https://pomorska.pl
reklama
Pasek artykułowy - wybory

Ojciec trędowatych

Roman Laudański
- Jeśli nawet ojciec Marian nie dostanie Pokojowej Nagrody Nobla, to sama nominacja jest dla nas bardzo ważna - uśmiecha się ojciec Feliks Poćwiardowski. - I jestem przekonany, że gdyby ją dostał, to dla siebie nie weźmie ani centa.

     Po ogłoszeniu kandydatury ojca Mariana Żelazka do Pokojowej Nagrody Nobla w Domu Misyjnym Księży Werbistów w Laskowicach Pomorskich zapanowało radosne poruszenie. Choć ojciec Marian bardziej związany jest z werbistami z Chludowa pod Poznaniem, to przecież w Laskowicach bywał, tu odpoczywał podczas urlopów w Polsce.
     Osoba to niezwykła, od 52 lat misjonarz w Indiach. Założyciel kolonii trędowatych, taka "Matka Teresa w spodniach" - jak nazywają go niektórzy. Gdyby otrzymał tę nagrodę, byłby to drugi pokojowy Nobel dla Polaka - po Lechu Wałęsie.
     Schronienie
     
- To okazja do pokazania tych, którzy są bezinteresownymi ambasadorami dobra - mówi ojciec Poćwiardowski. - Oprócz ojca Mariana jest to także doktor Wanda Błeńska, która ponad 40 lat leczyła trędowatych w Ugandzie.
     Miasto Puri nad Zatoką Bengalską jest dla Hindusów centrum religijnym porównywalnym z naszą Częstochową, to także jeden z czakramów ważnych dla wyznawców hinduizmu. 25 tysięcy kapłanów pełni posługę w potężnej świątyni Dżagannthy - Pana Świata. Dziedzińce wypełnia codziennie 10 tys. pielgrzymów i święte krowy, a dzień rozpoczyna się od wprowadzenia do świątyni słonia, który oddaje hołd Panu Świata. Do Puri ściągają też żebracy i trędowaci. Tworzą prawdziwe szpalery rąk wyciągniętych po jałmużnę. Słabsi i chorzy są odpychani, a nie mając co jeść - umierają. To właśnie dla nich ojciec Marian założył kolonię trędowatych. Początkowo dawała schronienie 100 trędowatym, dziś jest ich tam ponad 900.
     Niewiele do radości
     
- W latach 80. pojechałem do Puri nakręcić film dokumentalny o ojcu Marianie - wspomina ojciec Poćwiardowski. - Gdy zaprowadził mnie do trędowatych, którym codziennie opatruje rany, drżały mi ręce i nie mogłem utrzymać kamery. Musiały minąć trzy dni, by ojciec Marian przekonał mnie do ponownego sięgnięcia po kamerę.
     Na jednym z ujęć ojciec Żelazek pochyla się nad okaleczoną przez trąd starszą kobietą. Otulał ją ciepłym szalem (to prezent na Boże Narodzenie), a kobieta wpatruje się w niego z takim uśmiechem, że ojciec Feliks musiał zatytułować reportaż "Tak niewiele potrzeba do radości".
     To właśnie dla "niedotykalnych" w kolonii powstał warsztat szewski obuwia ortopedycznego, zakład włókienniczy, szkoła krawiecka, kuchnia miłosierdzia i biblioteka katolicka. Całe osiedle dla "odrzuconych", którzy - nawet po wyleczeniu - wyrzucani byli z rodzinnych domów.
     Powstało też Centrum Poszukiwania Prawdy, w którym spotykają się przedstawiciele różnych religii, by pokazywać, co w ich wyznaniu jest najlepszego. "Wartości przemijającego świata", to jeden z tematów dyskusyjnych.
     Rowerem przez dżunglę
     
Przed Puri ojciec Marian pracował wśród Adibasów, pierwotnego szczepu zaliczanego do najniższej warstwy. W latach 50. władze zabroniły im już rytuału zabijania ludzi i skrapiania krwią pól, by zbiory były lepsze, ale zdarzało się, że przypadkowy wędrowiec padał ofiarą tych praktyk "Co do mnie - mówił ojciec Marian - nie chciałbym być tego rodzaju męczennikiem, bo w niebie na pewno robiono by mi trudności, że to nie męczeństwo dla wiary, ale z powodu ciemnoty ludzkiej". A okazji do takiego męczeństwa nie brakowało. Początkowo po dżungli podróżował rowerem. "Moim największym szczęściem było to, że mogłem wieźć rowerem Pana Jezusa 30-40 kilometrów do umierających, którzy żyli z dala od większych skupisk ludzkich, gdzieś w dżungli".
     Nie brakowało też innych niebezpieczeństw. Na ścieżkach wygrzewały się kobry, a spotkanie z czarnym niedźwiedziem mogło się również skończyć tragicznie. Ojciec Feliks wspomina spotkanie w dżungli ojca Żelazka z lampartem. - Struchlały patrzył lampartowi prosto w oczy i modlił się, a wtedy drapieżnik odwrócił się odszedł.
     Dwie ojczyzny
     
- Jest prostym człowiekiem, skromnym, pogodnym - tak charakteryzuje ojca Mariana ojciec Poćwiardowski. - Podczas mojego pobytu w Indiach nie usłyszałem, by na kogokolwiek podniósł głos. Ma wewnętrzną potrzebę czynienia dobra. W każdym je widzi, nawet w tych, którzy go okradli, a w misji zdarzało się to wiele razy. W Kalkucie często kontaktował się z Matką Teresą. Ona zbierała nędzarzy, by mogli godnie umrzeć, a on poświęcił się trędowatym. Mógłby wrócić do Polski, zawsze powtarza, że tu jest jego ojczyzna, ale sercem związany jest z Indiami i tam chce umrzeć.
     

  • Komitet inicjujący kandydaturę duchownego do Pokojowej Nagrody Nobla zawiązali jego przyjaciele i współpracownicy, m.in. dr Wanda Błeńska, ks. Edward Brzostowski, abp Kazimierz Majdański, prof. Krzysztof Byrski. Kandydaturę tą poparło wiele osób duchownych, przedstawicieli świata polityki, kultury i nauki. Wśród wspierających znaleźli się m.in: nobliści - Wisława Szymborska i Czesław Miłosz, prezes polskiego Pen Clubu Władysław Bartoszewski, reżyser Andrzej Wajda, były minister spraw zagranicznych Bronisław Geremek, indyjski arcybiskup Raphael Cheenath oraz członek indyjskego senatu Maurice Kujur.
         

  • Marian Żelazek urodził się w Palędziu pod Poznaniem w 1918 roku jako siódme z szesnaściorga dzieci państwa Żelazków. W 1932 roku wstępuje do niższego seminarium księży werbistów w Górnej Grupie. W 1940 aresztowany przez gestapo z grupą 26 kleryków trafia do obozu koncentracyjnego. Przeżyje tylko 10 z nich. W 1948 roku przyjmuje święcenia kapłańskie, dwa lata później rozpoczyna pracę w Indiach. W 1998 roku obchodził 80-lecie urodzin i 50-lecie święceń kapłańskich.
         PS.

  • Korzystałem z książki Wandy Kocięckiej i o. Henryka Kałuży SVD "Namaste, ojcze Marianie" oraz miesięcznika "Misjonarz".
         

    Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska