Ulica Padlewskiego w Płocku. Nowoczesna plomba mieści kilkanaście sklepów i punktów usługowych, nad którymi znajdują się mieszkania. Pod drugiej stronie szkoła i przedszkole, do którego Bogdan codziennie zaprowadzał wnuczkę. - Wzorowy dziadek zakochany w jedynej wnuczce - wspominają mieszkańcy. Zofia i Bogdan prowadzili butik "Gracja" z odzieżą dla pań. Przez sklep wchodziło się do mieszkania na pierwszym piętrze. Interes kręcił się dobrze, ponieważ oferowane rzeczy były dobrej jakości (- Drogie, ale ładne - zapewniają byłe klientki), a Bogdan - sprzedawca, zawsze szarmancko odnosił się do pań. Postawny, zawsze pod krawatem, łysawy, resztki włosów spięte w kucyk. Zaopatrzeniem zajmowała się Zofia. - Filigranowa, zgrabna, swoje lata miała, ale spódniczki ledwie za tyłek, maleńka torebeczka, makijaż i te rzeczy. Fajna laska, mogła się jeszcze podobać - zapewnia Robert, ochroniarz od złotnika, który sąsiaduje z "Gracją".
Zofia wcześniej pracowała w ratuszu, później w delegaturze Urzędu Wojewódzkiego. - Nie ma co, szanowana obywatelka na stanowisku kierowniczym, chociaż taka niedostępna hetera. Bogdana pod obcasem trzymała - dodaje Robert. Przeżyli razem ponad 30 lat.
Długa majówka
Majowy weekend 1999 roku był wyjątkowo długi. Zamknęli butik i szykowali się do wypoczynku. Wyjechała tylko żona i to ona w poniedziałek otworzyła sklep. Bogdan przepadł bez wieści.
- Od początku byłem pewny, że Bogdan został zabity. To nie był typ faceta, który rzuca się w ramiona innej i odjeżdża w siną dal. Jak gdzieś wyjeżdżał, to prosił, żeby sklepu doglądać - mówi Robert między jednym a drugim klientem (utleniony młodzieniec przymierza gruby srebrny łańcuch, a małżonkowie przebierają w złotych bransoletach). Może i ulica Padlewskiego jest na uboczu, ale klientów nie brakuje.
- Jak jeden przy drugim handluje, to trzeba się znać - uśmiecha się ekspedientka od złotnika. - O panu Bogdanie złego słowa nie dam powiedzieć, a że pod jej butem był, no niektórym to pasuje, a jak nie pasuje, to też jakoś z tym żyją. Jak Bogdan zniknął, to ona wszystkim powtarzała, że na wczasach poznał jakąś kobietę i z nią na Wybrzeże wyjechał. Wyjechał to wyjechał, nikt się w czyjeś prywatne życie nie chce wcinać. Chociaż, przyznaję, wyglądało to trochę dziwnie. Żona szybciutko zrobiła wyprzedaż, za grosze pozbyła się towaru, kupiła gdzie indziej mieszkanie i zamknęła sklep. Pan Bogdan się nie pojawił...
Zaginiony czy nie?
Płocka policja nie ukrywa, że zaginięcie od początku było dziwne. - Kto zgłasza czyjeś zaginięcie? Najbliższa rodzina, a tutaj tego nie było - rozkłada ręce podinspektor Jarosław Brach, rzecznik prasowy płockiej policji. Tamtejsza policja poszukuje obecnie 12 zaginionych osób. - Reagujemy na każdy sygnał - zapewnia rzecznik. - W ubiegłym roku całą noc szukaliśmy 80-letniej babci, która wyszła na grzyby i nie wróciła do domu. Babcia się znalazła. Zabłądziła w lesie, przespała pod drzewem, a rano odnalazła drogę do autobusu i wróciła. Tragedią zakończyły się poszukiwania zaginionego dziecka. Zamordował je konkubent matki, ale sprawdzamy każdy sygnał, który do nas wpłynie.
- Informacja, że mężczyzna odszedł z inną, a porzucona kobieta zamyka sklep, nikogo dziś nie dziwi. W życiu i w handlu tak bywa. Jeśli nawet ktoś dopytywał się, dlaczego przez tyle lat sklep stoi zamknięty, to też można to jakoś wytłumaczyć, prawda? - mówi podinspektor Brach.
Zaginięcia Bogdana nie zgłosiła żona ani córka. Ba, nawet nikt z jego dziesięciorga rodzeństwa mieszkającego w Płocku i okolicach. Za to do policji co jakiś czas trafiały anonimy. Pół roku temu, po sugestiach policji, córka Katarzyna zgłosiła zaginięcia ojca. - Matka była apodyktyczna, rządziła w domu. Chyba musiała jej wmówić, że ojciec wyjechał z inną, dlatego przez cztery lata nie zainteresowała się jego losem - zastanawiają się policjanci.
Szukajcie w domu
Dopiero ostatni donos był na tyle ciekawy (przeszukajcie mieszkanie przy Padlewskiego, to może znajdzie się odpowiedź, co stało się z mężczyzną), że policja wystąpiła do prokuratury o nakaz przeszukania. Dwa tygodnie temu, 6 marca wszystko stało się jasne.
- Prosiliśmy żonę o wydanie kluczy, a ona, że nie ma. Mówiła: mąż zabrał, u niego szukajcie - relacjonują policjanci. - Wezwani strażacy przepiłowali kraty i dostaliśmy się do środka. Sklep był pusty, ale mieszkanie wyglądało tak, jakby ktoś wstał z łóżka i poszedł do pracy.
- Na drzwiach szafy wisiała garsonka, na łóżku odrzucona kołdra - uzupełnia prokurator Lech Dąbrowski z płockiej prokuratury. Policję zainteresowała dziwna przybudówka w kuchni. Między kuchnią gazową a kaloryferem ktoś postawił prymitywny mur z cegieł. Wysoki może na metr. Obok stała jeszcze miska z zastygłą zaprawą, zapakowane cegły i worki z klejem "Atlas". Wewnątrz "sarkofagu" leżały zwłoki zawinięte w czarną folię. Bogdan się odnalazł. Trupi zapach co chwilę wyganiał policjantów na zewnątrz...
Kilka dni później prokuratura aresztowała na trzy miesiące Zofię pod zarzutem zabójstwa. Na razie nikt nie mówi o motywach i dowodach zbrodni. - Wiele śladów zostało zabezpieczonych, musiały dawać podstawy do jej aresztowania i postawienia takiego zarzutu - waży słowa podinspektor Brach.
Przypomina, że podobna tragedia rozegrała się pod Łęczycą. Żona zamordowała męża i zalała jego zwłoki betonem w posadzce letniej kuchni. Po kilku latach wszystko się wydało.
Rodzeństwo pyta
Dlaczego rodzeństwo Bogdana nie szukało brata?
- Szukaliśmy - twierdzi Jan, który właśnie do Brwilna przyjechał i pomaga przy kurczakach Wojciechowi. - Pytaliśmy po szpitalach psychiatrycznych, może ona z niego wariata zrobiła? Ale to żona z córką powinny policję zawiadomić! Nas tu zawsze dużo było, jak wszyscy z dziećmi się zjechali, to prawie 50 osób, to i człowiek na początku nie zwracał uwagi, że Bogdana nie ma - dodaje Wojciech. - Każdy ryje, robi, kombinuje, na życie rodzinne mało czasu zostaje. Siostry z Płocka prosiliśmy, wy bliżej, brata szukajcie.
Niech się Zosia wyśpi
- Jaka Zośka była? Tak po prawdzie, to my jej nie znaliśmy - przyznają bracia. - Styczności specjalnej nie było. Rządzić lubiła, braciak nie miał wiele do powiedzenia. Poznali się ponad 30 lat temu we Wrocławiu, tam się pobrali.
Jan pamięta, że babcia, u której Bogdan na stancji we Wrocławiu mieszkał, powtarzała: ty jej sobie za żonę nie bierz. - Rację miała - zamyśla się Jan.- Przed czterema laty Bogdan sprzedał gospodarstwo w Mańkowie pod Płockiem. Dom do wykończenia, kawał pola z foliami i szklarnią, później zniknął. Na moje, to ona chciała zgarnąć te pieniądze. Zawsze na robotę i kasę pazerna była. A on nigdy na nią złego słowa nie dał powiedzieć. Czasem, jak do nich zaglądałem, to szeptał: Tylko cichutko, jak się Zosia wyśpi, to wstanie. Może przez nią tak rzadko się spotykaliśmy? Wie pan, my nawet zdjęcia Bogdana dla policji nie mieliśmy.
- Już po zaginięciu Bogdana zmarła nasza matka, przez rok po udarze leżała w łóżku, to nam co innego w głowie było - usprawiedliwiają się.
Serce z kamienia
Żona Wojciecha przypomina, że pojechali wtedy do płockiego urzędu zawiadomić Zośkę o pogrzebie. - Okropnie się wystraszyła na nasz widok, a przecież za teściową nigdy tak nie była, żeby rozpaczać po jej śmierci.
- Wtedy jeszcze nie wiedziała, że matka zmarła - dodaje Wojciech. - Żeby to człowiek wtedy ją przycisnął, to może powiedziałaby wszystko... Na pogrzeb przyjechała, niczego nie dała po sobie poznać.
- Serce trzeba mieć z kamienia - komentuje żona Wojciecha.
Tak się jakoś złożyło, że zaczęli częściej o Bogdana pytać, gdy spadek po matce należało notarialnie przepisać i podzielić.
Jan ma na temat Zofii swoje zdanie: - Widocznie przekwitała, na to menopauza mówią, a wtedy kobity jakiegoś pierdolca mogą dostać. Tej odbiło, jeszcze na raka ponoć chorowała i już.
Chociaż bracia nie są pewni, czy Zofia potrafiłaby sama "katakumbę" w kuchni dla Bogdana zbudować. - Mur postawić, to każdy potrafi, a człowieka zabić, to jest dopiero coś - odpowiada braciom żona Wojciecha. - Ręce mu z przodu związać, żeby nie spadały, ale po co mu ten ręcznik na twarzy położyła?
Miłość i kara
Fryzjerki z zakładu przy ul. Padlewskiego przypominają sobie, że klientki już parę lat temu plotkowały, że ona go zabiła, porąbała i w lodówce trzyma. Brunetka wątpi jednak, by zrobiła to Zofia. Blondynka zastanawia się: - A może zięć go pyknął dla pieniędzy? Kaśka, córka Bogdana i Zofii mieszka teraz podobno sama z dzieckiem. O jej mężu mówią, że może znowu do więzienia trafił... - Zośce zięć się nie spodobał. Nakręciła Bogdana i nawet na ich ślub nie poszli - kiwa głową Wojciech.
- Może była tak znudzona facetem, że coś mu do jedzenia dosypała? - zastanawia się ochroniarz Robert. Wyniki sekcji zwłok będą znane za miesiąc. Wycinki z wątroby i żołądka zostaną poddane specjalistycznym badaniom, które mogą stwierdzić obecność trucizny.
A jak sekcja niczego nie wykaże? To Zośce będzie można postawić tylko zarzut z ustawy o pochówku i cmentarzach.
- Bogdan musiał być w niej zakochany, ona w nim też, dlatego go zamurowała, żeby nie odszedł. Wtedy kupiła inne mieszkanie i spokojnie żyła - ironizują bracia. Mają też pomysł, jak ukarać bratową: - Skoro tak dobrze w życiu miała, to niech dalej ma. Powinna zwariować, iść w Polskę i umrzeć gdzieś pod płotem. Więzienie krzywdą dla niej nie będzie...
Biznes
