We wtorek 7 lipca Krzysztof Wojtkowiak, prezes bydgoskiego portu lotniczego, poinformował, że od 13 lipca będziemy rzadziej latać do Warszawy. Pięć dni w tygodniu ze stolicy do Bydgoszczy samolot przyleci rano, z Bydgoszczy do Warszawy - tylko po południu.
Loty do Berlina już zostały zlikwidowane, bo były nieopłacalne. - Liczba pasażerów na pokładach samolotów do Kopenhagi i Wiednia jest znacznie poniżej 50 procent - przyznał ponadto Wojtkowiak.
Prezes nie ukrywał również, że losy połączenia do Liverpoolu, obsługiwane przez taniego irlandzkiego przewoźnika Ryanaira, są przesądzone. Połączenie zniknie.
Miasto płaci o wiele mniej
Zagrożone są także inne połączenia obsługiwane przez Ryanaira. Wszystko dlatego, że - jak twierdzi Wojtkowiak - w tym roku przewoźnik nie dostanie około 3 milionów złotych tzw. opłaty marketingowej. Teoretycznie są to pieniądze na reklamę miasta i regionu, w praktyce - to dofinansowanie przewoźnika, który ma gwarancję, że nie straci na lotach.
- Dotąd miasto Bydgoszcz, jako większościowy udziałowiec spółki, ponosiło ciężar opłaty - mówi Wojtkowiak. - W tym roku opłacono jedynie pierwszy kwartał. Trzy pozostałe transze będą mniejsze o jedną czwartą, zgodnie ze zmianą układu własnościowego spółki. Sytuacja jest patowa, bo przewoźnik nie zgadza się na podniesienie opłat lotniskowych, ale z kolei jest winny portowi 500 tys. zł.
Port do zamknięcia?
Wojtkowiak podkreślił, że opłatę marketingową powinni ponosić udziałowcy regionalni.
- W naszej strategii zapisano jeden warunek, którego nikt z lokalnych polityków nie chce przeczytać - że port będzie działał przy dofinansowaniu z zewnątrz - mówi prezes. - Można taki ciężar zrzucić na spółkę, ale równie dobrze możemy przejeść wszystkie pieniądze, które mamy, a po dziesięciu latach zamknąć port.
O losach opłaty marketingowej ma zdecydować zgromadzenie akcjonariuszy 14 lipca.
