Choć zdarzyło się przez paroma godzinami, do tej pory jestem pod wrażeniem. Po raz pierwszy w życiu drogę przebiegł mi nie kot, a wilk. Dziwne wrażenie, gdy na morzu asfaltu pojawia się nagle dzika przyroda w skondensowanej wersji.
Jednym ze słów, których w słowniku współczesnej polszczyzny nienawidzę najmocniej, jest słowo „profesjonalny”. Bo to już nie to samo, co “solidny”, “sprawny”, “bezbłędny”, “wykwalifikowany”. Jest w słowie „profesjonalny” jakiś bonus – zapach perfum mydłka w garniturku od Hugo Bossa, żel na ułożonej czuprynce, metalik na blachach hybrydowego auta. W słowie „profesjonalny” pobrzmiewa chęć zaspokojenia potrzeb klienta za wszelką cenę, nawet za cenę zdrowego rozsądku.
Księstwem udzielnym profesjonalizmu jest telewizja. Oj, tutaj profesjonalizm lęgnie się w każdej szparze. Niedługo profesjonalna technika będzie tak zaawansowana, że holograficzna postać Danuty Holeckiej wyleci z telewizora, aby nam szeptać wiadomości do uszka. Profesjonalizm telewizyjny ma swoje prawa, więc trzeba upchnąć zawody sportowe w Wiśle tak aby zmieściły się przed transmisją z festiwalu młodych pop-gwiazdek. Niech ich niesie huragan, byle zdążyli przed blokiem reklamowym. W rzeczywistości telewizyjnej zjawiska, które na LED-owej gładzi ekranu wyglądają nieprofesjonalnie, trzeba pilnie sprofesjonalizować. Na przykład trawę na Stadionie Narodowym. Niestety trawa jest organizmem tak prymitywnym, że trudno jej wyperorować, że listopad i zasłonięty dach nie są wytłumaczeniem dla braku soczystej zieloności na ekranie. Ufam jednak, że zjednoczone siły profesjonalizmu ściągną nam z Nowej Zelandii kontenerowiec z profesjonalną trawą. A przy okazji śnieg z Arktyki, żeby upadek Żyły wyglądał bardziej profesjonalnie.
A ty wilku pędź przed siebie, dopóki ci drogi nie zamknęli profesjonalnym płotem.
