Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niewidoma Dorota staje w obronie demokracji. "O wolną Polskę będę walczyć do końca"

Roman Laudański
Trzech policjantów próbuje legitymować niewidomą Dorotę Halaburdę przed pomnikiem króla w trzeciomajowe święto.
Trzech policjantów próbuje legitymować niewidomą Dorotę Halaburdę przed pomnikiem króla w trzeciomajowe święto. Dariusz Bloch
Dorocie w lewym oku została tylko poświata, ale rozmawiając z nią nie zorientujesz się, że nie widzi. Tańczy, pomaga - i demonstruje w obronie demokracji.

Trzeciego maja przed pomnikiem króla Kazimierza w Bydgoszczy zebrało się kilkanaście osób w obronie konstytucji. Tego dnia policjanci zademonstrowali swoją siłę. Obwieszeni jak choinki we wszystkie przemocowe gadżety (gaz, kajdanki, pałki, etc.) zaczęli legitymować zebranych.

Do Doroty Halaburdy podeszło trzech mundurowych. - Po raz pierwszy w życiu - uśmiecha się Dorota. - Osoby niewidome nie muszą okazywać dokumentów. Policja może mnie tylko wezwać z osobą towarzyszącą na komisariat. Nie mają prawa zamknąć mnie w żadnym radiowozie, bo skąd mogę wiedzieć, że to policja? Tłumaczyłam policjantom, że z dokumentami jest mały problem. Mówiłam, że nie wiem, z kim rozmawiam. Poprosiłam, by stosowali procedury dotyczące osób niewidomych. Pytali mnie: po co przyszłam. No jak to po co? Na spacer! Jest święto, to spaceruję. Bez opiekuna? - spytali. Aż dali mi spokój.

W dniu święta Konstytucji mieszkańcy przespacerowali się pod pomnik Kazimierza Wielkiego. Niektórzy przynieśli transparenty, inni zaś wyłącznie swoją obecnością zamanifestowali poparcie dla wolnych sądów. Wydarzenie miało miejsce o godz. 16. Jak przekonują uczestnicy spaceru, nie było to zorganizowane zgromadzenie, obecni mieli założone maseczki i rękawiczki, a także zachowywali przynajmniej dwumetrowy odstęp między sobą. Jednak sygnał o nielegalnym zgromadzeniu otrzymali policjanci. Jak poinformował nas st. asp. Piotr Duziak z KWP w Bydgoszczy, teren objęty jest monitoringiem miejskim. Osoby obecne przed pomnikiem zostały spisane przez funkcjonariuszy. Nie mamy jednak na razie informacji, czy wyciągnięte zostaną wobec nich jakieś większe konsekwencje.

Spacer bydgoszczan w obronie wolnych sądów i Konstytucji. In...

Wypadek na Struga przy al. Kościuszki. Skuterzysta potrącił ...

- Wtedy usłyszałam krzyk koleżanki, którą - jak się później dowiedziałam - trzech policjantów wlokło do radiowozu - opowiada Dorota. - Byłam zdezorientowana. Na wołanie o pomoc reaguje każdy człowiek. Trzęsłam się, bo nie widziałam, co się dzieje. Słyszałam tylko krzyki. Później próbowałem sobie wyobrazić, co czułabym, gdyby to właśnie mnie zaczęli szarpać i ciągnąć. To było trzymanie dystansu podczas pandemii?! Czy nadal będę chodzić na demonstracje? Nie ma innej opcji! Liczę się z konsekwencjami, któregoś dnia i mnie się sięgnie. Nie chodzę tam dla rozrywki, dla rozrywki to tańczę.

Jak głucha ze ślepym

Dorota opowiada, że taniec pomaga jej w utrzymaniu równowagi. Do tańca zmobilizował ją Grzegorz, syn Anny, którą poznała w niecodziennych okolicznościach. Grzegorz jest osobą niesłyszącą, ale mówi. Od małego uczył się czytać z ruchu warg. Często z Dorotą żartują, że kiedy ślepa z głuchym razem tańczą, to musi być dobrze.

Dorota opowiada, że pewnego wieczora, po utracie wzroku, wychodząc z domu potknęła się o coś. Myślała, że może ktoś rzucił między samochodami śmieci. Próbowała je odsunąć i wtedy okazało się, że na ziemi leżało ciało. - Szok! Było już ciemno, choć dla mnie zawsze jest ciemno. Między samochodami ktoś leżał. Nim się zorientowałam, o co chodzi, Anna zaczęła odzyskiwać przytomność. Okazało się, że zemdlała. Walczyła z chorobą nowotworową, czuła się coraz gorzej. Ważyła niewiele ponad czterdzieści kilo. Nie pozwoliła mi zadzwonić na pogotowie ani zawiadomić swoich dorosłych dzieci. Odprowadziłam ją, posiedziałyśmy razem. Później Ania była moimi oczami, a ja niosłam nasze siatki z zakupami, bo siły jeszcze trochę mi zostało. Przez kilka miesięcy zaglądałam do niej, żeby sprawdzić czy żyje.

Anna zmarła. Jej dzieci zaprzyjaźniły się z Dorotą. W tańcach latynoskich są z Grzegorzem coraz lepsi.

Z choroby w chorobę

Dorota opowiada, że wzrok traciła przez kilka lat. Zwyrodnienie plamki żółtej. Niektórzy lekarze mówią, że choroba może być dziedziczna. - Mogę się z tym zgodzić, bo starzejący się tata narzekał, że coraz słabiej widzi - przypomina. - To powinno przytrafić się dopiero na starość, ale moja starość gwałtownie przyspieszyła, kiedy zachorowałam na raka. Operacje onkologiczne, chemia, to wszystko mogło przyspieszyć chorobę oczu. Kiedy kobieta po czterdziestce słyszy, że zachorowała na raka, to nie myśli: mogę umrzeć, tylko - przecież będę okaleczona. Jak się rozbiorę na plaży?! Chyba w tym wieku tak jest. O tym, że mam złośliwy nowotwór, dowiedziałam się dwa tygodnie przed Wigilią. Nie powiedziałam bliskim, bo po co mam ich martwić. Zawsze byłam silna.

Za barem i na sali

Barman - kelner to wyuczony zawód Doroty. Niezwykle barwnie opowiada o życiu w PRL-u widzianym zza hotelowego baru. Pracowała w hotelu „Brda”, wtedy jednym z niewielu w Bydgoszczy. - W tamtych czasach w Bydgoszczy liczył się tylko „Orbis” i „Brda”. W „Savoy’u” były dancingi, „Słowianka” miała złą renomę, a do „Zodiaku” wpuszczali tylko pod krawatem - wylicza Dorota. - Kto bywał u nas? Cinkciarze, dziwki, prywaciarze, panowie i panie w delegacji, turyści w ramach wycieczek zorganizowanych, np. z DDR (Niemiecka Republika Demokratyczna), występujący w Bydgoszczy i okolicach artyści. Oficjalnie zarabialiśmy niewielkie pieniądze, ale liczyły się napiwki. W tamtych czasach mówiło się, że najlepsze zarobki ma dziwka, taksówkarz i kelnerka. Dobre zawody. Trzeba było znać choć podstawy języków, bo jak się zagadało, to było przyjemniej. Niemcy zawsze zostawiali pół marki, markę czy dwie napiwku. Kiedyś Amerykanie przylecieli uruchamiać w bydgoskim „Zachemie” zagraniczne instalacje. Mieszkali u nas w hotelu. Standardowe śniadania, obiadki, a zostawiali - dla nich niewielkie pieniądze, a dla nas pokaźne napiwki. Przecież w tamtych czasach obywatelowi wolno było posiadać tylko bony dolarowe, a oni zostawili mi dolary, które dla mnie były fortuną. Później kupiłam sobie za nie zakopiański kożuch! Marzenie każdej dziewczyny.

- Stojąc za barem uwielbiałam patrzeć na bawiących się ludzi. Słuchałam godzinami „spowiadających się” klientów. Byłam „barowym psychologiem” i, jak mówili, byłam w tym dobra. Często musiałam tłumaczyć klientom, że jestem taka sama jak ich żony.

Wylicza prywaciarzy, jak na tamte czasy naprawdę bogatych, a jednocześnie z problemami zwykłych ludzi. Z alkoholem, który gubił prawie każdego.

W „Brdzie” zatrzymywali się wtedy aktorzy i artyści. Dorota prosiła ich o autografy dla córki. - Kiedyś zauważyłam w restauracji Emila Karewicza - Brunnera z serialowej „Stawki większej niż życie” - opowiada. - Biegnę rozgorączkowana do kolegów, mówię przejęta: - Jaki numer, Karewicz na sali! Kto? - pytają. - No „Brunner, ty świnio!” A w tym czasie pan Karewicz stanął już za mną. Słyszę śmiech, odwracam się niepewnie, a on mnie chwali, jak pięknie cytuję jego rolę. Śmiał się. Z kolei Bronisława Pawlika (grał Rzeckiego w „Lalce”) zapamiętała, bo jej córka i jego wnuczka były w jednym wieku.

Za to o Violetcie Villas Dorota mówi niechętnie. - Rozkapryszona gwiazda. Potrafiła być opryskliwa, wiecznie jej coś nie pasowało. Czuła się wyraźnie lepsza. Przeciwieństwem był Krzysztof Krawczyk. Autograf dla córki Doroty podpisał: „od wujka Krzysia”.

Babciu, walcz!

- Nigdy nie miałam prawicowych przekonań, choć wychowałam się w rodzinie wierzącej. Mieszkaliśmy w sąsiedztwie kościoła na placu Piastowskim. Wtedy organistą był mieszkający niedaleko pan. Niewidomy. Babcia prosiła, żebym odprowadzała go do kościoła. Dziękował, głaskał po główce. Rodzice zawsze posyłali nas do kościoła, tylko my wchodziliśmy jednym wejściem, a wychodziliśmy drugim i biegliśmy na poranek filmowy w pobliskim kinie „Gryf”. Wierzę, ale nie w Kościół i księży. Nie zgadzam się z gromadzeniem bogactw. Akceptuję ludzi, nawet pisiorów. Patrzę, czy to jest dobry czy zły człowiek.

Dorota: - A jak już jesteśmy przy „pisiorach”, to opowiem, jak wybrałam się na Marsz Tysiąca Tóg w obronie sędziów. Pomyślałam: na dworzec trafię, w Warszawie dam sobie radę, to jadę. Doszłam do ulicy Miodowej. Stanęłam i słucham, a tu jakieś dziwne rozmowy i komentarze. Przecież nie widzę, kto ma jakie hasła na transparentach. Mogę je tylko usłyszeć, jak ludzie je skandują. Okazało się, że stanęłam przy „pisiorach”. To zwinęłam się, poprosiłam o pomoc i trafiłam do naszych. Nawet z międzynarodowymi sędziami mam zdjęcia! Na dworzec odprowadziły mnie przypadkowo poznane osoby.

Państwo ograniczeń

- Na protesty i spotkania Komitetu Obrony Demokracji i Obywateli RP przychodziłam najpierw jako obserwator, ale sytuacja w Polsce zaczęła mnie po prostu mierzić. Przypomniałam sobie młodość, gdy tato zabierał mnie na spotkania z Lechem Wałęsą czy z Janem Rulewskim. Wróciły obrazy ze stanu wojennego i pomyślałam, że pamiętam, w jakiej Polsce żyłam, w jakiej żyję. Dziś mam dorosłą córkę, dorastające wnuki i naprawdę nie chcę, żeby oni żyli w państwie pełnym ograniczeń. Mam wolny czas, a jeśli zatrzyma mnie policja - to nikt w domu głodny nie zostanie. Muszę walczyć o przyszłość dla wnuków. Swoje przeżyłam. Jakoś sobie poradzę. Nie chcę, żeby moje wnuki nie mogły podróżować po Europie i po świecie, jak nas wyrzucą z Unii Europejskiej. Niech mają swoje wartości i je szanują. Niech kochają swój kraj, ale jest mi wstyd za to, co dzieje się teraz w polityce. Będę bronić swoich przekonań dla moich wnucząt, które nie wiedziały, że chodzę na demonstracje. W pewnym momencie wnuczka zobaczyła moje zdjęcie z trzema policjantami pod pomnikiem króla. Napisała: „Babciu, co się stało!?” Uspokajałam. Opowiedziałam, dlaczego tam chodzę. Napisała mi: „Babciu, jestem strasznie z ciebie dumna. Walcz!” To mi dodało powera.

Z białą laską

- Choroba nauczyła mnie stawiania sobie wysokich wyzwań - opowiada Dorota. - Wzrok traciłam przez kilka lat. Nie mogłam czytać książek, korzystać z komputera, nie widziałam klawiatury w starej komórce. Miałam nadzieję, że przestanę widzieć dopiero na starość, a może jakimś cudem mnie to minie? Udawałam perfekcjonistkę. Obiady, sprzątanie. Myślałam wtedy, że dopóki widzę, dopóty nie mogę należeć do Związku Niewidomych, a przecież to Związek Niewidomych i Niedowidzących!

Kiedy pewnego dnia wypadłam rano z łóżka, bo nic nie widziałam, to był szok. Pomyślałam: możesz żyć albo możesz umrzeć. Poszłam do Związku Niewidomych. Dzięki unijnym funduszom dostałam się na różne kursy uczące radzenia sobie w życiu codziennym. Poznałam ludzi. Pamiętam, kiedy dostałam pierwsze zadanie, żeby wyjść z białą laską do najbliższego sklepu, zrobić zakupy i wrócić. Laski wstydziłam się najbardziej. A tu tylu ludzi chciało mi pomóc, że aż miałam łzy w oczach. Wróciłam i poczułam się bardzo dumna z siebie. Laska pomaga we wszystkim. Na nowo nauczyłam się gotować. Doszło do tego, że jeśli nie mam laski, to ludzie myślą, że widzę. Musiałam nauczyć się słuchać. Często się przewracałam (już coraz mniej), zdarzało mi się, że w sklepie ochroniarze zwracają mi uwagę, że coś potrącę czy zrzucę. Jak mi kiedyś któryś rzucił: gdzie pani łazi, nie widzi pani, że podłoga jest brudna - to poprosiłam, żeby ją umył. Zdarza mi się, że pomylę masło z margaryną, czy zamiast mleka kupię maślankę. Znajome kasjerki na mój widok same proponują pomoc. Teraz też nauczyłam się o nią prosić. Nie mylę już linii autobusowych. Spotkałam niewidomego pana - muzyka, który chodzi bez laski, bo słyszy drzewa, krzaki, ruch uliczny. Dzięki niemu uczyłam się słuchać otoczenia, ale aż tak perfekcyjnego słuchu nie mam. Czasem opowiadam młodzieży w szkołach o swojej chorobie. Pytają, czy się maluję? Jak sobie radzę z fryzurą? A paznokcie? Opowiadam, że dobry wygląd zapewnia mi szczęście do dobrych ludzi. Kiedyś chodziłam do dziewczyny, której pomogłam uwierzyć w siebie. Otworzyła swój salon kosmetyczny. Polubiłyśmy się bardzo.

Z ubieraniem się nie mam problemu, bo córka robi mi porządek w szafach. Wywiozła chyba kilkanaście worów odzieży, dzięki temu wiem, gdzie mam spodnie granatowe, czerwone i białe. Dziś wiem, że mam trzy kurtki i potrafię je odróżnić. Uczę się zapamiętywać, dlatego nie mogę mieć pełnej szafy. A kiedy chcę sobie kupić coś nowego, to wybieram się z córką. Zanim straciłam wzrok, jak większość kobiet byłam zakręcona na punkcie butów i torebek. Wtedy kupiłam sobie dwie pary butów na koturnie. Dobrej marki. Teraz tylko je dotykam, bo nie mogę w nich chodzić. Nie włożę już szpilek, bo buty muszą być bezpieczne. Tych koturnów nie zdążyłam nawet wzuć na stopy. Nie wiedziałam, że choroba przyjdzie tak nagle.

Dorota powtarza, że w życiu zawsze kierowała się zasadami. Nigdy nikogo nie obrażała. Szanowała siebie i innych. - Nie muszę się zgadzać z czyimiś poglądami. Możemy o tym spokojnie porozmawiać. Kocham ludzi i nie potrafiłabym bez nich żyć. A o wolną Polskę będę walczyć do końca - podkreśla.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska