https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Piękne umysły

HANKA SOWIŃSKA [email protected]
Pacjenci i wolontariusze klubu "Przystań Nadziei”, a wśród nich dr Maria Linka (stoi pierwsza z lewej) i Barbara Wachowska-Kwasigroch (obok)
Pacjenci i wolontariusze klubu "Przystań Nadziei”, a wśród nich dr Maria Linka (stoi pierwsza z lewej) i Barbara Wachowska-Kwasigroch (obok) Fot. Tomasz Czachorowski
Tabletki. I puste cztery ściany. I ktoś z bliskich, kto nic nie rozumie, bo tych "głosów" przecież nie słyszy. To ma być ich cały świat? - Muszę trochę z ludźmi pobyć - usłyszała od pacjenta z Torunia.

Świat rzeczywisty i "ich świat". Też "prawdziwy". Ale tylko dla nich. Widzą rzeczy i ludzi, których nie ma, słyszą głosy, które się nie rozlegają, biorą udział w sytuacjach, które nie mają miejsca.

Pewnie nigdy się nie dowiemy, w jakiej fazie schizofrenii był Vincent van Gogh, gdy malował "Słoneczniki". A "Spowiedź szaleńca" Augusta Strindberga? Czy powstała wtedy, gdy autor już bardzo oddalił się od realnego świata? I jeszcze John Nash, laureat Nagrody Nobla, człowiek o "pięknym umyśle" (w 2001 roku pod takim tytułem na ekrany amerykańskich kin wszedł film biograficzny o życiu tego uczonego). Na ile przejmująca historia psychicznego cierpienia geniusza matematycznego pomogła "uczłowieczyć" tę chorobę?

Aby tylko pobyć

Darek mógłby godzinami opowiadać o muzyce heavy metal, której jest fanem. Tomek narzeka na samotność i na wolontariuszkę, w której się podkochuje, ale ona go nie chce.

- Serce nie sługa - śmiejąc się przywołuje znane porzekadło dr n. med. Maria Magdalena Linka, ordynator oddziału psychoz Kliniki Psychiatrii Collegium Medicum UMK w Bydgoszczy, prezes Fundacji "Przystań Nadziei". Martwi się, że Tomek znowu schudł. Był nie tak dawno w klinice. Opuszczał ją w dobrej kondycji. Teraz znowu "zjechał" z wagi. To przez sytuację rodzinną. Może uda się go umieścić w domu pomocy społecznej. Fundacja takie sprawy też załatwia.

Jest środa. To jedyny dzień w tygodniu, kiedy klub dla chorych na schizofrenię czynny jest od rana do wieczora. Tego dnia pacjenci mają prawo przychodzić, o której chcą, i robić to, na co mają ochotę. Grają w szachy, brydża, warcaby, ping-ponga. Niektórzy przychodzą tylko po to, by pobyć. Zaparzą kawę, pogadają, posiedzą. W pozostałe dni odbywają się zajęcia tematyczne - taneczne, plastyczne, literackie. Klub prowadzi także psychoedukację rodzin i pacjentów, która - jak podkreśla dr Linka - ma przeciwdziałać niezawinionej ignorancji społecznej na temat choroby.

Najpierw powstała Fundacja, potem klub. To już cztery lata. I trzeci adres. Miesiąc temu musieli spakować dobytek i przenieść się na inne osiedle. Teraz są przy ul. Bohaterów Kragujewca. Poprzedni lokal, przy ul. Darłowskiej, był w fatalnym stanie technicznym. Nowy wychodzili, wyprosili. Nie było łatwo. Władze miasta proponowały, by podopiecznych ulokować po domach pomocy społecznej. To dopiero pomysł!

Cierpią podwójnie

Schizofrenia. Mówią, że to "królewska choroba". I że jest na całe życie. Dopada młodych. Przede wszystkim ich. Cierpi jeden procent społeczeństwa. Czyli w 400-tysięcznym mieście 4000 osób. Może akurat dotyczy twojej siostry, kuzyna lub sąsiada, a ty o tym nie wiesz? I gdyby tak było, to nic. To tylko jedna z setek chorób, które ludzkość dopada...

Może tak kiedyś będzie. Ale jeszcze nie teraz. Owiana tajemnicą choroba z trudem przebija się do ludzi. Zdrowych ludzi. - Chory na schizofrenię boi się przyznać, na co cierpi - dr Linka potwierdza to, o czym wiedzą specjaliści i czego nie chcą przyjąć do wiadomości zwykli ludzie. Mówi, że uświadamianie społeczeństwa stało się jej obsesją. - Każde schorzenie niesienie cierpienie. Jednak chorzy na schizofrenię cierpią podwójnie - z istoty choroby i z powodu odrzucenia przez innych. Nie pogłębiajmy ich cierpienia, okażmy przyjaźń, podajmy pomocną dłoń - apeluje.

Wszystko się pomieszało

Ktoś, kto ma chorobę wieńcową mówi o niej dużo i bez oporów. Pacjent z kamicą nerkową też nie kryje się ze swoim bólem. A chory na schizofrenię? Nie powie, za żadne skarby. Bo gdy szwankuje mózg nie trzeba, ba, nawet nie wolno się przyznawać. Dlaczego?

- Z lęku przed społecznym ostracyzmem i odrzuceniem - tłumaczy ordynator. - Choroby psychiczne nadal owiane są tajemnicą. Nawet ci, którzy wiedzą, że ich bliski zmaga się z tą chorobą, nierzadko nie chcą zaakceptować tego, co ona ze sobą niesie. Pacjent ma rozpoznaną schizofrenię, dostaje leki, a rodzina mówi: "Pani doktor, on stale plecie głupoty". To jest ważne, by rodziny zrozumiały, że ta choroba to nie jest coś administracyjnie przydane. Ona ma swoje objawy.
Pan Florian (imię zmienione), znajomy dr Linki, pracuje w renomowanej firmie. I błaga swoją lekarkę, by nikomu nie powiedziała, na co cierpi.

- Mówi, że zrobi wszystko, o co go poproszę, ale nie mam go zdradzić. Jest bardzo zdyscyplinowanym pacjentem. Z zegarkiem w ręku przybiega po tabletki. Jednak boi się ostracyzmu. Osoby, które walczą z chorobą poprzez zaprzeczanie, są na ogół przegrane. Ci, którzy ją zaakceptowali i chcą się leczyć, w dużym procencie wygrywają.

Specjaliści powtarzają, że tyle jest obrazów schizofrenii, ilu jest chorych. Nie ma szablonu. Dr Linka: - Ważne jest, by rodziny chorych umiały odróżnić zachowanie chorobowe, psychotyczne od zachowania niegrzecznego. Większość ludzi i tak nie ma pojęcia. Z ust polityków słyszymy coś o schizofrenii społecznej, czyli o bliżej nieokreślonej szajbie. Nie wiadomo o co chodzi, to się tak wszystko pomieszało.
Lekarze apelują: przypatrujcie się swoim bliskim, jeśli zaczynają odstawać w swoich zachowaniach od otoczenia, nie odsuwajcie się od nich. - Psychiatra? Już samo słowo wywołuje lęk. A przecież nie jesteśmy "łapaczami odchylonych". Diagnozujemy i leczymy choroby mózgu. I próbujemy, z różnym skutkiem uwrażliwić społeczeństwo na schizofrenię. Ludzie podchodzą do chorych bardzo ksenofobicznie i niestety również z ignorancją - twierdzi dr Linka.

Tabletka to za mało

Każdy psychiatra wie, że chorym na schizofrenię niezbędne są dobre leki. Ale nie tylko. Doktor Linka długo ubolewała nad tym, że pacjenci nie mają miejsca, w którym mogliby się spotykać.

- Myślałam, że to ktoś powinien stworzyć. A przecież mogłam to ja zrobić. Impuls do działania dał pacjent z Torunia. Nie wymagał leczenia w klinice. Chciał jednak pozostać w szpitalu. Powiedział, że musi trochę z ludźmi pobyć. Miał dość czterech ścian i kurateli matki, która lansuje swój model opieki. Dom, matka, tabletki. I to już koniec jego świata. Puste życie.

Klub ruszył w czerwcu 2002 r. - Była salka, ludzie, tylko nie było pacjentów - wspomina. Na spotkanie przyszła pani Wanda, pacjentka. Do kamery powiedziała: "To jest potrzebne, to się rozniesie, będą przychodzić". Prorocze słowa.

- Jestem pomysłodawczynią klubu, ale bez ludzi nic by się nie zdarzyło. Chylę przed nimi czoło. Zawsze myślałam, że o takich można tylko czytać w gazetach i książkach. A to mi się tacy trafili. Bez wolontariuszy, bez rodzin pacjentów i takich osób, których najbliżsi nie chorują na schizofrenię, to by się nie udało.

Potem powstały kluby w Inowrocławiu i Mroczy. Tylko w Świeciu nie wyszło. Emilia Fladrowska (doktor ekonomii) jest wolontariuszką. Opowiada historię, która właśnie Świecia dotyczy. - Matka trafiła z synem do lekarza, psychiatry zresztą. Pytała, czy w mieście jest jakiś klub wsparcia dla pacjentów cierpiących na schizofrenię. Wtedy usłyszała: - Pani to naoglądała się amerykańskich filmów.

Barszcz i ogórki

Dobrym duchem klubu (tak mówią współpracownicy) jest Barbara Wachowska-Kwasigroch, koordynator sieci klubów, wiceprezes fundacji (jedyna osoba na etacie). Dr Linka mówi, że pani Basia miała w swoim życiu "czarną dziurę" (ciężki zespół depresyjny), ale to już przeszłość. Teraz bez pani Basi nie byłoby klubu. - Tworzymy rodzinę. U nas jest jak w domu. Nasi podopieczni mogą tu ponarzekać, pośmiać się, a przede wszystkim pobyć poza czterema ścianami własnych mieszkań, które nie zawsze są oazą spokoju, dostatku i tolerancji. U nas zawsze coś znajdzie się do jedzenia. Gdy mamy pasztetową, robimy kanapki dla wszystkich. W domu topimy smalec, kisimy ogórki, gotujemy barszcz lub krupnik i tu przynosimy.

Praca społeczna i pomoc wolontariuszy jest bezcenna. Jednak bez pieniędzy nie mogliby funkcjonować. - Pomagają sponsorzy, ponadto korzystamy z rozmaitych funduszy. Nauczyliśmy się pisać programy, stajemy do konkursów. Z Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej dostajemy dotacje. W tym roku otrzymaliśmy 96 tysięcy złotych - cieszy się pani Basia.

Anna Urbańska kieruje klubem pacjenta "Przystań Nadziei" w Mroczy; jest także sekretarzem fundacji. - Mała miejscowość, a mamy już 35 pacjentów. Są u nas chorzy, także ich rodziny z Nakła, Sadek, Anielin i okolic. Tyle samo podopiecznych ma klub w Inowrocławiu. Założyła go... osoba w ogóle niezwiązana z psychiatrią.

Osoby, które chciałyby finansowo wesprzeć Fundację "Przystań Nadziei" mogą wpłacać datki na konto Banku Pocztowego, Oddział w Bydgoszczy, numer 061320 1117 2045 5471 2000 0001

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska