Chociaż mam 31 lat, to jestem bardzo samotny i zrezygnowany. Kiedyś miałem przyjemne chwile w życiu. Była kobieta, którą kochałem; była praca, którą lubiłem. Wszystko się skończyło. Najpierw straciłem pracę, następnie odeszła osoba, którą kochałem. Do dziś nie wiem, dlaczego. Nie chciała ze mną rozmawiać. Kiedy mijamy się gdzieś na mieście, to odwraca głowę, udając że się nie znamy. Zawsze miałem szacunek dla kobiet. Starałem się być tolerancyjny, potrzebny. Miałem zawsze czas, żeby wysłuchać i w miarę możliwości - pomóc. Zawsze mogła na mnie liczyć. Była na pierwszym miejscu. Moje problemy były gdzieś daleko. Nigdy o nich nie mówiłem. Rodzice nauczyli mnie szacunku dla innych ludzi. Mam to we krwi, a mimo to - jestem sam. Po przykrych doświadczeniach zamknąłem się w sobie i nie dopuszczam do swego życia ludzi, od których mogę dostać w kość. Kiedy na mnie patrzą, to widzą wesołego i bardzo żartobliwego człowieka. Ale to jest tylko zewnętrzna powłoka, za którą kryję się prawdziwy ja. To są moje wewnętrzne problemy, staram się ich nie ujawniać.
W tej chwili pracuję dorywczo, bo innej pracy nie mogę znaleźć, a jakoś trzeba żyć. Jest mi bardzo ciężko, nieraz brakuje na chleb i każdy grosz zarobiony ma dla mnie ogromną wartość. Mam jeszcze trochę zobowiązań finansowych i muszę je uregulować sam. Przecież nie można kogoś obarczyć swoimi problemami! Wiem, że jakbym zostawił dług swojej rodzinie, to bardzo by to odczuli. Więc zaciskam zęby i robię co mogę, aby wyjść na prostą. Nie jest to łatwe, kiedy ktoś pomiata człowiekiem jak jakimś śmieciem. W takich warunkach teraz pracuję - nie wiem jak długo wytrzymam.
Pisząc ten list nie chcę żadnej rady ani współczucia. Po prostu - chciałem się wygadać. Dla mnie nie jest istotne, czy przeczyta pani ten list czy go wyrzuci. Takie jest teraz moje życie - nudne i bez sensu.
Ktoś
Oczywiście, przeczytałam Pana list, podobnie jak inne, tej samej treści. Są wynikiem sytuacji społecznej, braku pracy, perspektyw, braku sensu i celu. Nie piszę, że są też wynikiem braku więzi międzyludzkich, bo wierzę, że tak źle jeszcze nie jest. Przynajmniej w Pana przypadku. Stracił Pan kobietę, którą kochał, ale nadal ma Pan bliskich; rodzinę, przyjaciół. Dla nich stara się Pan "zachować twarz", uregulować zobowiązania; dla nich wstaje Pan rano i idzie do pracy, choćby dorywczej. Dla nich stara się Pan o uśmiech na twarzy i żart. Nie współczuję Panu. Ja Pana podziwiam. Poczucie samotności, które towarzyszy Panu tak bardzo, jest udziałem wielu ludzi, może nawet wszystkich. Niektórzy okresowo do niego dążą, niektórzy są na nie skazani; nawet wśród najbliższych, nawet w rodzinie.
Ludzie dochodzą do tego poczucia (wniosku o samotności) po trudnych doświadczeniach i życiowych zakrętach. Cała mądrość w tym tkwi, żeby coś z tym potem zrobić, poradzić sobie, żyć dalej. Pan próbuje, i na tym to polega. Trzeba próbować.
Nasza rubryka nazywa się "Nie jesteś sam(a)". Jest właśnie dla tych, którzy potrzebują się wygadać, jak Pan. Jest im ciężko, źle, samotnie, ale próbują. I tak trzeba. Szansę mamy zawsze. Dopóki żyjemy. Nasza sytuacja może się odmienić. Jak dzień po nocy, wiosna po zimie. Zawsze można zacząć wszystko od początku. Tylko trzeba chcieć. Wierzę, że Pan to potrafi. Potrafi Pan zobaczyć maleńkie światełko nadziei. Może w tym, że jest Pan zdrowy, że ma wokół bliskich ludzi, że zbliża się wiosna. Wierzę, że potrafi Pan uwierzyć i zobaczyć. "Szklanka nie jest zupełnie pusta". Wtedy naprawdę zmienia się los. I życie zaczyna się od nowa.
**
Nie jesteś sam (a)
Joanna Zeter psycholog
Piszę do pani ten list, ponieważ mam dosyć swojego życia. Jestem już tak zmęczony, że czasami nie mam ochoty na nic.