Pani Helena z Inowrocławia w marcu wyjechała do rodziny, która mieszka w greckim Hersonisos. - Tam pomogli mi znaleźć zatrudnienie w tawernie. Podpisałam umowę z pracodawcą. Zapewnił mnie, że pracuję legalnie i że jestem ubezpieczona. Rozpoczęłam pracę na początku kwietnia. Pod koniec miesiąca zapytałam, kiedy dostanę pensję. Usłyszałam, że w połowie następnego miesiąca. Doczekałam do 15 maja i znowu upomniałam się o swoje pieniądze. Szef tawerny zaczął coś kręcić. Obiecywał, że jeśli tylko zostanę u niego do końca maja, to da mi dodatkowo 300 euro. Chciał mnie na siłę zatrzymać, bo zaczął się sezon turystyczny i potrzebował rąk do pracy. Nie dałam się nabrać. W międzyczasie zrobiłam rozeznanie wśród mieszkańców Hersonisos. Okazało się, że właściciel tej tawerny oszukał w podobny sposób kilka osób. Złożyłam pozew w greckim sądzie pracy - słyszymy.
I te osoby także zostały nabrane
Zażądali kaucji
Pan Marek z Torunia do Anglii pojechał w ciemno. Miał pracować w fabryce przy pakowaniu puszek z konserwami. W ogłoszeniu o pracę napisano, że nie jest wymagana znajomość angielskiego. Pracodawca płacił 6,20 funta za godzinę. - Zadzwoniłem pod wskazany numer. Odebrał Polak. Powiedział, że praca czeka, mam przyjeżdżać. Kazał zabrać 20 funtów na ubezpieczenie i 90 funtów opłaty za zarejestrowanie się w tamtejszym Home Office, czyli naszym odpowiedniku „pośredniaka”. Wspomniał, że trzeba zabrać jeszcze ze 100 funtów na wynajęcie mieszkania przez pierwszy tydzień. Zapytałem, czy mogę przyjechać z kolegą, bo on również byłby chętny podjąć tę pracę. Mężczyzna zapraszał nas obu. Spisał tylko nasze nazwiska i kazał się odezwać, jak już będziemy na miejscu - opowiada pan Marek.
Gdy w Anglii spotkał się z mężczyzną, z którym rozmawiał telefonicznie, dowiedział się, że za pomoc w znalezieniu pracy w fabryce zażądał od każdego wspomniane wcześniej 20 funtów na ubezpieczenie, 100 funtów na mieszkanie plus 200 funtów kaucji za pierwszy miesiąc. Razem dało to 740 funtów od nas dwóch. - Gdy grzecznie próbowaliśmy mu wyjaśnić, że nie tak się umawialiśmy, nagle jak spod ziemi wyrosło dwóch barczystych mężczyzn. Mieli po około 20-25 lat, kolczyki w uszach, szramy na twarzach. Powiedzieli, że jeśli nie zapłacimy, to inaczej będą z nami rozmawiać. Kolega próbował uciekać. Wtedy złapali go i uderzyli kilka razy w brzuch. Zostawiliśmy te pieniądze i uciekliśmy. Jeszcze tego samego dnia kupiliśmy bilet powrotny do kraju - mówi nasz Czytelnik.
Prawo jazdy w kuchni?
Pani Renata z Wocławka ucieszyła się bardzo, gdy w styczniu tego roku znalazła w prasie ogłoszenie o pracy jako pomoc kuchenna w restauracji w Londynie. - Pracodawca obiecywał niezłą pensję. W rozmowie telefonicznej ustaliliśmy, że ten pan zaklepie dla mnie miejsce. Mam się zjawić na początku marca. Zatrudni mnie na dwa lata. Zarezerwowałam bilet lotniczy, zaczęłam porządkować swoje sprawy w Polsce. Po tygodniu odebrałam telefon od menagera restauracji, który powiedział mi, że muszę przygotować 250 funtów na.... kurs prawa jazdy i przetłumaczenie dokumentów. Zamurowało mnie. Zapytałam, czy to jakiś żart. Przecież miałam pracować w kuchni. Po co mi do tego prawo jazdy?! Zrezygnowałam z pracy w tej restauracji. Na szczęście wkrótce udało mi się znaleźć dobrą pracę w Polsce.
