Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Obcy dzielą z nimi ból i łzy. I z nimi powtarzają pytanie: dlaczego?

Hanna Sowińska
Aleksander Fedorowicz (z lewej) był tłumaczem prezydenckim. 10 kwietnia 2010 r., podczas uroczystości w Katyniu, miał  tłumaczyć na język rosyjski przemówienie Lecha Kaczyńskiego.Marek Uleryk, oficer BOR, ochraniał Marię Kaczyńską. Razem z prezydencką parą i jeszcze 93 osobami  był na pokładzie TU-154M
Aleksander Fedorowicz (z lewej) był tłumaczem prezydenckim. 10 kwietnia 2010 r., podczas uroczystości w Katyniu, miał tłumaczyć na język rosyjski przemówienie Lecha Kaczyńskiego.Marek Uleryk, oficer BOR, ochraniał Marię Kaczyńską. Razem z prezydencką parą i jeszcze 93 osobami był na pokładzie TU-154M archiwum
- To nie był zwykły wypadek, bo żadna z odpowiedzialnych za sprawy państwa osób tak by się nie zachowywała - ze smutkiem konstatuje Dariusz Fedorowicz. Jego brat Alek był na pokładzie TU-154M.

Dziewięćdziesiąt sześć osób. Tyle nazwisk i życiorysów. Tyleż niewyobrażalnych dramatów. Polska okryta kirem. W niej miasta, miasteczka, wsie, z których pochodzili pasażerowie i załoga samolotu lecącego 10 kwietnia 2010 r. z Warszawy do Smoleńska na obchody 70. rocznicy Zbrodni Katyńskiej.

- Na pokładzie był Aleksander Fedorowicz, mój siostrzeniec i chrześniak zarazem - pięć lat temu łamiącym się głosem mówił prof. Roman Kotzbach, znany w mieście nad Brdą położnik i ginekolog.
Wtedy od hiobowej wiadomości ze Smoleńska minęło zaledwie kilka godzin. Choć oficjalna lista ofiar już była znana, to niewiele osób wiedziało, że Alek to rodowity bydgoszczanin i prezydencki tłumacz.

Na oficjalnej liście ofiar było też ośmiu funkcjonariuszy BOR - wśród nich pochodzący z Dziewierzewa (gm.Kcynia ) Marek Uleryk. Szok dla rodziny i mieszkańców tej niewielkiej wsi. Szok dla wszystkich, którzy znali oficera ochraniającego Pierwszą Damę Marię Kaczyńską.

Modlą się, zapalają znicze
Alek był absolwentem V Liceum Ogólnokształcącego w Bydgoszczy. Znał doskonale pięć języków, w tym m.in. rosyjski, angielski i hebrajski. Marzył o karierze wojskowej, ale uniemożliwiła mu to niewielka wada serca.

- Postanowił więc służyć ojczyźnie jako dyplomata - wspominał tragicznie zmarłego brata Dariusz Fedorowicz. - Udało mu się, w gronie zaledwie dziesięciu osób z całego kraju, przejść przez gęste sito naboru na studia dyplomatyczne w renomowanym Moskiewskim Instytucie Stosunków Międzynarodowych. Pojechał jako stypendysta polskiego rządu, skierowany przez śp. ministra Skubiszewskiego. Po studiach został oddelegowany do Uzbekistanu, gdzie pełnił służbę wicekonsula RP w Taszkiencie.

Dariusz Fedorowicz: - Dziś nie czas stawiać pomniki. To czas na walkę o naszą wolność i walkę z kłamstwem smoleńskim!

W czwartek, na trzy dni przed tragiczną śmiercią, Aleksander zadzwonił do koleżanki: - Oglądaj mnie w Katyniu, będę przy boku prezydenta - powiedział.

Choć na Lecha Kaczyńskiego, jego żonę Marię i pozostałych członków oficjalnej delegacji czekano na cmentarzu, uroczystości nie było. I Alek już nie przetłumaczył tego, co na miejscu sowieckiej zbrodni popełnionej w 1940 r. chciał powiedzieć polski prezydent.

Gdy dotarła tam trudna do uwierzenia wieść o katastrofie, zgromadzeni odmówili tylko krótką modlitwę.
Alek spoczął w rodzinnym grobie, u boku matki na cmentarzu przy ul. Toruńskiej w Bydgoszczy.

Minęło pięć lat od katastrofy. - Jest grono ludzi, którzy pamiętają o Aleksandrze. Przychodzą na jego grób, zapalają znicze, zatrzymują się na chwilkę. Myślę, że pewnie nie tylko mojego brata wspominają, ale wszystkich, którzy polegli w służbie ojczyzny - mówi Dariusz Fedorowicz.

Pomniki schodzą na dalszy plan
W 2012 r. na łamach "Pomorskiej" ujawnił, że w rodzinnym mieście Alka stanie pomnik ofiar smoleńskiej katastrofy.

Minęło kilka lat.- Pomniki schodzą na dalszy plan. Kiedyś może to się stanie, teraz jednak musimy się skupić na tym, co najważniejsze. W ciągu pięciu lat nie udało się w sposób rzetelny i właściwy - tak jak to dzieje się na całym świecie - przeprowadzić śledztwa. To jest niepojęte. To pokazuje, jakim Polska jest teraz państwem - ocenia brat Aleksandra Fedorowicza.

Przypomina o zestrzelonym w 2014 r. boeingu 777 malezyjskich linii lotniczych. - Nawet z linii frontu (dramat wydarzył się na wschodzie Ukrainy, na opanowanym przez prorosyjskich rebeliantów obszarze - przyp. aut.) można było ściągnąć wrak samolotu i przetransportować do Holandii. Nam się to nie udało. Trudno znaleźć przyczyny tego, czego byliśmy świadkami przez minione pięć lat. Czy to tylko indolencja naszych władz, czy brak woli?

Brat tragicznie zmarłego prezydenckiego tłumacza uważa, że bez międzynarodowego śledztwa świat nie pozna prawdziwych przyczyn tego, co rankiem 10 kwietnia wydarzyło się w Smoleńsku: - Zdaję sobie sprawę z tego, co tam naprawdę się stało. Każdy, kto myśli zdroworosądkowo, wie, że ważąca 80 ton maszyna, przy prędkości 280 km, uderza w całości o ziemię, rozpada się na dziesiątki tysięcy kawałków, a na miękkiej ziemi na ma żadnego śladu upadku samolotu. Coś jest nie tak - komentuje Dariusz Fedorowicz

Kwiecień 2010 r. Marek Uleryk, choć bardzo zapracowany, obiecał rodzicom, że spędzi z nimi krótki urlop. Jeszcze tylko poleci do Katynia, a potem już będzie z bliskimi. Umawiał się też z przyjaciółmi na ryby. Bo łowienie było jego wielką pasją. Już się na łowisko nie wybrał...

Kiedy pierwsze wiadomości o tragedii w Smoleńsku dotarły do Dziewierzewa, rodzina łudziła się, że może tego dnia nie miał jednak służby. Maria Kordyś, siostra Marka wspominała, że chwyciła za telefon, wystukała numer brata i prosiła Boga, by odebrał...

Marek Uleryk urodził się na Pałukach, a wychowywał w Dziewierzewie. Marzył, by zostać kolejarzem, ale życie napisało inny scenariusz. Będąc w wojsku zapałał miłością do... skoków spadochronowych. Dwa razy zdobywał tytuł mistrza Polski w wieloboju spadochronowym indywidualnie. Drużynowo też miał sukcesy. Zaliczał na piątkę tak dzienne, jak i nocne próby ze spadochronem. Wtedy też zaczął marzyć o pracy w Biurze Ochrony Rządu. I choć łatwo nie było, udało się.

Służbę w BOR rozpoczął 1 września 2003 r. Zaczynał od pracy w ochronie prezydenckiego pałacu, później strzegł prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. W 2005 r., kiedy po wyborach prezydentem RP został Lech Kaczyński, znalazł się w jego ochronie. Ostatecznie do swej ochrony wybrała go Maria Kaczyńska. Bliskim opowiadał o jej wielkim sercu i o tym, że "matkuje chroniącym ją funkcjonariuszom".

"Marek nie obronił Pierwszej Damy, i nikt Jego też nie obronił. Dlaczego" - pytała 10 kwietnia 2010 r. jedna z internautek. To dramatyczne pytanie powtarzają nie tylko rodziny 96 ofiar. Miliony Polaków też.

Ciało brata zidentyfikowała w Moskwie siostra Aldona Polcyn, która mieszka w Warszawie. Jego pogrzeb w rodzinnym Dziewierzewie zgromadził setki osób. Jeszcze przed uroczystościami miaszkańcy wsi, do swoich aut przywiązali czarne wstążeczki. Na znak żałoby i solidarności z bliskimi Marka.

- Człowiek fizycznie wielki, ale o łagodnym sercu - wspominał Uleryka ks. proboszcz Alfred Lugiert.

Krótko po tragicznej śmierci syna odeszła Janina Uleryk, której ciężką chorobą tak bardzo się przejmował. Nie żyje również Stanisław Uleryk, ojciec Marka.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska