Narodowych kotłów w piekle strzegą diabły funkcyjne. Ich zadaniem jest dawanie w łeb niepokornym duszom, próbującym wygrzebać się ze smoły. Polskiego kotła nie pilnuje nikt, ponieważ polskie dusze same załatwiają tę sprawę we własnym zakresie: uciekiniera koledzy ściągają na dno.
To taka stara anegdotka, i to taka całkiem świeża prawda, co zostało dowiedzione na przykładzie Geremeka i jego kandydowania na szefa Parlamentu Europejskiego. Można złotoustego profesora nie kochać, można nawet go nie lubić. Nie sposób jednak wątpić, że dobrze reprezentowałby Polskę w Strasburgu. Ma niemałe doświadczenie dyplomatyczne, zna - wcale nie z gazet - Europę i świat, wreszcie jest patriotą niemalowanym: dał tego dowody większe aniżeli ci, którzy dzisiaj mają dzioby pełne miłości do ojczyzny i wtedy, kiedy oni milczeli. No a Polak pełniący jedną z najważniejszych unijnych funkcji byłby dla nas ważnym potwierdzeniem faktu, że my we Wspólnej Europie odgrywamy (a odgrywamy) znaczącą rolę.
Prawda: szanse były niewielkie. Miał Geremek rywala cieszącego się znacznie większym poparciem i raczej nie ulegało wątpliwości, iż przegra. I przegrał. Byłyby jednak te wybory niezłą okazją do zademonstrowania - nawet z pełną świadomością prawdopodobnej porażki - zwykłej narodowej i ludzkiej solidarności naszych wybrańców do Europarlamentu. Nie tylko tej jedności, bo i wspólnego działania w interesie Rzeczpospolitej, co nam obiecywali wszyscy oni podczas kampanii wyborczej: "My zadbamy o Polskę", "Najpierw Polska" - pamiętamy przecież - taki był sens ogólny tych zaklęć. No i co?
Ano, poszły na długi spacer wszystkie te przysięgi z telewizji i bilboardów.
Rzecz ciekawa, że stało się tak za sprawą właśnie Ligi Polskich Rodzin i Polskiego Stronnictwa Ludowego, które najbardziej hałaśliwie obiecywały nam, iż interesy naszego, ich kraju będą dla nich najważniejsze i święte. Niedługo trzeba było czekać, bo gdy przyszedł dzień pierwszej próby, egzaminu początkowego, to panie i panowie błyskawicznie zapomnieli o niedawnych obietnicach i przysięgach. Jakoś inni - od SdPl po PiS, głosując na polskiego kandydata, potrafili na tych kilka minut wznieść się ponad różnice partyjne, ideowe, nawet ponad wzajemną niechęć. A ludowcy, a ligowcy - nie. I śmieszne są ich pokrętne tłumaczenia - a to, że Geremek się nie nadaje (wedle Giertycha i jego rodziny), a to, że trzeba brać pod uwagę realia (według Wojciechowskiego i jego żniwnej brygady). I mniej są istotne wobec oczywistego faktu i wniosku: w Parlamencie Europejskim nawet sami na siebie nie możemy liczyć.
To niedobrze. Ale jeszcze gorzej, bo zdaje się, że na nich tam i Polska liczyć nie może.
Nasze piekiełko nad Wisłą właśnie otworzyło filię nad Renem.
Piekiełko
Jan Raszeja