MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pępek świata

Michał Woźniak
Wyjeżdżając na Wyspę Wielkanocną przynajmniej w jednym byłem lepszy od słynnego norweskiego podróżnika i badacza Thora Heyerdala. Wiedziałem już o istnieniu aku-aku - mieszkających na wyspie dobrych i złych duchów.

     Tylko od ich dobrego humoru zależało, czy wizyta zakończy się jedynie obejrzeniem kamiennych posągów moai czy też wyspa zdradzi więcej swoich sekretów. Opiekujące się mną aku-aku miało wyjątkowo dobry nastrój, choć kryło się z tym do końca!
     Pierwsze dni na wyspie to spacery od moai do moai, zwiedzanie dawnych miejsc kultu i żal - to tylko tyle? Wreszcie aku-aku uśmiechnęło się. W kafejce internetowej w jedynej osadzie na wyspie - Hangaroa ktoś zajrzał przez ramię: - O! Jesteś z Polski? Zapraszam do mnie na kawę... Mam na imię Jacek.
     Życiorysem Jacka Kondrata śmiało można by obdzielić kilka osób. Artysta plastyk, fotografik rodem z Wrocławia, wyjechał z Polski w połowie lat 80. Swoje przeżył w Legii Cudzoziemskiej, mieszkał we Francji, Meksyku. Wreszcie w maju 2002 przyjechał na wyspę. - Chciałem zrobić trochę zdjęć. Poznałem jednak Patrycję - dziewczynę z wyspy i... Niedługo na Rapa Nui urodzi się pierwszy Polak - Tekena Kondrat de Hucke. Wyspa jest wspaniała, mieszkają tu interesujący ludzie, ale wyraźnie brakuje im słowiańskiej krwi, temperamentu. Na szczęście powoli już to zmieniam... A ty gdzie mieszkasz? Przenieś się do mnie - przynajmniej będzie z kim porozmawiać...
     Po co się męczyć?
     Pora była obiadowa, więc na stole pojawił się typowo wyspiarski posiłek - kurczak z rożna, purziemniaczane, sałata, pomidory. - Wszystko sprowadzane z kontynentu, z Chile. Tutaj nikomu nie chce się nic hodować, zresztą byłoby to zupełnie nieopłacalne. Myślałem, żeby założyć jakiś kurnik, mieć mięso, jajka. Usiedliśmy, policzyliśmy wszystko - kury trzeba by sprowadzić z Chile, żeby mięso było smaczne, trzeba kupić paszę - też sprowadzaną - to wszystko kosztuje i w efekcie kura z własnego kurnika jest trzy razy droższa niż ze sklepu - po co się więc męczyć?
     Z podobnego założenia - po co się męczyć - wychodzą i pozostali mieszkańcy wyspy. Na brak wolnego czasu więc nie narzekają. Część z nich zajmuje się produkcją pamiątek - głównie ozdób z muszli i piór oraz kamiennych czy drewnianych miniaturek moai, głównym źródłem dochodu jest jednak wynajem kwater przybyszom ze świata, czasem ktoś też wypłynie w morze, by złowić trochę ryb - głównie tuńczyków. Nieliczni zajmują się wypasem bydła i koni. Zwierzęta wysyłane są później do Chile. Na miejscu nikt nie tknie ich mięsa - mieszkańcy mają świadomość, że rośnie tu sporo trujących ziół, które mogą zaszkodzić - lepiej niech trują się na kontynencie!
     Samolotów i wolności!
     Wsparcie Chilijczyków nie spotyka się jednak z uznaniem tubylców. Ci od dłuższego czasu myślą o... odłączeniu się i ogłoszeniu niepodległości. Może też warto przyłączyć się do Polinezji Francuskiej? O wszystkim zadecyduje referendum, jeśli w ogóle do niego dojdzie.
     Mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej chcieliby, aby rząd Chile zwiększył liczbę lotów. Dwa połączenia tygodniowo to zdecydowanie zbyt mało. Samolot pomieści niespełna 300 pasażerów - tą drogą może więc na wyspę dotrzeć nie więcej niż 30 tysięcy turystów rocznie.
     Mniej turystów to i mniejszy zarobek - mieszkańcy uznali to więc za kolejny przejaw dyskryminacji. Trzeba znów protestować! - Tylko nie wiadomo, kto miałby ów protest poprowadzić. Działa tu, co prawda, miejscowy parlament, jego decyzje nie mają jednak żadnej mocy i w praktyce większość Paskuańczyków się z niego śmieje. Faktyczną władzę na wyspie sprawują jedynie dwie osoby - gubernator - Chilijczyk i miejscowy wójt Hangaroa. Nie ma żadnych rad, ciał doradczych - zresztą po co? A marzenia o niezależności - jeśli nawet uda się przeprowadzić referendum - i tak zostaną szybko wybite z rozpalonych głów. Nie na darmo na wyspie stacjonuje 100-osobowy oddział komandosów armii chilijskiej. Dziś żołnierze nurkują na rafie i wyciągają kawałki koralowca, w razie potrzeby jednak - do akcji mogą przystąpić w kilkunaście minut.
     Oko moai
     Jacek dobrze zna najważniejsze osoby na wyspie - gubernatora, wójta, szefa policji i... miejscowego więzienia. Za kratkami spędził na wyspie kilka dni. - Mamy nieciekawego sąsiada - pijaka, awanturnika. Kiedy wprowadziłem się do Patrycji, o ściany naszego domu nieustannie tłukły się puste butelki po alkoholu, sąsiad wyzywał moją dziewczynę od najgorszych, że sprzedaje się białemu. Próbowaliśmy interweniować na policji - bez rezultatu. Wreszcie po kolejnej awanturze - tym razem nawiedził nasz dom osobiście - nie wytrzymałem. Poprosiłem go grzecznie, by wyszedł. Kiedy kilkukrotna namowa nie poskutkowała, wzmogły się zaś ataki słowne - załatwiłem sprawę po swojemu. Skończyło się na złamanej ręce. Oczywiście przyjechała policja, zabrano mnie do więzienia.
     Pobyt w więzieniu Jacek wspomina bardzo miło. - Siedziałem w jednej celi z Rapanujczykiem, który popełnił największe świętokradztwo na wyspie - ukradł oko moai. Kiedyś wszystkie posągi miały oczy. Dziś wykonane z masy perłowej i czarnego obsydianu (szkła wulkanicznego) oko to prawdziwa rzadkość. Mój towarzysz z celi postanowił trochę zarobić. Oko sprzedał człowiekowi z kontynentu za równowartość 800 dolarów. Ten jednak "wpadł" podczas kontroli na lotnisku - sprawa się wydała. Na rozprawie sędzia zapytał - czy wiesz ile takie oko kosztuje? No, koło tysiąca dolarów. Wszyscy w śmiech. Wreszcie sędzia uświadomił złodziejaszka - każde muzeum bez oporów zapłaciłoby za to milion banknotów z podobizną Washingtona! Teraz mój współtowarzysz musi odsiedzieć kilka lat. Czasu jednak nie marnuje. Jako zdolny rzeźbiarz wykonuje drewniane, naprawdę piękne, moaie, misy i inne prace - wszystkie zdobione miejscowymi motywami - rybami, człowiekiem ptakiem, tęczą... Swoje prace sprzedaje za 40-50 dolarów. Później, w sklepach pamiątkarskich te same rzeźby kosztują 10 razy więcej...
     W namiocie z duchem
     Mrok na Wyspie Wielkanocnej zapada dość szybko - wszak leży ona niemal na Zwrotniku Koziorożca. Wraz z ciemnością władanie nad wyspą przejmują duchy - zarówno te dobre, jak i złe. Wszystkie określa się wspólnym mianem aku aku, o wszystkich mówi się z należytym szacunkiem, ale i pewną dozą strachu. Najważniejsze, to zjednać je sobie - wówczas będą pomagać. Gorzej, jeśli się im "podpadnie" - wtedy może być nieciekawie. Aku-aku mieszkają zarówno w domach, ogrodach, jaskiniach, jak i w okolicach ahu - platform pod którymi przed setkami lat chowano najbardziej zasłużonych mieszkańców wyspy i na których ustawione są milczące, patrzące w przestrzeń posągi - moai.
     - Patrycja mieszkała jakiś czas poza wyspą. Kiedy tu powróciła, najpierw wykopała piec ziemny i upiekła w nim rybę, którą przekazała przodkom. Przy okazji przedstawiła się - jestem Patrycja Hucke, córka... W ten sposób przypomniała im o sobie i zapewniła szczęście w domu. Gdyby tego nie zrobiła - przodkowie mogliby jej nie rozpoznać - broniliby wówczas tego miejsca przed intruzem. Podobnie przedstawiony zostałem i ja.
     Powrót Patrycji z Chile zaowocował i innymi niespodziewanymi spotkaniami. Kiedy została zaproszona na rodzinne przyjęcie w okolicach plaży Anakena - zapomniano o przedstawieniu jej miejscowym aku-aku. Wieczorem rozpalono ognisko, wśród gości pojawiło się kilka osób, które Patrycja widziała po raz pierwszy. Podchodziły, dotykały ją, rozmawiały. Okazało się, że nikt poza Pati ich nie widział - to były duchy, które chciały wiedzieć, z kim mają do czynienia, co ona robi na rodzinnym przyjęciu. Kiedy wreszcie dokonano prezentacji - rozpłynęły się w wieczornej mgle i już więcej się nie pokazały.
     Anakena - najwspanialsza plaża na wyspie - szczególnie obfituje w aku-aku. Najczęściej ukazują się one... samotnym mężczyznom, którzy postanowili w tym właśnie miejscu, w palmowym gaju spędzić tropikalną noc. - Ukazują, to może za mocno powiedziane. Nocujący na Anakenie samotni mężczyźni mają tu niezwykle silne doznania seksualne. Czują wręcz fizyczną bliskość kobiety. Kiedy zaś ma już dojść do finału - budzą się. Wielu już z krzykiem wyskakiwało z namiotu... Wyspiarze nie dziwią się tym opowieściom - wiedzą bowiem, że dawno temu w okolicach Anakeny mieszkały dwie siostry - nie stroniące zresztą od kontaktów z mężczyznami. Dlaczego więc dziś miałyby postępować inaczej? Jedna z nich miała piękne czarne włosy, druga zaś była blondynką. Dziś często można spotkać je również za dnia - przybierają postać dwóch klaczy - karej i siwej...
     Aku-aku pomaga
     Każda opowieść z dnia na dzień staje się coraz barwniejsza - szczególnie kiedy jej tematem są spotkania z duchami. Zdaniem Jacka coś jednak w tym musi być. Mimo iż na wyspie mieszka od niespełna roku - przeżył już kilka zdarzeń, których w żaden racjonalny sposób nie potrafi wytłumaczyć. Pewnego dnia postanowił łowić ryby na Anakenie, wziął wędkę, odszedł nieco od piaszczystej plaży na okalające zatoczkę wulkaniczne skały. Ocean był zupełnie spokojny - niezmarszczony choćby jedną falą. - Nagle - to była chwila - powstała kilkumetrowa fala, która wciągnęła mnie pod wodę. Solidnie pokiereszowałem się o skały, ledwo udało mi się wydostać. Ocean był znów spokojny, ja zaś mimo kilku minut w wodzie miałem zupełnie suche buty - jak to wytłumaczyć? Jak najszybciej wsiadłem na motocykl i wróciłem do domu. Patrycji nie musiałem już nic mówić - Jak usłyszała słowo Anakena - wiedziała wszystko.
     Zresztą podobne zdarzenia mają miejsce wszędzie. Nie można powiedzieć, że to tylko Anakena jest nawiedzona przez duchy - podobnie jest w Orongo, na plaży Ovahu, kraterze wulkanu Rano Raraku, gdzie wykuwano moai, duchy lubią zamieszkiwać też okolice ahu - są wszędzie. W jaki sposób będą się do nas odnosić - zależy od nas samych. Jeśli tak jak tubylcy potraktujemy je z szacunkiem - będą nam życzliwe i pomocne, jeśli nie - lepiej wracać z wyspy wcześniejszym samolotem.
     - Ty masz akurat dobre, życzliwe aku-aku. To ono doprowadziło do naszego spotkania. Na wyspie spędziłeś wcześniej pięć dni - czy słyszałeś cokolwiek o mnie? Ja o tobie też nic, a mimo to się spotkaliśmy. W tej kafejce internetowej byłeś po raz pierwszy - jak to się stało, że w tym samym czasie również ja tam zawitałem? Nie ma przypadków, ktoś to wszystko aranżuje za nas...
     Kamienny pech
     Pobyt na wyspie powoli dobiega końca. Jeszcze przed wyjazdem każdy ze znajomych prosił o kamień - choćby najmniejszy, ale koniecznie z Rapa Nui. Kamieni mam więc całą reklamówkę. Chwalę się tym Patrycji. Ta zaś blednie: - Dobrze że mi o tym powiedziałeś. Gdybyś je zabrał - przyniósłbyś wielkie nieszczęście dla siebie, swoich bliskich i wszystkich obdarowanych. Na wyspę często docierają wiadomości o pechu ludzi, którzy zabrali stąd kamienie. Aku-aku czują się okradane. Ci, którzy nawet nieświadomie zabrali kawałek wyspy do domu, chorują, bankrutują, giną w wypadkach - podobnie ich rodziny. Całe szczęście, że dowiedziałam się o tych kamieniach. Skąd w ogóle je wziąłeś?
     Tłumaczę, że z dróg, z pól. Na pewno zaś nie z ahu. Mówię też, że znajomi będą bardzo zawiedzeni, jeśli wrócę z pustymi rękami. Okazuje się, że jest wyjście z sytuacji - kamienie trzeba przekazać Pati, ta zaś, jako osobą stąd, może mnie nimi obdarować - duchy nie będą miały wówczas nic do powiedzenia.
     - Ci, którzy o tym nie wiedzą, z czasem odkrywają źródła swych niepowodzeń i odsyłają kamienie z powrotem na wyspę. Niedaleko urzędu pocztowego jest usypana z nich już spora kupka...
     Polskie zaklęcie
     Isla de Pascua (po hiszpańsku Wyspa Wielkanocna) nie jest wśród tubylców zbyt_popularną nazwą. Dla nich wyspa zawsze pozostanie Rapa Nui lub też Te Pito o Te Henua czyli Pępkiem Świata. Niemal wszyscy z liczącej 2.800 osób społeczności to katolicy. Jednak ta religia nie zawładnęła do końca sercami Paskuańczyków. Chętnie, co prawda, uczestniczą w mszach, celebrują chrześcijańskie święta. Prawdziwą pozostaje jednak odwieczna religia Rapa Nui - wraz z całą jej obrzędowością - kultem przodków, duchów...
     
- Do tej pory obchodziłem na wyspie jedynie Boże Narodzenie, nie wiem nawet jak obchodzi się tu Wielkanoc - dodaje Jacek.
     Podczas tegorocznych świąt Wielkiej Nocy po raz pierwszy na wyspie powstaną kraszanki i pisanki. A
dla Patrycji przygotowałem inną wielkanocną niespodziankę. W świąteczny poniedziałek dowie się wreszcie, co oznacza śmigus-dyngus. Do tej pory myślała, że to tajemnicze polskie zaklęcie. Teraz pozna jego działanie... _

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska