https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Niepubliczny interes

Maja Erdmann
Jarosław Pruss
Ze służby zdrowia da się żyć. Urolodzy ze Szpitala Wojewódzkiego w Bydgoszczy zarabiają po około 15 tysięcy miesięcznie.

     Większość pacjentów oddziału urologii Szpitala Wojewódzkiego w Bydgoszczy nawet nie wie, że są leczeni przez lekarzy z prywatnej spółki Niepubliczny Zakład Opieki Zdrowotnej "Urolog". Są święcie przekonani, że korzystają z usług publicznej służby zdrowia za swoje składkowe pieniądze. I o tym przekonani rozmawiają czasami z ordynatorem oddziału. Tymczasem wszystko jest o wiele bardziej skomplikowane. Pacjent może dostać zawrotu głowy podczas rozgryzania kto jest kim na urologii w Bizielu, kto komu, ile i za co płaci.
     Częściowo publiczni
     
Oddział urologii w szpitalu wojewódzkim istnieje. Tyle tylko, że składa się z ordynatora, 23 pielęgniarek, dwóch sekretarek medycznych i jednej salowej. Oddział urologii to także pomieszczenia, sprzęt, łóżka i chorzy, których trzeba nakarmić i zaordynować im leki - to wszystko opłaca szpital. Oddział to też jednostka na papierze, gdy dochodzi do kontaktowania usług medycznych z NFZ i płacenia za nie. A gdzie lekarze? Lekarze są z prywatnej spółki "Urolog" i kasują za swoje usługi.... 28 proc. wypracowanego kontraktu urologicznego. Czyli po prostu - im więcej chorych będą leczyć i większy kontrakt z NFZ będzie miała urologia, tym do ich kieszeni wpadnie więcej grosza. W tym roku jest to około dwóch milionów złotych do podziału między siedmiu lekarzy. Wychodzi, lekko licząc, 180 tysięcy złotych na głowę.
     Chyba żaden szpital nie płaci lekarzom na kontraktach tak hojnie. Średnia krajowa to 7 proc. za wykonane procedury dla medyka, który pracuje jako jednoosobowa firma. W Bizielu to trzy razy tyle!
     W grudniu ubiegłego roku przeciwko takim stawkom dla spółki zbuntowały się związki zawodowe. Bunt trwał krótko. Urząd Marszałkowski, właściciel szpitala, przeprowadził kontrolę. Żadnych większych uchybień nie stwierdzono.
     Tymczasem okazuje się, że w lipcu zeszłego roku dyrekcja szpitala podwyższyła kwotę z kontraktu dla spółki z 21 do... 28 proc. Związkowcy poczuli się oszukani. Przecież szpital zalegał im od lat z wpłatą ustawowych podwyżek, nie płacił funduszu socjalnego, a w styczniu tego roku spóźniał się z zapłatą za grudzień! Dyrektor lecznicy, Andrzej Motuk napisał wtedy do załogi pismo, w którym tłumaczył się "trudną kondycją finansową jednostki". Na przykład w ZUS szpital miał do spłacenia 3,5 mln długu! Mimo wszystko dał prywatnej spółce całkiem sporą kwotę ekstra.
     - Dlaczego dyrektor inwestuje w prywatną spółkę, skoro dla pracowników nie ma pieniędzy? - pytali zdumieni związkowcy.
     Dyrektor tłumaczył wtedy, że za te dodatkowe 7 proc. spółka ma kupować sprzęt na oddział, bo... szpitala nie stać na zakup aparatury, a jeśli już znajduje jakieś pieniądze, to bardzo nieregularnie. Można to przetłumaczyć tak: szpitala na sprzęt nie stać, ale jak da te pieniądze urologom, to sprzęt będzie. Prywatny, ale zawsze. Trudno to pojąć. Mało tego, dyrektor bardzo wyraźnie powiedział, że z uwagi na ciężką sytuację finansową szpitala urologia bez zakupów sprzętu nie mogłaby realizować kontraktu z NFZ. Ale jaka urologia? Oddział publiczny? Czy też spółka?
     Przedsiębiorstwo urologiczne
     
Związki zawodowe w końcu przestały się buntować, a Urząd Marszałkowski kupił szpitalowi nową aparaturę i prywatna spółka może realizować kontrakt i wypracowywać pieniądze na swoje pensje. Mało tego, NZOZ "Urolog" kwitnie, gdy reszta oddziałów z trudem wychodzi z długów. To prawdziwe przedsiębiorstwo. W szpitalu pojawiła się nawet spółka córka - "Urologa" - "UroMedic", w której lekarze zajmują się głównie kruszeniem kamieni. Poza tym mają umowę z bydgoskim Szpitalem Miejskim i z kilkoma przychodniami w regionie. I na wszystko znajdują czas.
     Warunki kontraktu ze szpitalem są bajeczne.
     Za wynajem sal, łóżek, sprzętu, wodę, prąd, ciepło i wyżywienie chorych, amortyzację sprzętu - słowem za wszystko - spółka płaci miesięcznie... trzy tysiące złotych. Mniej więcej tyle, ile Fundusz za kruszenie kamieni trzem pacjentom. A to jeszcze nie koniec świetnej umowy. Pielęgniarki opłacane są przez szpital. Zostały... oddelegowane do pracy w NZOZ "Urolog". Dlaczego? Ponoć nie chcą przejść na kontrakty i pracować "prywatnie". Szpital zaś płaci za całą tę kadrę lekko licząc 700-800 tysięcy rocznie! Gdy szpital podpisywał kontrakt z "Urologiem", ten deklarował, że wszystkie siostry przejmie na umowy kontraktowe. Nie przejął i za ich pracę nie płaci.
     Dyrektor Andrzej Motuk, ostro walczy o pieniądze na urologię. I tu znowu jest przedziwna sytuacja. Spółka sama nie negocjuje umowy z NFZ, robi to dyrektor szpitala, który potem płaci za leczenie i odlicza skrupulatnie 28 proc. wykonanego kontraktu na konto "Urologa". A walczyć dyrektor Biziela potrafi. W tym roku kontrakt był... dwa razy wyższy niż Kliniki Urologii Collegium Medicum w Bydgoszczy!
     Jak do tego doszło? Czyżby NFZ również został oczarowany siłą działania NZOZ "Urolog"?
     Chora konkurencja
     
Pod koniec zeszłego roku konsultant wojewódzki do spraw urologii, prof. Zbigniew Wolski, pisał do wszystkich możliwych instytucji interweniując w sprawie nierównego podziału pieniędzy na urologię w naszym województwie. W Klinice Urologii Collegium Medicum już wtedy kolejka pacjentów do najpoważniejszych zabiegów urologicznych liczyła ok. 300 osób. - Uniemożliwia mi się wykonywanie obowiązków konsultanta. NFZ nie chciał słuchać logicznych argumentów. Powołałem specjalny zespół, który opracował sensowne zestawienie potrzeb różnych oddziałów urologicznych. Nikt nie wziął ich pod uwagę - mówi prof. Wolski. - Zaniżono kontrakt dla kliniki, która przyjmuje pacjentów z najcięższymi postaciami chorób, powikłaniami po leczeniu w innych ośrodkach, nienaturalnie windując go w zwykłym oddziale.
     Mimo że "Urolog" ma tak doskonały kontrakt i oficjalnie nie narzeka na brak pieniędzy, to z notatek profesora Wolskiego wynika, że wielu pacjentów trafia do kliniki, bo zostali odesłani z "Urologa". Wystarczy przejrzeć jeden tydzień zapisków. Sierpień tego roku: pacjent z powikłaniami po elektrosekcji, drugi pacjent z powikłaniami po elektrosekcji, pacjentka z 40 stopniami gorączki odesłana, bo w "Urologu" nie mogą jej wykonać zabiegu - nie mają odpowiedniego sprzętu; chory, którego odesłano do kliniki, bo odmówili mu założenia cewnika - nie mają cewników! To tylko jeden tydzień przyjmowania pacjentów z zagrożeniem życia z różnych oddziałów w województwie.
     - Nie ma żadnych reguł gry, kryteriów dlaczego ten, a nie inny ośrodek dostaje takie, a nie inne pieniądze - mówi prof. Wolski. - Urzędnik NFZ sobie po prostu wybiera według własnego widzimisię.
     NFZ w tym roku zmniejszył klinice kontrakt o prawie jedną trzecią. W tym samym czasie wywindował umowę na urologię w szpitalu wojewódzkim. O prawie 2 miliony. Dlaczego?
     - Bierzemy pod uwagę kwalifikację kadry, zakres świadczeń i wyposażenie - tłumaczy Krzysztof Motyl z NFZ. - Staramy się nie różnicować prywatnych i publicznych jednostek. My reprezentujemy pacjenta. Oddział urologii w szpitalu wojewódzkim miał zawsze bardzo dobrą opinię. W wojewódzkim postawili na urologię kosztem innych specjalizacji. Coś za coś. Wybiera dyrektor.
     I to dyrektor, zdaniem urzędników NFZ, jest odpowiedzialny za wysokość wynegocjowanego kontraktu.
     Krzysztof Demidowicz, dyrektor Szpitala Uniwersyteckiego aż podskoczył na krześle jak się o tym dowiedział. - Występowałem o 3,6 mln zł, dostałem 2 miliony. Więc to ja jestem winien za ten skandaliczny kontrakt? Na urologię dziecięcą nie dostałem ani grosza, a szpital wojewódzki z "Urologiem" pół miliona dodatkowo, choć nie mają specjalistów w tym zakresie! I to moja wina? To moja wina, że dali nam o ponad połowę mniej niż "Urologowi"?!
     Układ się opłaca
     
Przy blisko sześciomilionowym kontrakcie, wynegocjowanym przez dyrektora Biziela Andrzeja Motuka, łatwo mu powiedzieć, że jest ze współpracy z "Urologiem" zadowolony. - Opłaca się nam ten układ. Dlaczego? A między innymi dlatego, że odchodzą nam wszelkie sprawy pracownicze.
     _Tu dyrektor nieco się myli. Ma z głowy siedmiu lekarzy, którzy mają "Urologa". Pozostają sprawy 25 osób personelu średniego i jednego ordynatora.
     
- Urolog przynosi dochód szpitalowi - mówi dyrektor Motuk. Z takim kontraktem trudno robić nadwykonania, jak w klinicznym. - Oni nie mają długów - chwali "Urologa" Motuk. - Same korzyści dla pacjenta. Mnie urolodzy imponują.
     Pytany dlaczego inne oddziały nie chcą iść na podobne warunki współpracy ze szpitalem przyznaje, że one akurat tak doskonałych kontraktów nie mają. Ocenia je jako słabe: - Na przykład w hematologii potrzebna nam jest sześć milionów dostaliśmy trzy.
     **Lekarze-patrioci
     Na kontrakt z NFZ nie narzeka ani dr Piotr Jarzemski, ordynator oddziału urologii w szpitalu wojewódzkim, ani dyrektor NZOZ "Urolog", Jacek Szyperski.
     Doktor Jarzemski, choć sam nie jest pracownikiem "Urologa", chwali swoich kolegów i czasami zapędza się mówiąc w liczbie mnogiej.
- Mieliśmy trzy wyjścia: narzekać, wyjechać za granicę, albo wziąć sprawy w swoje ręce.
     - Spółka doskonale funkcjonuje - mówi Jacek Szyperski. - _Cztery lata temu mieliśmy 1200 pacjentów rocznie, teraz cztery tysiące! Jak nie mówić o sukcesie? Kolejki do nas to ledwo 7-8 tygodni.
     _Przypomnijmy, że w Klinice Urologii szpitala uniwersyteckiego na zabiegi czekają setki osób.
     
- My mamy sukcesy i tak powinno być na innych oddziałach - mówi Piotr Jarzemski. - Jesteśmy młodzi mamy po 38-40 lat i nie chcemy stąd wyjeżdżać, mimo że mamy propozycje pracy na przykład w Anglii.
     _Rzeczywiście, nie ma po co wyjeżdżać. Założenie "Urologa" było strzałem w dziesiątkę. Kolejnym strzałem okazał się cudownie atrakcyjny kontrakt. Następnym - wysokość zarobków urologów. - Wycena taka jest nieadekwatna do wykonanej pracy w porównaniu do innych oddziałów urologii w całej Polsce - mówi prof. Wolski.
     Jednak analizując tabele dotyczące dochodowości oddziału, trudno oprzeć się wrażeniu, że cały oddział uległ dwa lata temu cudownemu odmienieniu. Poprawiły się tu nawet wskaźniki śmiertelności z 0,3 w 2002 (gdy był tu zwykły oddział urologiczny) na 0,1 w zeszłym roku (gdy lekarze pracowali już w spółce).
     Ekonomia też kwitnie. W 2002 roku kontrakt oddziału publicznego wynosił 3,9 mln zł, a straty - 324 tysiące złotych. W 2003 roku spółka Urolog podpisała umowę ze szpitalem i już notuje się zysk! Przy porównywalnym kontrakcie - 61 tysięcy złotych. Teraz kontrakt to prawie sześć milionów. Ciekawe, jaki zysk wypracuje spółka dla siebie i ewentualnie dla szpitala?
     NFZ zaproponował korektę przyszłorocznego kontraktu na urologię Szpitalowi Uniwersyteckiemu. Mają dostać 40 zł więcej!
     
[email protected]
     **Fot. jarosław pruss

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska