- Jestem zbulwersowana - mówi kobieta. - Najpierw bardzo profesjonalnie zajęli się nami strażacy, potem jednak w izbie przyjęć szpitala czekał na nas zimny prysznic.
Więcej staranności
Dlaczego? Nasza rozmówczyni twierdzi, że dziewiątka poszkodowanych bardzo długo czekała na korytarzu, zanim zajął się nimi lekarz, na dodatek był tylko jeden. Kierowca volvo, którego siostra zginęła w wypadku, był w kiepskim stanie psychicznym, miotał się i biegał po korytarzu, ale nie znalazł się psycholog, by mu pomóc. Pacjentów tylko obejrzano, nie było żadnych prześwietleń, wszyscy zostali wypisani do domu. I jedna z koleżanek dzwoniącej do nas pani musiała następnego dnia wrócić do szpitala, bo poczuła się źle.
- Jak to jest, ten szpital chlubi się, że jest jednym z najlepszych w Polsce, a my - ludzie w szoku, po takim strasznym wypadku zostaliśmy byle jak potraktowani - dziwi się nasza Czytelniczka. - Czy jednak takie zdarzenie nie wymagałoby trochę więcej staranności ze strony medycznych służb?
To była masówka
Zapytaliśmy o to Macieja Polasika, zastępcę dyrektora ds. medycznych w chojnickim szpitalu. - Jak jest takie masowe zdarzenie, to niestety, trzeba poczekać - mówi Polasik. - Zasada jest taka, że najpierw lekarz zajmuje się najbardziej poszkodowanymi. A to trochę trwa. Poza tym nie mamy na dyżurze dziewięciu ortopedów i kilkudziesięciu pielęgniarek. Nie ma też na takim dyżurze psychologa.
Polasik dodaje, że to lekarz, który zaopatrywał na dyżurze pacjentów, podjął decyzję, że mogą opuścić szpital. - No a wiadomo, każdy może się później gorzej poczuć - dodaje.
Cud boski, że to nie była katastrofa autobusu. Wtedy jeden lekarz pewnie potrzebowałby psychologicznego wsparcia I kto wie, może jednak zasłużyłby na obserwację w szpitalu, czy nic mu nie grozi.