Chciała być geografem, została nauczycielką najmłodszych klas. Najpierw uczyła w Chełmży, potem na Wrzosach. W latach sześćdziesiątych wróciła do macierzystej szkoły (nr "16"). Przeniosła się, kiedy wybudowali nową "15" i tam została aż do emerytury - całe 23 lata. Nic dziwnego, że na Podgórzu znają ją wszyscy. Nauczyła pisać i czytać wielu z nich. - Córka Małgorzata także tu została - mówi pani Zofia. - Wnuczka Karolinka jest teraz w czwartej klasie i już od dawna wie, gdzie są groby jej pra pra pra pra dziadków. Wnukowie, bo jest jeszcze Bartosz, są 6 pokoleniem na Podgórzu. Mąż pochodzi ze Stawek. Poznaliśmy się w kościele na lekcji religii.
Najmilej wspomina czasy liceum na Stawkach - Cała nasza klasa spotyka się do dziś - podaje pamiętnik pełen zdjęć - Wiele razem przeżyliśmy. Akurat, kiedy byłam w szkole średniej zmarł Stalin. Cała szkoła uczestniczyła w apelu milczenia. Staliśmy cicho w bezruchu i nagle ktoś głośno puścił bąka. Sprawa była tak poważna, że przeprowadzono dochodzenie. Winnego nie znaleźli, ale całej mojej klasie obniżono sprawowanie.
Karnecik.
Pradziadkowie sprowadzili się do Podgórza po ślubie ok. roku 1870. Wraz z nimi na Parkowej stanęła mała chałupka. -Tu urodziła się moją babka i tu później wyszła za maż - dodaje. - Dziadek był murarzem i około roku 1910 zbudował duży dom. Miał być przeznaczony dla lokatorów i rzeczywiście taką funkcję pełnił. Ale mieszkała w nim również moja rodzina. Rodzice pani Zofii poznali się na kursie tańca przy podgórskiej parafii. - Organizował go ksiądz Domachowski - opowiada - Właściwie zaczęło się niewinnie, bo mama śpiewała w parafialnym chórze "Halka". O znajomości rodziców przesądził karnecik, który dostali na kursie. I tak już zostało. Życie przetańczyli do końca. Zamieszkali w rodzinnej kamienicy.
Stanisław Kuźnicki - ojciec Zofii zdobył tytuł mistrza krawieckiego. Był bardzo znaną i szanowaną personą na Podgórzu. Prowadził świetnie prosperujący warsztat. Szył mundury, sutanny i garnitury. Miał kilku uczniów i 7 dorodnych córek. Jedna - Danusia zginęła tragicznie w wieku lat 3. Pozostałe otrzymały staranne wykształcenie. Z domu wyszły 3 nauczycielki, zakonnica, maszynistka i ekonomistka. Los przesądził, że trzy z nich zostały na Podgórzu.
Wojna.
Zaskoczyła ją, kiedy miała 9 miesięcy. Wtedy zmarł dziadek Kuźnicki. - Na jego pogrzebie aresztowano księdza i jednego z wikarych - kontynuuje pani Zofia - To był ostatni uroczysty pochówek przed wojną. W miejscu gdzie teraz stoi dom samotnej matki za czasów okupacji przetrzymywano jeńców radzieckich. Jedna z podgórzanek podała im kiedyś przez płot kromkę chleba. Wartownik, który to zauważył bez skrupułów ja zastrzelił. Ta historia była opowiadania na Podgórzu z prawdziwa czcią jeszcze przez wiele lat.
Mówiła szybciej po niemiecku niż po polsku. - Byłam bardzo mała, a w domu rozmawiano wyłącznie w języku ojczystym - Rodzice bali się, że mogą mieć przez mnie kłopoty, że któregoś dnia wybiegnę na podwórko i wszystko opowiem. Pół roku spędziła w niemieckiej zerówce naprzeciwko starego cmentarza (później otwarto tam przedszkole kolejowe) - Pisaliśmy na tabliczkach. Do dziś pamiętam rysiki i gąbkę a sznureczku. Chodziłam tam aż do wyzwolenia. Wtedy też niemal z dnia na dzień przestałam mówić po niemiecku. Jakiś czas uczęszczałam do "ochronki", którą na ul. Wyrzyskiej prowadziły siostry Serafitki. Do szkoły poszłam na Poznańską. Bo właśnie tam był uwielbiany przez nas dyrektor Franciszek Głomski. Wspaniały humanista i wielki patriota.To on wpoił nam miłość do książki. Biegałyśmy po nie do baraku, gdzie dziś jest policja. Wtedy znajdowała się tam filia biblioteki. O książki było trudno, dlatego każdy egzemplarz stanowił dla nas prawdziwy skarb. Pamiętam, że dostałam dwie "Kwiaty matki" i "Akademię pana Kleksa" - to był prezent na przyjęcie - pierwsze powojenne wydanie. Myślałam, że oszaleję że szczęścia.
Podgórz zawsze tętnił życiem.
- Nie znaliśmy nudy - z trudem opanowuje wzruszenie. - Biegaliśmy na górki na Kluczyki. Góra Walentego była wtedy ogromna - wspaniała na sanki. Tylko poligon omijaliśmy wielkim łukiem, ze względu na niewybuchy. Pamiętam też taki widok - ogromną halę balonową - którą niestety rozebrali. Po wojnie spotykaliśmy się w domu państwa Nogów przy ul. Poznańskiej (teraz też jest tam rzeźnik i mały sklepik). W małej salce pod kierunkiem pani Chmielewskiej odbywały się wieczorki poetyckie. Dzięki niej poznałam "Dziady", a XII księgi "Pana Tadeusza" nauczyłam się na pamięć.
Krucjata.
rowadził ją przy parafii ksiądz Bernard Polzin. - Na pewno pamiętają go wszyscy starsi podgórzanie - pani Zofia nagle się ożywia - Remontowaliśmy z nim cały kościół. W latach pięćdziesiątych małżeństwo konserwatorów rozpoczęło w świątyni renowację ścian. Ołtarz u Franciszkanów pomalowany był na ciemny brąz i my - byłam wówczas w liceum - małymi nożykami zeskrobywaliśmy farbę, aż do wyglądu pierwotnego. Każdego popołudnia do kościoła biegły tłumy młodzieży, a potem wszyscy kucali przy kolumnach. Kiedy idę tam teraz i spoglądam na to wszystko, uśmiecham się w duchu - przecież to moje dzieło... Ksiądz Polzin bardzo dbał o Podgórz. Uporządkował nowy cmentarz, założony jeszcze przed wojną. Za jego czasów w świątyni pojawiły się nowe organy. W miejscu gdzie kończy się parking, tuż obok Franciszkanów powstał rękami podgórzan dom katolicki, który stał się prawdziwym ośrodkiem kultury. Odbywały się w nim wspaniałe przedstawienia. Byłam bardzo dumna, bo kurtyna na scenie pochodziła z zakładu taty. Księdza Polzina zapamiętam do końca życia. Miał niezwykła charyzmę. Na jego kazania pasyjne, przyjeżdżali nauczyciele i profesorowie z miasta. Za Polzina na Podgórzu było też najwięcej powołań kapłańskich i zakonnych.
Ojciec umiera, kiedy Zofia Iwańska kończy 18 lat. Oprócz cudownych wspomnień zostawia wiele bezcennych pamiątek - Przechowuję wieszaki krawieckie - służą mi do dziś, ogromne żelazko, kilka dyplomów i albumów. Pamiątką rodzinną są zeszyty do kaligrafii z 1918, w których ojciec, już jako 20-letni mężczyzna, ćwiczył polskie pismo.
Dom.
Jest najważniejszy - Dopiero teraz odzyskuje dawną świetność. - przyznaje z dumą pani Zofia - Każda cegła to kawałek serca. Cały czas był własnością rodziny. Pamięta narodziny nas wszystkich. Przetrwał wojnę. Kiedy Niemcy już się wycofywali, chcieli koniecznie nas stąd wyrzucić. Razem z moją babcią i lokatorami schowaliśmy się do piwnicy. Krzyczeli, że będą wysadzać miasto. Mieszkańcy stwierdzili, że pójdą, jak pójdzie gospodyni. Babcia kilka razy chciała iść. Zawsze jednak dochodziła do końca schodów i wracała. I rzeczywiście jest w tym miejscu jakaś wielka siła, która od pokoleń nie pozwala nam odejść. Drzewa z tak wielkimi korzeniami nie można chyba wyrwać...
Pamięć czterech pokoleń
Beata Korzeniewska Fot. Lech Kamiński

Pani Zofia zgromadziła kilkanaście albumów z pamiątkowymi zdjęciami jej rodziny.
Zofia Iwańska jest emerytowaną nauczycielką i podgórzanką od 4 pokoleń. Jej rodzina mieszka tu od prawie 140 lat . Miłość do ziemi ojców zaszczepiła wnukom. Maluchy z uśmiechem spoglądają na razie na zeszyt do kaligrafii pradziadka, ale kto wie, może i oni tu zostaną...