Popyt na peruki

Hanna Schwendtmayer w sierpniu 2006 roku podczas pobytu w Bydgoszczy
(fot. fot. Wojciech Wieszok)
Niestety, przyjechała zaledwie na kilka dni.
- To moja sentymentalna podróż do korzeni. Trudno jest mi wyrazić, jak bardzo cieszę się, że znowu jestem w miejscach szczególnie mi bliskich - podkreśla pani Hania.
Wśród tych miejsc najważniejsza jest kamienica przy ul. Gdańskiej 31. To tutaj, w mieszkaniu na pierwszym piętrze, Hania Sikorska przyszła na świat 24 sierpnia 1921 roku.
Na dole mieścił się zakład fryzjerski i perfumeria. - Założył je mój dziadek Jerzy Sikorski, a po jego śmierci interes prowadzili moi rodzice. Na brak klientów nie narzekali, bo zakład cieszył się renomą. Nie tylko można było tutaj przyjść i zamówić piękną fryzurę, ale również kupić perukę. Wbrew pozorom w międzywojennej Bydgoszczy był to towar rozchwytywany.
- Bardzo się wzruszyłam, gdy zobaczyłam, że do dziś w tym miejscu działa zakład fryzjerski. Jego tradycja liczy już ponad 130 lat. Trudno mi w to uwierzyć, bo pamiętam, że jak byłam małą dziewczynką, to rodzice uroczyście świętowali półwiecze zakładu. Wydaje się, że to było tak niedawno. A przecież minęło już osiemdziesiąt lat - opowiada.
Skąd ta wizyta?

Bruno Sikorski z zona Elfriedą oraz dziećmi: Hanią i Alfredem
(fot. ARCHIWUM RODZINNE)
Skąd ta wizyta?
Hanna Schwendtmayer 7 października 1944 roku poślubiła Austriaka. W 1945 roku wyjechali do Austrii. Siedem lat później wyemigrowali do Kanady.
Pani Hania zaangażowała się w działalność Towarzystwa Austriacko-Kanadyjskiego. Od Związku Austriaków za Granicą, działającego w Wiedniu, kanadyjskie towarzystwo dostało gazetkę "Rotweissrot". Był w niej artykuł o Towarzystwie Polsko-Austriackim w Bydgoszczy.
- Gdy zobaczyłam, że w moim rodzinnym mieście działa takie stowarzyszenie, natychmiast nawiązałam kontakt z jego prezesem, panią Lubomirą Zawadzką-Michalak. Od stycznia rozmawiałyśmy ze sobą przez telefon, aż w końcu zdecydowałam się na przyjazd - opowiada Hanna Schwendtmayer.
Lekcje u żony konsula
Jak pani Hania wspomina rodzinny dom? - Pochodzę z rodziny polsko-niemieckiej. Mój ojciec Brunon był Polakiem, a mama Elfrieda, z domu Wendt, - Niemką. Dlatego też w naszym domu mówiło się po niemiecku. Koledzy o koleżanki wiedzieli o tym, więc często nazywali mnie Szwabką, a mojego młodszego brata Alfreda - Szwabem. Nie złościło nas to wcale - słyszymy.
Państwo Sikorscy bardzo dbali o edukację swoich dzieci. Hania już będąc w szkole powszechnej pobierała prywatne lekcje angielskiego u żony amerykańskiego konsula. - Proszę sobie wyobrazić, że tak się moje życie potoczyło, że od 1952 roku mieszkam w Kanadzie. Tak więc angielski jest językiem, którego codziennie używam - wyjaśnia.
Malownicza Wenecja

Hanna Schwendtmayer podczas wizyty w salonie fryzjerskim przy ul. Gdańskiej 31, w sierpniu 2006 roku. Gościa otaczają pracownicy salonu.
(fot. FOT. JAROSŁAW PRUSS)
Jak pani Hania zapamiętała przedwojenną Bydgoszcz?
- Zawsze zachwycała mnie Wenecja Bydgoska. Uważam, że to jeden z najbardziej urokliwych zakątków naszego miasta. Mieszkałam niedaleko, więc często tutaj zaglądałam. Naszą rodzinną tradycją były wycieczki do Rynkowa. To właśnie tutaj tatuś po raz pierwszy założył mi narty i nauczył na nich jeździć. Z Rynkowem kojarzy też mi się wspaniała restauracja. Aż żal, że pozostały po niej tylko wspomnienia - mówi.
Takie zielone ulice
A bydgoskie ulice? Przed wojną wydawały się takie szerokie, eleganckie, zielone. Urzekały drzewa, które rosły wzdłuż ul. Gdańskiej. - Chodziłam do szkoły na rogu Warmińskiego i Dworcowej, więc moja codzienna droga wiodła właśnie Gdańską - słyszymy.
Pani Hania dodaje, że czasem, spacerując po mieście, z koleżankami zaglądały na bydgoskie cmentarze. - W mojej rodzinie była specyficzna sytuacja. Dziadek Jerzy Sikorski został pochowany na cmentarzu Starofarnym. Jego żona spoczywa na cmentarzu ewangelickim przy ulicy Zaświat, a inni członkowie rodziny - przy ulicy Jagiellońskiej. Dziś tej nekropolii już nie ma. A szkoda - podsumowuje pani Hania.