ... kłamstwa.
- Boję się ...
- ... cierpienia. Psychicznego też.
- Choćby nie wiem co, zawsze znajdę czas na ...
- ... żagle, surfing. Być na morzu - uwielbiam. Znakomicie mnie to relaksuje. Na spotkania z przyjaciółmi - też zawsze znajdę czas.
- Zarobione pieniądze najchętniej wydaję na...
- ... na to, czego mi potrzeba.
- A jakieś męskie kaprysy? Na przykład kilkadziesiąt garniturów, dwieście krawatów?
- Nie lubię krawatów. Za "inżyniera" niechętnie robię. Wolę strój sportowy. A najważniejsze są wygodne buty. Tak - buty i łóżko. To powinno być w życiu wygodne.
- Czym można zrobić panu przykrość?
- Największą - chyba kłamstwem. Nie lubię. Nawet najdrobniejszego.
- No, a gdyby nam się takie jednak przydarzyło - dostaniemy jeszcze drugą szansę?
- ...? Pewnie tak. No, w końcu mamy sobie wybaczać. Ale na pewno to zaufanie byłoby jednak przez jakiś czas ograniczone. Bylibyście pod ściślejszą kontrolą.
- A co może sprawić panu największą przyjemność?
- Drobiazg. Czasem nawet jakiś miły uśmiech wystarczy. Gest szczerości, też może być bardzo ważny.
- Komu i za co nie podałby pan ręki?
- Na pewno ludziom, którzy chcieliby zrobić krzywdę dzieciom.
- Której z domowych czynności najbardziej pan nie lubi?
- Zmywania naczyń. Nawet, gdy jest w domu zmywarka, to jednak te naczynie do niej włożyć trzeba. I posortować przed tym.
- A w kuchni, jak się pan czuje?
- Wystarczy na mnie spojrzeć - jestem koneserem żarcia. I jak mówią specjaliści - mam szczególne receptory. Na przykład - nigdy nie mogłem pić bimbru. I nigdy nie napiję się "podrobionego" alkoholu, bo go wyczuwam na odległość. I z jedzeniem jest podobnie. A co do tuszy - nie wchodzę na wagę, bo ta zaraz krzyczy: nie dwóch na raz! Wiem, że to niezdrowe. No i uciążliwe - bo to tak, jak bym całe życie worek cementu przed sobą nosił. No, ale często dobrego jedzenia nie potrafię sobie odmówić.
- Co pana najbardziej drażni w Bydgoszczy?
- Takie ogólne niechlujstwo, z którym często mam do czynienia. I lekceważenie tych, którzy to miasto odwiedzają. No na przykład - mam wielu przyjaciół, którzy pływają i żeglują. Chętnie by tu wpłynęli, ale niestety, nie mają się gdzie zatrzymać. A tyle już się mówi o tym, że miasto nie powinno się odwracać od Brdy. Szkoda, bo myślę, że ta Brda wiele chluby by Bydgoszczy przyniosła.
- A co się panu w tym mieście podoba?
- Najbardziej starówka. No i ta Brda, o której tyle już powiedziałem. Jest naprawdę piękna. Ale też się często irytuję, gdy się okazuje, że nie można w sobotę czy niedziele wypłynąć z miasta nigdzie dalej, tylko dlatego, że nie pracują wtedy śluzowi. Dlaczego?
- Dokąd chciałby pan pojechać?
- Zaplanowaliśmy taki wypad, tylko w męskim gronie, na Kubę. Tylko trochę ten lot mnie przeraża. Bo generalnie latanie źle znoszę. A jak już - to co najwyżej 3-4 godziny. Nie dłużej.
- Które cechy najbardziej ceni pan u kobiety?
- Hm...? Wolę rozmawiać z kobietą niż mówić o niej.
- A gdyby tylko oczy miały wybierać?
- Na pewno ważny jest wdzięk, powab. Ale, niestety, często to pierwsze zauroczenie mija, gdy się kobieta odezwie.