https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Optymizm przy stole

Tadeusz Jacewicz

     Nadchodzą ciężkie czasy dla lekarzy domowych i pogotowia ratunkowego. Święta Wielkiejnocy, bardziej jeszcze niż Boże Narodzenie, sprzyjają ekscesom przy stole.
     Proponuję dni obfitości wykorzystać także na przemyślenia w sprawie Unii Europejskiej. Temat bardzo aktualny, bo właśnie zamknęliśmy dwa rozdziały w negocjacjach z Brukselą. Jeden wygraliśmy (dostęp do ziemi), drugi na razie przegraliśmy (podwyżka VAT w budownictwie), ale tę porażkę będzie można odrobić później. Wtedy, kiedy nabierzemy większej biegłości w unijnych targach i będziemy mieli więcej praw, żeby je skutecznie prowadzić. Chodzi o rolnictwo i żywność.
     Rolnicy z ul. Wiejskiej, którzy dla niepoznaki mają jakieś cherlawe gospodarstwa straszą katastrofą. Podstępne gnomy z Brukseli, wieszczą oni ponuro, już knują, jak doprowadzić do ruiny polskie rolnictwo. To, że teraz jest ono w stanie niewiele od ruiny odbiegającym, umyka jakoś ich uwadze. Kiedy wejdziemy do zjednoczonej Europy - ostrzegają polityczni aktywiści - zabronią nam siać, hodować, doić i sprzedawać. Polacy będą mogli na nich pracować jako dozorcy i sprzątacze.
     Największa nawet bzdura, wielokrotnie powtarzana, znajdzie w końcu ludzi, którzy w nią uwierzą. Tak też będzie i w tej sprawie. Nieuleczalnych głupców lub pesymistów pozostawiłbym samych sobie, ale innym, myślącym i rozsądnym, trzeba dostarczyć argumentów. Jest teraz ku temu okazja.
     W unijnej polityce rolnej obowiązują limity, dopłaty, normy i kwoty. To jest pole przepychanek polityków i urzędników. Dzięki wysiłkom biurokratów z Brukseli, dało się niemal do końca wyeliminować u Anglików, Francuzów, Niemców czy Holendrów zmysł smaku. Jedzą więc swoje plastykowe bekony, przypominające galaretę. Przemysłowa żywność z wielkoseryjnej produkcji utrzymuje człowieka przy życiu, ale wielkiej frajdy mu nie dostarcza.
     A nie jest prawdą, że karmieni taką znormalizowaną substancją odżywczą ludzie zapomnieli do końca, jak może smakować prawdziwe jedzenie. W najlepszych supermarketach Wielkiej Brytanii rozpierają się nasze kabanosy, krakowska i polędwica sopocka. Kosztują majątek, ale są sprzedawane po cenie dwukrotnie wyższej od lokalnych wynalazków. Tak jest teraz, kiedy nie ma żadnej promocji, ani Polski, ani polskich produktów gdziekolwiek na świecie, a sukcesy polskiej wódki (Belvedere i Chopin) w USA wprawiają nas w osłupienie.
     Teraz dostarczamy na wymagające, bogate rynki (Europa Zachodnia, Stany Zjednoczone) kilka tysięcy ton wędlin rocznie. Mało sprzedajemy, nie ma więc pieniędzy na promocję. Kiedy jednak znikną unijne bariery i zaczniemy naprawdę handlować żywnością na Zachodzie, wtedy uruchomi się maszynka do zarabiania i promowania. Przy wysokiej jakości naszej naturalnej i zdrowej żywności, łatwo będzie przekonać przeczulonych na punkcie własnego zdrowia i linii zachodnich Europejczyków, że warto więcej zapłacić, żeby jeść lepiej i zdrowiej. To, co dzisiaj postrzegamy jako polskie zacofanie, będzie największym atutem. Niech Francuzi i Holendrzy sieją pszenicę na polach zawalonych nawozami sztucznymi. Polska może produkować mniej, ale sprzedawać dużo. I drogo.
     Mam nadzieję, że złotouści dyletanci nie wepchną nas w koleiny błędów, jakie Europa Zachodnia popełniła kilkadziesiąt lat temu i za jakie do dzisiaj płaci. Mamy szansę skorzystać na pomyłkach innych. Nie sugeruję, że wszystko mamy super, ale możemy być w żywności tym, czym Francja jest w modzie, a Holandia w kwiatach.
     Życzę tego Państwu i sobie.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska