Spektakl pt. "Versus" to kameralna sztuka rozpisana na troje aktorów. Grają Daria Kowalonek, Dominik Gostomski i Błażej Tachasiuk. Ten ostatni stworzył poruszającą kreację głównego bohatera Fransua Żako (taka pisownia została zastosowana w dramacie "Walizka" Danuty Sikorskiej-Miszczuk, na której opiera się przedstawienie Szlangi). Kto widział w tej roli Łukasza Sajnaja, ten przyzna, że Tachasiuk śmiało może z nim konkurować.
Rzecz jest o naturze ludzkiej, o walce idei, postaw, poglądów. Chwyt teatru w teatrze pozwala Szlandze na pokazanie krótkich scenek, w których widać, że konfrontacja jest wpisana w nasze życie. Oto Ameryka z jej kultem wolności i poszanowania praw jednostki, w której dominuje kolor biały... Oto Polska, w której politycy - z szalikiem kibica na szyi - będą ją uważać za kraj tylko dla "swoich". Wszystkich innych najchętniej, jak to się mówi, posłaliby do gazu.
Oto wreszcie ulubiona historia Szlangi, którą raz już nam opowiedział. O Fransua Żako, który przypadkiem odwiedza Muzeum Zagłady, by uświadomić sobie, kim był jego ojciec. Znaleziona w muzeum walizka przywraca mu pamięć, zmusza do konfrontacji z samym sobą. - A więc naprawdę jestem Żydem - dociera do bohatera sztuki. - A mój ojciec zginął w komorze gazowej w Auschwitz.
To musi być szok. Nikt nie lubi należeć do wykluczonych, naznaczonych piętnem. Lepiej przecież być Francuzem niż Żydem. Lepiej nie wiedzieć, co się działo w czasie wojny. Nie być ofiarą.
Spektakl kończy współczesna klamra - aktorzy skaczą sobie do oczu, obrzucając się inwektywami, już w polskich realiach. Na scenie pozostaje jedynie dziewczyna. W ręku ma biało-czerwoną trąbkę, jaka zazwyczaj dopinguje na meczach kibiców. Jej przeraźliwy dźwięk rozlega się przy gasnącym świetle. W końcu jest tylko ciemność i nic więcej. Ta scena robi wrażenie. I jest nie tylko krzykiem rozpaczy, ale też ostrzeżeniem.
Czytaj e-wydanie »