MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Piknik pod ścianą śmierci

Michał Woźniak
Michał Woźniak
Porwania dla okupu to filipińska codzienność. Obok zdjęć porywaczy wiszą też apele rodzin, których bliscy zaginęli bez wieści...

     Jeszcze kilkanaście miesięcy temu przejazd taksówką z międzynarodowego lotniska NAIA w stolicy Filipin - Manili do śródmieścia wiązał się z dużym ryzykiem dla białych przybyszów. Zabójstwa pasażerów i późniejsze przywłaszczanie ich bagażu stały się tak dużym problemem, że władze kraju postanowiły zrobić z tym porządek. Przynajmniej na lotnisku.
     Korki z Księgi Guinnessa
     
Po wyjściu z hali przylotów następuje atak tragarzy, przedstawicieli hoteli, kierowców lotniskowych limuzyn. Wszystkich odgania uzbrojony policjant. Proponuje wspólne przejście na postój taksówek. - Jedziecie na Ermitę? (popularna wśród turystów dzielnica w centrum miasta - przyp. mich). Weźcie taksówkę z tego postoju. Na pewno pojedzie "na licznik", nie przepłacicie, nie będziecie też mieli innych kłopotów.
     Nie wygląda na naganiacza. Ale żeby policjant załatwiał taksówkę? A może jest w zmowie z tutejszą mafią? Tuż przed zatrzaśnięciem drzwi dostaję do ręki kartkę. - Tu masz moje imię i nazwisko, nazwisko kierowcy, numer taksówki. Kiedy przyjedziesz do hotelu - koniecznie zadzwoń pod podany tu numer. Tylko nie zapomnij. Inaczej sami będziemy musieli sprawdzić, czy z wami jest wszystko w porządku... A kierowca będzie miał kłopoty.
     Przejazd z lotniska do centrum to gehenna. Pokonanie 10 kilometrów zajmuje ponad 2 godziny. Korki to normalność, dziś jednak sytuacja jest wyjątkowa. Tysiące mieszkańców metropolii próbuje dojechać na Ermitę, by w walentynkowy wieczór, na promenadzie Roxas, wziąć udział w... biciu rekordu Guinnessa w liczbie całujących się par. Miasto jest niemal kompletnie sparaliżowane: - Heavy traffic (duży ruch) - nieustannie powtarza swoją mantrę kierowca. - Będziecie musieli dorzucić kilkadziesiąt peso... Ale policji o tym nie mówcie.
     Bogacze zza kolczastego drutu
     
Bogaci mieszkańcy stolicy rzadko zauważają ubóstwo pozostałych dzielnic metropolii. Mieszkają w odgrodzonych enklawach, ich bezpieczeństwa strzeże zaś prywatna osiedlowa policja. Za ogrodzenia zwieńczone drutami kolczastymi i wartowniczymi wieżyczkami nie wejdzie nikt, kto nie został zaproszony. Sami też rzadko opuszczają swe getto. Zresztą po co mieliby to robić? W dzielnicy mają centra handlowe, szkoły, restauracje. Tu załatwiają interesy przynoszące krociowe zyski...
     Większość mieszkańców Metro Manila zaludnia jednak dzielnice biedy. Nie zawsze slumsy. Mimo widocznego niedostatku wszyscy starają się, by było tu w miarę czysto i bezpiecznie. Człowiek z zewnątrz, który przypadkowo znajdzie się w plątaninie uliczek, nie czuje się jak intruz. Ze wszystkich stron słychać życzliwe pozdrowienia. Najszczęśliwsze z wizyty białych są oczywiście dzieci. Nieustannie proszą: take me a picture, sir (zrób mi zdjęcie)... I uśmiechają się.
     Znajomość języka angielskiego jest na Filipinach powszechna. W ten sposób można porozumieć się zarówno z kilkulatkiem z dzielnicy biedy, jak i wytatuowaną staruszką z jednego z górskich plemion na północnym Luzonie. Filipińczycy nie potrafią pojąć, że ktokolwiek mógłby nie znać choćby kilku angielskich słów. Stąd też zlekceważenie pozdrowienia jest odbierane jako manifestacja wyższości białego człowieka nad Azjatą. Nie jest to dobrze odbierane. - Dlaczego mi nie odpowiadasz? Czy to, że masz pieniądze, jesteś biały, przyjechałeś tu z daleka - oznacza, że jesteś kimś lepszym ode mnie? Ja też jestem człowiekiem, też mam swoje marzenia. Wcale nie jestem gorszy, więc traktuj mnie jak równego sobie...
     Niech Bóg poprowadzi
     
Przemieszczanie się po Manili nie jest łatwym zadaniem. Najpopularniejsze szlaki komunikacyjne są nieustannie zakorkowane. Nie ma większej różnicy, czy jadąc z dzielnicy do dzielnicy skorzystamy z taksówki czy kilkanaście razy tańszego jeepneya - kolorowego, miniaturowego autobusiku, którego przodkiem były amerykańskie samochody z czasów II wojny światowej. Właśnie w jeepneyach najłatwiej zauważyć, jak duże znaczenie w życiu Filipińczyków ma religia. Każdy z samochodów obwieszony jest różańcami, wizerunkami świętych, każdy też ma olbrzymi napis - motto kierowcy: "Boże prowadź", "Króluj nam Chryste", "Maryjo pobłogosław... ". Niekiedy miejsca na masce wystarcza na całe cytaty z pisma świętego...
     By podróżować jeepneyem, trzeba choć trochę orientować się w topografii miasta. Każdy z samochodów porusza się swoją stałą trasą, której punkt początkowy i końcowy jest wypisany na masce. By wsiąść - wystarczy stanąć na poboczu drogi i machnąć ręką, bo nie ma wyznaczonych przystanków.
     Porywacze z metra
     
Po Manili można też jeździć kolejką miejską, która mimo iż jeździ po estakadzie, kilka metrów nad jezdnią - nazywana jest metrem. Zanim jednak uda się wejść na peron, trzeba przejść bardzo szczegółową kontrolę. Sprawdzana jest zawartość plecaków, toreb, ochroniarze z detektorami do wykrywania metalu szukają broni, bomb. - A mało jest zamachów na świecie? Lepiej nie ryzykować. Tu chodzi również o twoje bezpieczeństwo - tłumaczy strażnik...
     Oczekując na przyjazd kolejki można obejrzeć plakaty z wizerunkami osób podejrzewanych o kidnaping. Porwania dla okupu to filipińska codzienność. Obok wiszą dramatyczne apele rodzin, których bliscy zaginęli bez wieści... "Dam 100 dolarów za jakąkolwiek informację o naszym synu, 26-letnim Jose Eduardo... Błagam. Zadzwoń... "
     Wreszcie nadjeżdża kolejka. Większość wagonów kompletnie zatłoczona. Luźniej tylko w pierwszym i ostatnim. Biegniemy więc na początek peronu. Tu zaś niemiła niespodzianka. Wejścia strzeże policjant: - To miejsce wyłącznie dla matek z dziećmi i kobiet. Nie mogę was wpuścić, takie mamy zasady bezpieczeństwa...
     Kolacja bez... karabinu
     
Już po kilkunastominutowym spacerze po Ermicie - dzielnicy w centrum starej Manili można odnieść wrażenie, że mieszkańcy archipelagu uzbrojeni są po zęby. Tak jak przy metrze - wejść do każdego sklepu czy knajpki chroni policja. Wszędzie wiszą tabliczki ostrzegające przed wnoszeniem do wnętrza broni czy amunicji. Zanim uda się zająć miejsce za restauracyjnym stolikiem - trzeba poddać się szczegółowej rewizji - policyjna ręka ląduje w plecaku. - Jest pistolet? To oddaj go do depozytu. Oddamy po opuszczeniu lokalu.
     Ze zjedzeniem obfitego posiłku w stolicy nie ma najmniejszego problemu. Kuchnia filipińska? Chińska? A może amerykańskie steki serwowane w knajpce o wdzięcznej nazwie "Munchen"? W śródmieściu knajpki można znaleźć co kilkanaście metrów. W większości z nich, do końca lutego, zestawy kolacyjne dla dwóch osób serwowane są po wyjątkowo niskich, promocyjnych cenach - w końcu luty to miesiąc zakochanych. Dopiero dłuższe studia nad menu pozwalają dostrzec napisane miniaturowymi literkami ograniczenia: walentynkowa oferta nie dotyczy emerytów i rencistów.
     Kuchnia filipińska - mimo iż odczuwa się w niej duże wpływy Chin czy smaków rodem z Półwyspu Malajskiego ma swój indywidualny charakter. Tubylcy lubią jeść słodko, ale nie tak ostro jak choćby Tajowie czy Wietnamczycy. Mimo panującej w regionie ptasiej grypy - w menu wciąż dominują kurczaki. - Na Filipinach nie odkryto jeszcze ani jednego przypadku choroby, dlaczego więc mamy rezygnować z przysmaków? - _pytają rzeczowo restauratorzy.
     Nie wszyscy jednak stołują się w restauracjach. Wśród tubylców największym powodzeniem cieszą się uliczne stoiska, gdzie przez cały dzień grillowane są ryby, kałamarnice, wieprzowina czy wołowina. Kilka patyczków ze sporymi skrawkami mięsa wraz z ryżem to całkiem sycący posiłek, który kosztuje niewiele więcej niż 25 peso, czyli niespełna pół dolara...
     Ostatnia droga bohatera
     
Nigdzie chyba na świecie podążanie śladami bohatera nie jest tak proste jak na Filipinach. Wszystko za sprawą swoistego kultu, jakim mieszkańcy kraju darzą Jose Rizala, który pod koniec XIX wieku próbował wzniecić powstanie narodowe i doprowadzić do wyzwolenia ojczyzny spod trwającej od XVI wieku okupacji hiszpańskiej. Hiszpanie nie chcieli tak łatwo pozbyć się strategicznie położonej kolonii. Powstanie stłumiono, Rizala aresztowano, osądzono i stracono. Idea wolnych Filipin trafiła jednak na podatny grunt. Mieszkańcy archipelagu uwierzyli, że mogą sami decydować o swym losie. Krótko potem do konfliktu wmieszały się Stany Zjednoczone, które zamiast Hiszpanii przejęły kontrolę nad krajem. Dominacja amerykańska była jednak łatwiejsza do zniesienia. Już na początku XX wieku powstał parlament, który od 1916 roku miał już dość szerokie uprawnienia, od 1934 roku Filipiny stały się praktycznie niezależne. Rizalowi zaś zaczęto stawiać pomniki.
     Ostatnie chwile życia filipińskiego bohatera zostały uwiecznione na terenie hiszpańskiej twierdzy Intramuros w Manili oraz w pobliskim parku nazwanym jego imieniem. Do złudzenia przypomina to... drogę krzyżową z kolejnymi stacjami. "W tym miejscu Jose Rizal pożegnał się ze swą żoną" głosi podpis na tablicy przy dwóch, wykonanych z brązu, przytulających się postaciach naturalnej wielkości. "Pożegnanie ze współpracownikami" - informuje kolejna tablica. Cały szlak, który przebył Rizal, oznaczony jest śladami stóp. Część z nich to jedynie zagłębienia w betonowym chodniku, na terenie twierdzy ścieżka straceńca wytyczona jest śladami z brązu. Wreszcie miejsce kaźni - padający bohater i kilku strzelających Hiszpanów.
     Między pomnikami a ścianą śmierci rozstawiono kilkanaście stolików. To "Martyr wall picnic area" (Piknik pod ścianą śmierci). Mimo tragizmu tego miejsca - stoliki okupują grupki szkolnej młodzieży. -
Cieszcie się, kochani, jecie lody z bohaterem! -_ zachęcają nauczycielki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska