https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Opowieści trapera

joanna grzegorzewska [email protected]
- Zabierając Kirgizom nakrycie głowy, zabierasz im duszę. I ja to zrobiłem. Ale oni też mi na to pozwolili - opowiada Korneliusz Korniluk.
- Zabierając Kirgizom nakrycie głowy, zabierasz im duszę. I ja to zrobiłem. Ale oni też mi na to pozwolili - opowiada Korneliusz Korniluk. Fot. Tytus Żmijewski
Nazywa się Korniluk, Korneliusz Korniluk. Ma żonę, syna, wnuka i pasje. A wśród nich tę największą- podróże. Korneliusz Korniluk, emerytowany poligraf, retuszer, lat 66.

Korneliusz Korniluk ma bzika na punkcie kultury Wschodu tej dalszej, bliższej i całkiem dalekiej, no i roślin, drzewek i krzewów (jego wyjątkowa działka w centrum Bydgoszczy przyciąga każdego lata tłumy i nic dziwnego, bo w ogrodzie Korniluka, stworzonym na styl norweski, nie ma płotu ani furtki zamykanej na kłódkę, są za to dzikie maliny, białe poziomki, borówki amerykańskie, maciejka, lawenda, melisa, szałwia, cytryniec chiński, krasula piramidalna, mikołajki iberyjskie, pigwowiec japoński i wiele innych rzeczy).

Oprócz tego Korneliusz Korniluk rysuje, rzeźbi, maluje i podróżuje. I należy. Polski Związek Działkowców, bydgoski Klub Turystyki Pieszej "Piętaszki", esperantyści, Liga Morska - to tylko kilka organizacji, których jest członkiem.

Nie wierzycie?

Wystarczy wejść do jego pokoju i od razu wiadomo, z kim ma się do czynienia.

Kolorowe motyle
Na ścianach pokoju Korneliusza Korniluka kamienne motyle przysiadają na drewnianych belach, a te prawdziwe - choć już wypreparowane - puszą się pod szkłem. Jest ich sporo. Są kolorowe. I nigdy nie były przez naszego podróżnika uśmiercane, bo Korneliusz Korniluk albo kolorowe motyle kupował na bazarach, w sklepach albo zbierał martwe przy szosie, bo dla własnego widzimisię, nie godzi się zabierać owadom życia.

Na ścianach pokoju Korneliusza Korniluka wisi też huculski bicz.
I rogi syberyjskiego koziorożca (Korniluk tachał je setki kilometrów na własnych plecach).

Kirgijskie kołpaki.

Buty, które służyły podróżnikowi ponad trzydzieści lat.
Sidła na sobole, surki czyli skórki świstaków od Kirgizów, japońskie ryciny podarowane przez zaprzyjaźnioną japońską rodzinę, kupiony na bazarze kindżał uzbecki i...

I długo by jeszcze wymieniać.
Na półkach stoją kamienie, muszle, minerały, pręży się zasuszony królewski krab z Wysp Kurylskich na Ocenie Spokojnym, ogromne kalifornijskie szyszki, wyrzeźbiony przez Korniluka w drewnie Chrystus, para staruszków, zakochana kobieta wtulona w mężczyznę. Zajęty przez wyjątkowe rzeczy jest też parapet, bo to tu znalazły sobie miejsce stworzone własnoręcznie przez podróżnika "kamienne krajobrazy", czyli kompozycje suiseki.

- Suiseki to japońska sztuka artystycznego eksponowania kamieni i skał - wytłumaczy później Korniluk, a ja bez problemu dojrzę w ekspozycji niedźwiedzia na krze lodowej, fokę na fali, kontury afrykańskiego lądu w kolorze Sahary...

W tym pokoju można byłoby siedzieć i siedzieć, ale Korneliusz Korniluk - podróżnik - nie bywa w nim prawie wcale.

Huculskie koniki

O ile kiedyś, na górskich szlakach, Korneliusz Korniluk całymi tygodniami wyciskał z siebie siódme poty (na wędrówki przeznaczał wszystkie dni urlopu, żona nie protestowała, bo to właśnie w nim jej imponowało, ta chęć poznawania, ciekawość świata: - Czasami tylko, kiedy przyjeżdżał po takim całomiesięcznym wędrowaniu, wystawiałam go na balkon - żartuje, kiedy ją o to pytam.), o tyle teraz biega z odczytu na odczyt, z referatu na referat, na które zapraszają go szkoły, kluby wędrownicze, przeróżne koła zainteresowań. Po co?

By opowiadać o Norwegii, Szwecji, Hiszpanii, Ukrainie, Rosji, Syberii, tajdze.
O polskich górach, polskich szlakach. No i o idealnych do wędrowania ścieżkach w naszym regionie, więc w województwie kujawsko-pomorskim.
I o kwiatach, ziołach, ptakach.

Kirgijskich owcach, dzikich koziorożcach.

Huculskich konikach.
Korneliusz Korniluk zarzuca plecak na ramię, w którym upycha pamiątki z podróży, pod pachę wciska pudełka ze slajdami i biegnie...

Trudno się z Korneliuszem Kornilukiem umówić na wywiad.
Bo ciągle tylko biegnie i biegnie.

Ale kiedy już przystaje na chwilę, zaprasza do swojego królestwa, pokazuje skarby przywiezione z różnych stron świata. Wyciąga przedpotopowe urządzenie do przeglądania slajdów. Dla klimatu - włącza magnetofon, z którego płynie muzyka typowa dla omawianego miejsca, a dla jeszcze lepszego wczucia się milknie i puszcza nagrane przez siebie rozmowy ze spotkanymi na szlaku ludźmi, żeby za chwilę znowu rozpocząć swoją utkaną ze wspomnień opowieść.

Posłuchajcie...
Grzybki i rybki
Korniluk: - Że początki bywają trudne? Skądże znowu!

Dziennikarz: - Kiedy więc zaczął pan swoje podróżowanie?

Korniluk: - Kiedy miałem siedem lat. Na pierwsze piesze wędrówki zabierał mnie tato. Często do lasu, na grzyby. Zresztą nie tylko mnie ale i moją siostrę, i dwóch braci.

Dziennikarz: - Ile może przejść kilkuletnie dziecko?

Korniluk: - Ładnych kilka kilometrów. Naprawdę. Czasami to był duży wysiłek.

Dziennikarz: - Nie buntował się pan? Nie tupał nogami?

Korniluk: - Wręcz przeciwnie! Jestem mu wdzięczny. Jestem wdzięczny obojgu rodzicom, bo zarówno tato jak i mama wszczepili we mnie tę ciekawość świata, tę chęć poznawania nowych ludzi i miłość do nich.

Dziennikarz: - Miłość?

Korniluk: - Jeśli nie kochasz ludzi, twoje podróże nie będą pełne.

Dziennikarz: - Pamięta pan swoją pierwszą samodzielną wyprawę, taką bez rodziców?

Korniluk: - Pewnie! Miałem z piętnaście lat, już piętnaście więc ja - harcerz i zapalony wędkarz - postanowiłem razem z moimi braćmi spędzić noc nad Wisłą. W bezpiecznej odległości od brzegu rozbiliśmy namiot, rozłożyliśmy śpiwory i poszliśmy spać. Wtem, coś nas budzi. Wyjrzeliśmy, a tu - pod samym naszym namiotem - woda!

Dziennikarz: - Powódź?

Korniluk: - Była wiosna, zimę mieliśmy ostrą, więc z gór spływała woda. Tak, to była powódź! Bracia i ja w krzyk, zwinęliśmy namiot i w nogi. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdybyśmy się w odpowiednim czasie nie obudzili...

Ser owczy i kumys
Rozlewiska Wisły, nabrzeże Brdy, okolice Gopła, polskie góry latem i zimą (to tu Korniluk uczył turystyki swojego syna Sebastiana, rocznik 75) i kraje europejskie: Niemcy, Węgry, Chorwacja, Bułgaria, Norwegia. I Azja. O tym, gdzie był i co widział, potrafi mówić godzinami, bo...

Bo piękny był smak pitej w kociołku w samym sercu tajgi herbaty, bo pięknie czuło się we włosach wiatr jadąc na oklep na dzikich górskich koniach.

Bo piękne były mauzolea i minarety Samarkandy i Taszkientu, stolicy Uzbekistanu położonej u podnóża gór Tien-Szan, zwanych "niebiańskimi".

Bo piękni są ludzie gór: silni i niezwykle życzliwi Kirgizi, którzy jedzą mięso własnoręcznie suszone na słońcu (z jednym - o imieniu Nurkuł - nawet się zaprzyjaźnił).

Podróże życia? Parę było, a jakże: Ałtaj, Syberia (Korniluk pojechał tam z 16-letnim synem), Kirgizja (150 kilometrów przez góry) i wyprawa do wyjątkowo dzikiej i magicznej krainy - w ukraińskie Karpaty Wschodnie.

Dlaczego Korneliusza Korniluka, rocznik 43, ciągnie akurat w te miejsca?
- Kocham przestrzeń. Kocham czuć plecak na plecach i kamienie pod traperami. Uwielbiam zapach górskiego powietrza, fascynuje mnie wschodnia kultura. Lubię raz spać w namiocie, raz w napotkanej na szlaku jurcie. Lubię ser owczy i kumys, kobyle mleko poddane fermentacji. Lubię odpoczywać przy ognisku. Lubię też przełamywać własne słabości, bo taka górska piesza wędrówka do łatwych nie należy - mówi Korneliusz Korniluk uśmiechając się do swoich wspomnień.

Samowar z żurawiną
Siedzimy w przedpokoju, oglądamy slajdy (drzwi wejściowe służą za ekran): Kirkiz na koniu, białoruska chatka na kurzej stopce, cerkiewki, mazary, czyli kazachskie grobowce, stupy - punkty orientacyjne na stepie postawione przez koczowników, rzeka Kara-Toko, jezioro Kok-Kol, ustawieni w rzędzie mongolscy potomkowie Czyngis-chana, Trzy Pieczary zwane Krzyczącą Twarzą, stuletnie bonsai, Dolina Aju-Saj, czyli Dolina Niedźwiedzia, przełęcze określane mianem Podniebnych Wrót...

W tle słychać głos Kirgiza Imanaly i jego matki: - U nas jest pięknie. Chleba dostatek. Przyjeżdżajcie.

W przerwie żona Korneliusza, emerytowana nauczycielka, Wanda - wystawia samowar, zaprasza na herbatę. - Nigdy nie zabroniłabym mu podróżowania, nigdy nie miałam mu za złe, że znika mi na dłuższy czas - zaznacza.

Korniluk: - Szanujemy siebie i swoje pasje. Ja mam górskie wędrówki, żona ma swoje zajęcia. Dużo czasu poświęca na przykład niepełnosprawnym i...

Kornilukowa: - Ale to nie o mnie mówimy teraz.

Dziennikarz: - Bała się pani kiedyś o męża?

Kornilukowa: - Tylko raz. Podczas trzęsienia ziemi w Azji, w sierpniu 1992 roku. Korneliusz był w samym centrum wydarzeń, w Kirgizji i na dodatek z naszym synem, a ja nie miałam z nimi żadnego kontaktu. Coś tam radio podało, coś telewizja... Do dzisiaj przechowujemy wycinek z gazety, w której przeczytałam, że...

"Ponad dwadzieścia osób zginęło w trzęsieniu ziemi, jakie nawiedziło kilka republik w Azji Centralnej. Zniszczeniu uległy domy, drogi, linie elektryczne. Wstrząsy miały też miejsce w stolicy Kazachstanu, Ałma Acie" - pisała "Pomorska" 19 sierpnia 1992 roku.

Korniluk: - A ja w tym czasie byłem na półce skalnej. Głazy świszczały nam koło uszu, pękały skały, do płynącej pod nami rzeki zsuwały się cale ściany kamienia...

Dziennikarz: - I co?

Korniluk: - Żyję!
Wanda Korniluk uśmiecha się i nalewa wszystkim herbaty z żurawiną. Śmieje się też Korneliusz Korniluk. I podsuwa drożdżówkę. Pyszną. A następnego dnia dzwoni i przeprasza, że nie pomyślał o zupie. Bo tyle godzin gadania, bo każdy gość zgłodniałby przecież, bo...

Korniluk: - Kiedy następnym razem się spotkamy, naprawimy to.

Dziennikarz: - I o czym wtedy pan opowie? O Himalajach?

Korniluk: - Kto wie... Wszystko jest jeszcze przede mną. A jeśli tak to i Himalaje. Kto wie, może i tam na mnie czekają?

Komentarze 1

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

k
kirgiz
pozdrowienia od podróżnika dla podróżnika )
niech moc będzie z Tobą
bardzo ciekawy artykuł.
proszę o dalsze relacje przygód naszego trapera z Bydgoszczy
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska